niedziela, 27 marca 2011

Rozdział 23: "Malfoyowie się nie zakochują"



           Następnego dnia obudziłam się w sypialni rodziców, ściskając w ręku mamy bluzkę. Oczy miałam podpuchnięte od płaczu, a w głowie huczało mi z przemęczenia. Ale mimo tego musiałam stwierdzić przed samą sobą, że czułam się znacznie lepiej niż jeszcze wczorajszego wieczoru. Tom miał jednak rację. Płacz pomaga. Przynajmniej wylałam z siebie część tego żalu, który tak uparcie trzymał się mojego serca.
      Rozejrzałam się po wnętrzu. Tutaj też nic się nie zmieniło. Przez moment poczułam, jakby mama wciąż żyła. Szybko odgoniłam jednak tę myśl. Musiałam mieć czysty umysł, a nie chciałam się znów rozkleić. Trzeba było podjąć dzisiaj ważne decyzje.
      Moje rozmyślania przerwał głośny dźwięk dochodzący z mojego żołądka. Mój organizm pilnie domagał się jedzenia. Szybko zbiegłam na dół i bezmyślnie otworzyłam lodówkę, ale była pusta. No jasne. Czego ja się spodziewałam? Cóż, wygląda na to, że najpierw muszę zrobić zakupy. Tylko gdzie były oszczędności rodziców? Przecież nie mam ani gorsza!
*
      Dopiero po dobrej godzinie krzątania się po domu znalazłam jakieś pieniądze. W pełni usatysfakcjonowana szybko się odświeżyłam i ciepło się ubierając, wyszłam na zewnątrz. Dokładnie zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam znajomymi mi ulicami.
      Szłam zamyślona cichymi uliczkami, powoli zmierzając do celu. Nawet burczenie w brzuchu ustało. Rozejrzałam się dookoła napawając się pięknym widokiem. Wszystko tutaj przypominało mi o mamie. Cieszyły mnie te wspomnienia, ponieważ moja tęsknota za nią przestawała być powoli uciążliwa, a stawała się coraz bardziej czymś normalnym i nawet przyjemnym. Dzięki temu czułam, że nigdy o niej nie zapomnę.
      Moje przemyślenia przerwał ból, który odczułam, zderzając się z czymś twardym i lądując na pośladkach w mokrym śniegu. Usłyszałam jeszcze tylko dźwięk rozsypujących się wokół toreb. Spojrzałam przed siebie na dziewczynę, na którą wpadłam.
      - Najmocniej przepraszam! – zaczęłyśmy w tym samym momencie. Zaśmiałyśmy się cicho ze swojego wyczucia. Wstałam, otrzepując się ze śniegu i zaczęłam zbierać torby.
      - To moja wina, jestem ostatnio strasznie roztargniona – zaczęłam się tłumaczyć, podając dziewczynie torby. Dopiero teraz na nią spojrzałam. Była łudząco do kogoś podobna, ale głupio mi było bezczelnie jej się przypatrywać, więc spuściłam wzrok i wróciłam do naprawiania szkód, które spowodowałam.
      - Ja też mogłam bardziej uważać – odpowiedziała przyjaznym tonem, biorąc ode mnie swoje pakunki. Sprawiło jej to duży kłopot, bo było ich naprawdę dużo. Wpadłam nagle na pomysł jak mogę, chociaż trochę zrekompensować swoje winy.
      - Może, chociaż pomogę ci przetransportować to do domu? Tak w ramach skruchy? – zapytałam, wskazując na torby i uśmiechając się do niej.
      - Nie, nie chcę robić kłopotu. Jest Wigilia, na pewno masz inne zajęcia.
      - Właśnie tak się składa, że jestem dziś wolna – mrugnęłam do niej porozumiewawczo i wspólnie ruszyłyśmy w kierunku, w którym tak pędziła, zanim stanęłam jej na drodze.
