Obudził mnie nagły ból w karku.
Skrzywiłam się i złapałam za bolące miejsce. Niechętnie otworzyłam oczy i
rozejrzałam się wokół siebie. Leżałam na kanapie w salonie, przykryta kocem,
który zazwyczaj znajdował się, złożony w kostkę, na stojącym nieopodal fotelu.
Zmarszczyłam czoło i podniosłam się do pozycji siedzącej, podpierając się na
rękach. Spojrzałam w lewo i dostrzegłam Malfoya. Siedział na krześle przy
kuchennym stole, na którym położył wygodnie głowę i chyba spał. Wstałam po
cichu i wstawiłam wodę na herbatę. Czekałam cierpliwie aż obudzi go moja
krzątanina, ale on ani drgnął. W końcu woda się zagotowała. Szturchnęłam go
lekko w ramię. Spojrzał na mnie zaspanym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się lekko.
- Kawa czy herbata? - zapytałam cicho. Uniósł ospale jedną brew i przyjrzał mi się z zainteresowaniem. Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie zna mugolskich wynalazków – Zrobię ci kawy. Postawi cię na nogi.
Jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Podałam mu gorący napój i siadłam naprzeciwko niego z kubkiem gorącej herbaty.
- To może teraz mi powiesz, co się stało, że przyszedłeś do mnie w środku nocy? – zapytałam, przyglądając mu się uważnie.
Przetarł oczy i poprawił się na miejscu. Rzucił mi pobłażliwe spojrzenie.
- Oj Granger, Granger... – pokręcił głową z politowaniem – Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że żadna z tych rzeczy, które ostatnio się wydarzyły, nie czyni nas przyjaciółmi.
Zagryzłam zęby ze złości i spuściłam wzrok.
- No tak, ty nie masz przyjaciół – warknęłam jadowicie. Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że wywraca oczami. Nagle zrozumiałam – A więc o nią chodzi.
- Słucham?
- Pokłóciłeś się z Roksaną i wyrzuciła cię z domu. Mam rację? – zapytałam, patrząc na niego z satysfakcją. Patrzył mi prosto w oczy, ale nie powiedział ani słowa – Ale dlaczego przyszedłeś do mnie, zamiast wrócić do domu, do matki? – posłałam mu pytające spojrzenie.
Oparł się o stół i nachylił nad nim. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów i kiedy już myślałam, że mnie pocałuje on warknął przez zęby:
- Nie jesteśmy przyjaciółmi – mruknął i zerwał się z miejsca. Później usłyszałam tylko dźwięk zatrzaskiwanych z hukiem drzwi wejściowych.
- Kawa czy herbata? - zapytałam cicho. Uniósł ospale jedną brew i przyjrzał mi się z zainteresowaniem. Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie zna mugolskich wynalazków – Zrobię ci kawy. Postawi cię na nogi.
Jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Podałam mu gorący napój i siadłam naprzeciwko niego z kubkiem gorącej herbaty.
- To może teraz mi powiesz, co się stało, że przyszedłeś do mnie w środku nocy? – zapytałam, przyglądając mu się uważnie.
Przetarł oczy i poprawił się na miejscu. Rzucił mi pobłażliwe spojrzenie.
- Oj Granger, Granger... – pokręcił głową z politowaniem – Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że żadna z tych rzeczy, które ostatnio się wydarzyły, nie czyni nas przyjaciółmi.
Zagryzłam zęby ze złości i spuściłam wzrok.
- No tak, ty nie masz przyjaciół – warknęłam jadowicie. Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że wywraca oczami. Nagle zrozumiałam – A więc o nią chodzi.
- Słucham?
- Pokłóciłeś się z Roksaną i wyrzuciła cię z domu. Mam rację? – zapytałam, patrząc na niego z satysfakcją. Patrzył mi prosto w oczy, ale nie powiedział ani słowa – Ale dlaczego przyszedłeś do mnie, zamiast wrócić do domu, do matki? – posłałam mu pytające spojrzenie.
Oparł się o stół i nachylił nad nim. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów i kiedy już myślałam, że mnie pocałuje on warknął przez zęby:
- Nie jesteśmy przyjaciółmi – mruknął i zerwał się z miejsca. Później usłyszałam tylko dźwięk zatrzaskiwanych z hukiem drzwi wejściowych.
~*~*~
Perspektywa Draco.