*
      Nie mieszkała daleko, co bardzo mnie zdziwiło, bo nigdy jej nie widziałam. Okazało się, że przeprowadziła się tu wraz z rodzicami dopiero dwa lata temu. Było mi tym bardziej głupio, że jej nie znam, gdy dowiedziałam się, że ona mnie kojarzy. Złożyła mi nawet szczere kondolencje z powodu śmierci mamy, co przyjęłam lżej niż się tego spodziewałam.
      - Tutaj właśnie mieszkam – wskazała ręką pełną torebek na dom – Chodź, wejdź do środka. Rozgrzejemy się ciepłą herbatą.
      Z przyjemnością przystałam na jej propozycje. Wydawała mi się naprawdę miłą osobą i przyjemnie spędzało się z nią czas.
      Dziewczyna zapukała łokciem w drzwi, krzycząc.
      -Kochany braciszku! Otwórz drzwi, bo ja nie dam rady!
      Rozbawił mnie jej swobodny ton. Wydawała się naprawdę szczęśliwą i beztroską osobą. Obie z niecierpliwością czekałyśmy aż ktoś wpuści nas do środka. Zapomniałam zabrać rękawiczek i ręce powoli odmarzały mi na chłodnym, grudniowym powietrzu.
      I wtedy stało się kilka rzeczy równocześnie. Drzwi otworzył zdecydowanym ruchem wołany chwilę wcześniej brat dziewczyny, na jego twarzy wykwitło pełne niedowierzania spojrzenia, a ja wypuściłam z rąk wszystkie torby, których zawartość po raz kolejny dzisiejszego dnia, rozsypała się po ziemi. Jedynie moja nowa koleżanka pozostawała niczym niewzruszona i zdawałoby się, że niczego nie dostrzegła.
      - To mój brat bliźniak, Draco. Draco to jest… Ale ze mnie niezdara. Nawet się nie przedstawiłam! Jestem Roksana Blake – dopiero, gdy blondynka odwróciła się w moją stronę spostrzegła, że coś jest nie tak. A ja zamiast, jak na kulturalnego człowieka przystało, również się przedstawić, wpatrywałam się z niedowierzaniem w Ślizgona.
      - Granger?
      - Malfoy.
      - To wy się znacie? – zapytała Roksana, zaskoczona całym zajściem, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem z całej tej irracjonalnej sytuacji.
*
      Siedzieliśmy we trójkę w kuchni Roksany. Usiadłam przy stole przystając na zaproszenie dziewczyny. Malfoy poszedł za nami, ale zatrzymał się w drzwiach, opierając się o futrynę i wciąż przyglądając mi się z zaskoczeniem. Podczas gdy panna Blake krzątała się po pomieszczeniu, przygotowując herbatę, my za Malfoyem piorunowaliśmy się spojrzeniami, próbując wyczytać coś ze swoich twarzy.
      - Nadal się nie przedstawiłaś – rzuciła w moją stronę Roksana.
      - Przepraszam – odparłam trochę speszona, przenosząc na nią wzrok – Jestem Hermiona Granger.
      - A więc Hermiono, może spędzisz z nami święta? Moi rodzice wyjechali na narty i zostaliśmy z Draco sami.
      - Nie, nie. Nie chcę przeszkadzać – odparłam automatycznie.
      Roksana popatrzyła na mnie z pożałowaniem.
      - Nie będziesz. Zamierzasz spędzić święta Bożego Narodzenia w pustym domu, prawdopodobnie z pustą lodówką i bez choinki? Nawet nie ma mowy – odparła, puszczając do mnie oczko.
      - Dziękuję za zaproszenie, ale nie sądzę, by ono wszystkich uszczęśliwiało – powiedziałam trochę pewniej, wymownie patrząc na Malfoya.
      Blondynka też przeniosła na niego wzrok i przewiercając go spojrzeniem, zapytała.
      - Draco, masz coś przeciwko?
      - Oczywiście, że nie – odparł bez cienia ironii. Posłałam mu pytające spojrzenie, ale udał, że go nie widzi.