Wybiegłem ze złością z domu Granger od
razu udając się za jej dom i wzywając skrzata. Chciałem wrócić do domu i
spakować się na jutrzejszy wyjazd do Beauxbatons. W końcu już jutro zaczynało
się moje zadanie… Zacisnąłem zęby, żeby nie krzyknąć z bezsilności. Nie
chciałem brać w tym udziału. Naprawdę chciałem tego uniknąć, nie skończyć tak
jak mój ojciec. Z całych sił pragnąłem zmienić bieg swojej historii, uniknąć
przeznaczenia. Ale jak mogłem to zrobić?
Chwilę później byłem już przed bramą. Zleciłem skrzatowi odebrać moje rzeczy od Roksany, a sam ruszyłem w stronę domu. Ogarniała mnie jakaś dziwna, nieprzenikniona cisza, którą burzył jedynie odgłos moich kroków na żwirowej dróżce. Zmarszczyłem czoło. Wszystkie okna w domu były pozasłaniane jakimiś ciemnym materiałem. To nie zwiastowało niczego dobrego. Moja ręka odruchowo powędrowała do różdżki. Lekko pchnąłem drzwi wejściowe i na palcach ruszyłem przed siebie.
Zatrzymałem się na chwilę w drzwiach nasłuchując jakiś dźwięków. Nie zawiodłem się. Z gabinetu mojego ojca dobiegały mnie strzępki jakieś zawziętej dyskusji. Podszedłem bliżej i w skupieniu słuchałem.
-…mogłem się domyślić, że mimo tych wszystkich poświęconych przeze mnie lat oddanej służby Czarnemu Panu, ty nadal mi nie ufasz – powiedział z kpiną Snape.
- Nigdy nie dałeś mi podstaw, żebym ci zaufała!
- Bello, proszę! Tylko on może mi pomóc. Dobrze o tym wiesz – ten głos niewątpliwie należał do mojej matki.
- Więc niech złoży Wieczystą Przysięgę – ponownie odezwała się Bellatrix. W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Dopiero po kilku chwilach Narcyza wyszeptała nieśmiało:
- Severusie? Zrobisz to? Jeśli nie dla mnie to dla Draco, błagam cię.
Usłyszałem szyderczy śmiech mojej ciotki.
- Naprawdę przysięgasz, że zrobisz wszystko, by pomóc Draco?
- Przysięgam – odpowiedział pewnym głosem Mistrz Eliksirów.
- Przysięgasz, że z całych swoich sił będziesz go bronił?
- Przysięgam.
Wydawało mi się, że Bella zadała jeszcze jedno pytanie, ale nie zdołałem go usłyszeć, bo ktoś złapał mnie za koszulkę i mocno szarpnął.
- Kto by pomyślał, że zaczniesz podsłuchiwać prywatne rozmowy. Nisko upadłeś, Draco – odwróciłem się twarzą do przybysza i twardo patrząc mu w oczy, powiedziałem pewnym siebie głosem.
- Witaj, ojcze.
Chwilę później byłem już przed bramą. Zleciłem skrzatowi odebrać moje rzeczy od Roksany, a sam ruszyłem w stronę domu. Ogarniała mnie jakaś dziwna, nieprzenikniona cisza, którą burzył jedynie odgłos moich kroków na żwirowej dróżce. Zmarszczyłem czoło. Wszystkie okna w domu były pozasłaniane jakimiś ciemnym materiałem. To nie zwiastowało niczego dobrego. Moja ręka odruchowo powędrowała do różdżki. Lekko pchnąłem drzwi wejściowe i na palcach ruszyłem przed siebie.
Zatrzymałem się na chwilę w drzwiach nasłuchując jakiś dźwięków. Nie zawiodłem się. Z gabinetu mojego ojca dobiegały mnie strzępki jakieś zawziętej dyskusji. Podszedłem bliżej i w skupieniu słuchałem.
-…mogłem się domyślić, że mimo tych wszystkich poświęconych przeze mnie lat oddanej służby Czarnemu Panu, ty nadal mi nie ufasz – powiedział z kpiną Snape.
- Nigdy nie dałeś mi podstaw, żebym ci zaufała!
- Bello, proszę! Tylko on może mi pomóc. Dobrze o tym wiesz – ten głos niewątpliwie należał do mojej matki.