      - Widziałam, że nie będzie problemu. A więc postanowione. Leć do domu się przygotować i widzimy się… - tu spojrzała na zegarek – za równe cztery godziny. Myślę, że jak przyjdziesz na siedemnastą, to będzie jak w sam raz – uśmiechnęła się do mnie ciepło.
      Automatycznie wstałam z krzesła, uśmiechnęłam się ciepło i najszybciej jak tylko mogłam, a tak, żeby nie wydało się to niegrzeczne, opuściłam dom Roksany.
~*~*~
Perspektywa Draco.
      Gdy tylko drzwi zamknęły się za Granger, rzuciłem siostrze pełne niedowierzania spojrzenie.
      -Hermiono, może spędzisz z nami święta? SERIO?! – warknąłem do dziewczyny.
      - Nie lubię, kiedy zwracasz się do mnie tym tonem – odparła z wyrzutem – To mój dom, będę zapraszać, kogo zechcę.
      - Dobrze, albo ona, albo ja. Wybieraj! – palnąłem bez zastanowienia jak siedmiolatek.
      - I gdzie pójdziesz, co? Wrócisz do domu, do Narcyzy? – zapytała z przekąsem, nie kryjąc rozbawienia wywołanego moim dziecinnym zachowaniem – Skąd tak w ogóle się znacie?
      - Z Hogwartu. Należymy do dwóch skłóconych ze sobą domów i nienawidzimy się od chwili poznania. Wystarczy?
      Roksana jedynie jeszcze szerzej się na to uśmiechnęła.
      - Nie lubię stereotypów, dobrze o tym wiesz. I zawsze uważałam, że takie konflikty trzeba jak najszybciej zażegnać – z triumfalnym uśmiechem wróciła do kuchni, a ja jedyne, co mogłem zrobić to wywrócić oczami i pomóc jej w przygotowaniach to świątecznej kolacji.
~*~*~
      O dziwo, o szesnastej pięćdziesiąt stałam już pod domem Roksany. Zdążyłam nawet kupić obojgu po skromnym prezencie. Chociaż tyle mogłam zrobić w podziękowaniu za zaproszenie. Panna Blake wydawała się bardzo miłą osobą jak na siostrę Malfoya. Przez cały dzień nurtował mnie fakt ich pokrewieństwa i zamierzałam o to zapytać.
      Nacisnęłam dzwonek. Już po chwili drzwi otworzył mi Malfoy.
      - Zapraszam – powiedział jedynie, wpuszczając mnie do środka. Wziął ode mnie kurtkę i wskazał drogę do salonu. Jego kurtuazja była rozbrajająca i kompletnie przeczyła mojej wizji jego osoby. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale ograniczyłam się do delikatnego uśmiechu i skromnego dziękuję.
      - Siadaj, czekaliśmy na ciebie – powitała mnie Roksana, szeroko się do mnie uśmiechając.
      - Przyniosłam po skromnym prezencie – podałam jej dwa zapakowane w świąteczny papier pakunki  - Tak w ramach podziękowań za dzisiaj.
      - Przecież nie mogłam pozwolić, żebyś spędzała święta sama! – zaprotestowała, ale przyjęła moje upominki.
      Przez pierwszą godzinę dziewczyna wciąż nadawała, a my z Malfoyem ograniczaliśmy się do potakiwania. Oboje nie byliśmy w nastroju do rozmowy. Nie od dziś wiadomo, że nie znosimy swojego towarzystwa. W końcu pani domu skapitulowała.
      - Jesteście jednakowo uparci – rzuciła – Może, chociaż jedno z was powie mi, za co się tak nienawidzicie?
      Przy stole zapadła cisza. Ślizgon zaczął wpatrywać się w swój talerz, a ja błądziłam wzrokiem po pomieszczeniu, unikając przeszywającego spojrzenia dziewczyny.
      - Tak myślałam, nawet nie wiecie, od czego się zaczęło.
      - Nazwał mnie szlamą – bąknęłam jak dziecko.