- Więc niech złoży Wieczystą Przysięgę – ponownie odezwała się Bellatrix. W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Dopiero po kilku chwilach Narcyza wyszeptała nieśmiało:
- Severusie? Zrobisz to? Jeśli nie dla mnie to dla Draco, błagam cię.
Usłyszałem szyderczy śmiech mojej ciotki.
- Naprawdę przysięgasz, że zrobisz wszystko, by pomóc Draco?
- Przysięgam – odpowiedział pewnym głosem Mistrz Eliksirów.
- Przysięgasz, że z całych swoich sił będziesz go bronił?
- Przysięgam.
Wydawało mi się, że Bella zadała jeszcze jedno pytanie, ale nie zdołałem go usłyszeć, bo ktoś złapał mnie za koszulkę i mocno szarpnął.
- Kto by pomyślał, że zaczniesz podsłuchiwać prywatne rozmowy. Nisko upadłeś, Draco – odwróciłem się twarzą do przybysza i twardo patrząc mu w oczy, powiedziałem pewnym siebie głosem.
- Witaj, ojcze.
*
Pobiegłem do swojego pokoju i spakowałem
się tak szybko jak tylko mogłem. A więc Czarnemu Panu się udało. Uwolnili
Śmierciożerców z Azkabanu... Teraz wszystko w rękach moich i Toma. Nagle
wszystko zaczęło mi się przejaśniać. Nadal nie wiedziałem, co zrobić, ale
przynajmniej zobaczyłem, od czego powinienem zacząć. Nie musiałem bezczynnie
siedzieć i biernie czekać na to, co się wydarzy. Mogłem działać. A zamierzałem
zacząć od teraz. Złapałem kawałek pergaminu i szybko naskrobałem kilka słów.
„Ja. Ty. Gospoda Pod Świńskim Łbem. Północ. To pilne.
Malfoy.”
Wysłałem z tym skrzata, żeby dostarczył
to do rąk własnych i uśmiechnąłem się do siebie z satysfakcją.
Stać mnie na więcej niż myślisz, ojcze. Przysięgam ci, że jeszcze mnie popamiętasz…
Stać mnie na więcej niż myślisz, ojcze. Przysięgam ci, że jeszcze mnie popamiętasz…
~*~*~
Gdy jakiś czas później wychodziłam do
pobliskiego sklepu na zakupy, w głowie wciąż dźwięczały mi słowa Malfoya. I to
jego ostatnie zachowanie... Z dnia na dzień coraz bardziej mnie intrygował.
Jakby przy każdym pokazywał inną twarz. Widziałam już tego Ślizgona, którym
jest wśród swoich kumpli. Kiedy tego mina wyraźnie daje wszystkim do
zrozumienia, że jest lepszy, ważniejszy niż inni, że to jego powinno się
słuchać i jemu podporządkować. Przy Roksanie natomiast stawał się kompletnym
przeciwieństwem. Wydawał się troskliwy i... kochający. Widać jak bardzo
obchodziło go dobro i bezpieczeństwo dziewczyny. Był szaleńczo zakochanym w
niej bratem, który dba, by jego najukochańszej siostrze nie stała się żadna
krzywda. A przy mnie? Przy mnie za każdym razem był inny. Jednego dnia wyzywał
mnie od szlam i ironicznie śmiał mi się w twarz pomiatając mną na wszystkie
możliwe sposoby. Innym razem całował mnie i traktował jak porcelanową laleczkę.
Stawał się spokojny i delikatny. Jakbym była jego największym skarbem. Czasem
zerkał na mnie niepewnie i gdy myślał, że nie widzę, przypatrywał mi się
uważnie, jakby chciał zajrzeć mi w duszę i poznać wszystkie moje pragnienia i
sekrety. A dnia takiego jak dziś, po prostu wyładowywał na mnie swoją frustrację.
Najpierw przychodził i prosił o pomoc, a potem krzyczał, że nie jestem jego
przyjaciółką.
Musiałam przyznać przed samą sobą, że czym bardziej on się bronił przed polepszającymi się między nami relacjami i czym bardziej jego zachowania stawały się sprzeczne, tym bardziej mnie do siebie przyciągał. Jak magnes. Tyle, że do tej pory ustawieni byliśmy do siebie przeciwnymi biegunami. I nagle coś się zmieniło.