      - Bo nią jesteś? – ironizował Malfoy po drugiej stronie stołu.
      - A co jeśli ci powiem, że nie jestem? – warknęłam na niego. Wydawał się zbity z tropu – Mój prawdziwy ojciec był czarodziejem czystej krwi, nie żyje – rzuciłam rozdrażniona.
      Przy stole zapadła krępująca cisza. Wiedziałam, że nie zniosę jej ani chwili dłużej, więc postanowiłam zmienić temat.
      - Roksana, powiedziałaś, że Draco to twój brat bliźniak. Czemu więc macie inne nazwisko, nie mieszkacie razem, nie chodzisz do Hogwartu?... – wyliczałam na palcach, bacznie przypatrując się dziewczynie i kompletnie ignorując Malfoya.
      - Jestem... – zamilkła na moment, a jej anielską twarz oszpecił na ułamek sekundy grymas – charłakiem. Lucjusz i Narcyza wyrzekli się mnie ze wstydu. Nie chcieli, żebym szpeciła ich wielki ród – kątem oka zauważyłam, że teraz to Malfoy się skrzywił – Oddali mnie i tym oto sposobem trafiłam do tej rodziny, ale nie żałuję ani jednego dnia tu spędzonego.
      Patrzyłam na nią z nieukrywanym podziwem. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś z taką lekkością może mówić o tym, że rodzice się go wyrzekli. Jakby wyczytując moje myśli z samego spojrzenia, dodała.
      - Kocham moją mamę i tatę, a państwo Malfoy są mi kompletnie obojętni. Za rodziców uważam tych, którzy mnie wychowali, a nie urodzili.
~*~*~
      Reszta kolacji minęła w naprawdę miłej atmosferze. Siedzieliśmy we trójkę w salonie przy kominku i rozmawialiśmy na każdy temat. Gdy tylko mogłam, z niedowierzaniem przyglądałam się Malfoyowi. Nie znałam go od tej strony. Przy Roksanie był zupełnie innym człowiekiem. Śmiał się bez cienia ironii, nie szydził z nikogo i wydawał się naprawdę szczęśliwy.
      - Matko, to już tak późno?! – przerwałam nagle ciszę, która między nami zapadła. Wielki, drewniany zegar wiszący na ścianie wskazywał już dwudziestą trzecią trzydzieści.
      Wstałam z zajmowanego fotela, odstawiając na stolik herbatę.
      - Przepraszam, że zajęłam wam tyle czasu. Będę się zbierać, jestem już zmęczona. Poza tym nie wypada mi tak u was przesiadywać.
      - Chyba żartujesz – przerwała mi Roksana, również wstając z zajmowanego przez siebie miejsca – Nie liczysz chyba, że wypuszczę cię o tej porze do domu?
      Posłałam jej zaskoczone spojrzenie.
      - Zostaniesz u nas. I tak nie masz w domu nic do roboty, a niebezpiecznie jest wracać po ciemku, szczególnie po ostatnich wydarzeniach – powiedziała, mając zapewne na myśli, śmierć mojej mamy.
      - Roksana, narobiłam wam dziś wystarczająco kłopotu. Naprawdę, poradzę sobie – już chciałam ruszyć w stronę drzwi, ale dziewczyna zdecydowanie złapała mnie za rękę, powstrzymując przed tym.
      - Nie każ mi prosić Draco, żeby siłą zaniósł cię do pokoju gościnnego – popatrzyła na mnie z groźną miną.
      - Roksana...
      - Nawet nie ma mowy! Chodź, pokaże ci, gdzie będziesz spała – rzuciła beztrosko i pociągnęła mnie za sobą na górę.
*
      - Mogę wejść? – zaraz po wyjściu Roksany, ponownie rozległo się pukanie do drzwi.
      - Jasne – odpowiedziałam niepewnie. Nie widziałam, jak powinnam się zachować przy nowym Malfoyu.