Wchodząc do sklepu, wciąż o tym myślałam. Zaczęłam bezmyślnie pakować do koszyka niezbędne mi produkty. Gdy miałam już wszystko podeszłam do kasy i cierpliwie stanęłam w kolejce. Przede mną stała kobieta. Wyglądała na trzydzieści parę lat. Miała włosy koloru ciemnego blondu i delikatne rysy twarzy. Wyglądała bardzo znajomo.
- Ile płacę? – zapytała sprzedawcy, a ja prawie upuściłam koszyk ze zdziwienia. Znałam ten głos... Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzania, cały czas wpatrując się w kobietę. Dopiero, gdy zapłaciła za swoje zakupy, podniosła na mnie wzrok. Miała niesamowicie niebieskie oczy.
- Susan? – wyszeptałam nieśmiało. Kobieta pokręciła głową, złapała swoje pakunki i zaczęła szybko wycofywać się w stronę wyjścia. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaraz mój umysł znów zaczął prawidłowo funkcjonować. Ruszyłam za nią biegiem. Zapomniałam tylko, że w ręku, wciąż mam koszyk z zakupami.
- A gdzie się pani z tym wybiera? – zapytał ochroniarz łapiąc mnie za rękę – Najpierw płacimy.
- Przepraszam, spieszę się! – krzyknęłam w pośpiechu oddając mu koszyk. Wybiegłam na zimne, grudniowe powietrze, ale Susan już nie było. Jeszcze kilka razy rozejrzałam się wokół siebie, ale nikogo nie dostrzegłam. Zaklęłam w myślach i czym prędzej pobiegłam do domu.
Musiałam przyznać przed samą sobą, że czym bardziej on się bronił przed polepszającymi się między nami relacjami i czym bardziej jego zachowania stawały się sprzeczne, tym bardziej mnie do siebie przyciągał. Jak magnes. Tyle, że do tej pory ustawieni byliśmy do siebie przeciwnymi biegunami. I nagle coś się zmieniło.
Wchodząc do sklepu, wciąż o tym myślałam. Zaczęłam bezmyślnie pakować do koszyka niezbędne mi produkty. Gdy miałam już wszystko podeszłam do kasy i cierpliwie stanęłam w kolejce. Przede mną stała kobieta. Wyglądała na trzydzieści parę lat. Miała włosy koloru ciemnego blondu i delikatne rysy twarzy. Wyglądała bardzo znajomo.
- Ile płacę? – zapytała sprzedawcy, a ja prawie upuściłam koszyk ze zdziwienia. Znałam ten głos... Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzania, cały czas wpatrując się w kobietę. Dopiero, gdy zapłaciła za swoje zakupy, podniosła na mnie wzrok. Miała niesamowicie niebieskie oczy.
- Susan? – wyszeptałam nieśmiało. Kobieta pokręciła głową, złapała swoje pakunki i zaczęła szybko wycofywać się w stronę wyjścia. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co się dzieje, ale zaraz mój umysł znów zaczął prawidłowo funkcjonować. Ruszyłam za nią biegiem. Zapomniałam tylko, że w ręku, wciąż mam koszyk z zakupami.
- A gdzie się pani z tym wybiera? – zapytał ochroniarz łapiąc mnie za rękę – Najpierw płacimy.
- Przepraszam, spieszę się! – krzyknęłam w pośpiechu oddając mu koszyk. Wybiegłam na zimne, grudniowe powietrze, ale Susan już nie było. Jeszcze kilka razy rozejrzałam się wokół siebie, ale nikogo nie dostrzegłam. Zaklęłam w myślach i czym prędzej pobiegłam do domu.
*
Wpadłam do środka zdyszana jak maratończyk.
Jeszcze nigdy nie pokonałam takiej odległości w tak krótkim czasie. Wszystkie
myśli dotyczące Malfoya jakby ulotniły się z mojej głowy. Znów zaczęłam trzeźwo
myśleć i ruszyłam przez dom z jedną myślą: znaleźć
notes mamy. Widziałam, że skoro się przyjaźniły z Susan, to mama ma tam
zapisany jej adres. Znalezienie zguby nie zajęło mi dużo czasu. Na szczęście
moja rodzicielka zawsze miała wszystko uporządkowane. Byłam jej za to
niezmiernie wdzięczna.
Przekartkowałam szybko zeszycik i doszłam do literki H. Od razu rzucił mi się w oczy pogrubiony napis Susan Hope, a pod nim adres i numer telefonu. Uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem i wybiegłam z domu.