      - Roksana kazała ci to przynieść do przebrania – powiedział podając mi ubrania złożone w kostkę.
      Wzięłam je od niego i położyłam na łóżku. Podziękowałam grzecznie i gdy myślałam, że odwróci się i wyjdzie, on znów się odezwał.
      - To, co zdarzyło się dziś podczas kolacji, a propo twojego ojca... – zaczął, nieznacznie drapiąc się po głowie.
      - Nic nie mów, już zapomniałam – uśmiechnęłam się do niego lekko – Co ona takiego w sobie ma, że stajesz się przy niej innym człowiekiem?
      - Słucham? – zapytał zbity z tropu.
      - Roksana.
      Zaśmiał się cicho pod nosem. Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
      - Jest iskierką nadziei w tej rodzinie. Nie chcę jej zgasić – powiedział cicho.
      Podszedł do mnie, pokonując krok, który nas dzielił, pocałował delikatnie w policzek i powiedział szeptem, zupełnie jak miesiąc temu, po patrolu.
      - Dobranoc – po tych słowach odwrócił się i wyszedł, a ja, tak jak ostatnim razem, stałam nieruchomo, zaskoczona, jakim człowiekiem staje się Draco Malfoy.
~*~*~
Perspektywa Draco.
      Zamknąłem za sobą cicho drzwi, pozostawiając Granger w osłupieniu. Zupełnie tak, jak chciałem. Wiedziałem, że mam ją w garści, a z każdą taką chwilą byłem bliżej celu. Matka miała racje, wystarczy trochę czułości i dziewczyna jest twoja. Szczerze mówiąc liczyłem, że chociaż Granger dłużej będzie się opierać. Byłaby lepsza zabawa.
      - Zrobiłeś to, o co cię prosiłam? – zapytała Roksana, wyglądając na mnie znad sterty talerzy, które zmywała.
      - Tak mamusiu – odpowiedziałem posłusznie i rozłożyłem się wygodnie na kuchennym krześle. Roksana tylko ze zrezygnowaniem i rozbawieniem pokręciła głową.
      - Pasujecie do siebie – rzuciła po chwili namysłu.
      - Słucham? – zapytałem sfrustrowany absurdalnością tego pomysłu.
      - Z Hermioną. Widzę jak na nią patrzysz – powiedziała, rejestrując kątem oka moją reakcje. Widziałem jak powstrzymuje uśmiech.
      - Nie wydaje mi się – zaprzeczyłem, na co ona jedynie westchnęła. A robiła to zawsze w taki rozbrajający sposób. Aż miękło mi serce.
      - Oboje jesteście uparci... – zaczęła.
      - Już to mówiłaś.
      - Nie przerywaj mi! – mimo tonu, jakim to wypowiedziała, na jej ustach nadal gościł uśmiech – Oboje jesteście uparci i wciąż powtarzacie jak to bardzo się nie znosicie, ale wydaje mi się, że to wina tylko tego, że nie spędzacie razem wystarczająco dużo czasu. Jeszcze kiedyś będziecie razem, zobaczysz. A wtedy wspomnisz moje słowa.
      - Ślizgoni nie przyjaźnią się z Gryfonami – rzuciłem, zerkając na nią z politowaniem.
      - Więc złam ten stereotyp i umów się z nią!
      - I po co?
      Spojrzała w górę rozmarzonym wzrokiem i zaczęła mówić.
      - Czy ja wiem? Pierwsza randka, potem druga, pierwszy pocałunek… Może się nawet zakochasz? – zakończyła beztrosko, puszczając mi przy tym oczko.
      Prychnąłem pod nosem.
      - Malfoyowie się nie zakochują. 

2 komentarze:

  1. ,,-Malfoyowie się NIE zakochują. Ale Dramionki tak! I ja się zakochałam w twoim blogu na zabój!
    Dramionka♥

    OdpowiedzUsuń
  2. ee tam sie nie zakochuja sraty taty

    OdpowiedzUsuń

Theme by MIA