Przekartkowałam szybko zeszycik i doszłam do literki H. Od razu rzucił mi się w oczy pogrubiony napis Susan Hope, a pod nim adres i numer telefonu. Uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem i wybiegłam z domu.
~*~*~
Perspektywa Blaise’a.
Leżałem na łóżku umierając z nudów. Już
nie mogłem się doczekać, kiedy te monotonne święta nareszcie się skończą i
wszyscy wrócą do szkoły. Za lekcjami nie tęskniłem, ale brakowało mi
towarzystwa. Bo jedynym, jakie mi zostało była...
- Witam – usłyszałem kobiecy głos, a zaraz za nim głośne trzaśnięcie drzwiami.
-…Lucy – dokończyłem na głos swoją myśl i zakryłem twarz dłońmi – Kiedy ty w końcu nauczysz się pukać?! – warknąłem. Nie wiem nawet, czemu traciłem na nią swoją energię. Przecież do niej to i tak jak grochem o ścianę i tak. Więc co mi za różnica?
- Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedziała swoim zwykłym ironicznym tonem i opadła na fotel – Cieszysz się, że jutro wieczorem ujrzysz swoją ukochaną? – zakpiła.
Postanowiłem ją ignorować.
- Zamierzasz powiedzieć jej, co zaszło? – zapytała posyłając mi rozbawione spojrzenie.
Nadal milczałem. Chyba zrozumiała moją taktykę, bo postanowiła mnie sprowokować.
- Jak boisz się jej reakcji to mogę ja jej powiedzieć – rzuciła niby od niechcenia i przeszła się po pokoju – Wiesz, kobieta kobiecie zawsze lepiej wytłumaczy sprawę... Może opowiem jej jakieś pikantne szczegóły – zaśmiała się. Podniosłem się do pozycji siedzącej i wściekły rzuciłem w nią poduszką. To rozbawiło ją jeszcze bardziej – Chciałeś mi tym zrobić krzywdę?
- Krzywdę to ci zrobię, jak piśniesz komukolwiek choćby jedno słowo – warknąłem przez zęby podnosząc się z miejsca i podchodząc do okna. Święta dobiegły już końca, a śniegu jak nie było tak nie ma, całkowicie popsuło to atmosferę.
Słyszałem jej kroki. Słyszałem jak pochodzi do mnie i łapie mnie od tyłu w pasie. Czułem jej oddech na karku. Ale ani drgnąłem.
- Zamierzasz zachowywać się jak gdyby nigdy nic? – szepnęła mi prosto do ucha – Zobaczymy jak długo tak wytrzymasz – dodała i musnęła delikatnie moją szyję.
Nie odwracając się do niej, złapałem ją za ręce i zmusiłem, żeby mnie puściła. Wciąż patrząc w okno powiedziałem od niechcenia:
- Nadal utrzymuję, że nigdy mnie nie zdobędziesz – rzuciłem, wspominając naszą dawną rozmowę.
- Nigdy nie mów nigdy, Zabini – powiedziała niezrażona – Bo możesz się nieźle przejechać.
Zacisnąłem zęby ze złości.
- Wiesz co, Lenkey? Kiedyś to było przyjemne. Drażniliśmy się, kłóciliśmy się, zawsze coś się działo – powiedziałem, odwracając się do niej – Ale powoli stajesz się jedynie wrzodem na tyłku – powiedziałem, wymijając ją i podchodząc do drzwi – Poprosiłbym cię, żebyś wyszła, ale i tak tego nie zrobisz. Więc sam wyjdę. Miłego wieczoru – dodałem na odchodnym i z trzaskiem zamknąłem za sobą drzwi.
- Niech cię diabli, Zabini! – usłyszałem jej stłumiony krzyk, na co zaśmiałem się serdecznie.
- Witam – usłyszałem kobiecy głos, a zaraz za nim głośne trzaśnięcie drzwiami.
-…Lucy – dokończyłem na głos swoją myśl i zakryłem twarz dłońmi – Kiedy ty w końcu nauczysz się pukać?! – warknąłem. Nie wiem nawet, czemu traciłem na nią swoją energię. Przecież do niej to i tak jak grochem o ścianę i tak. Więc co mi za różnica?
- Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedziała swoim zwykłym ironicznym tonem i opadła na fotel – Cieszysz się, że jutro wieczorem ujrzysz swoją ukochaną? – zakpiła.
Postanowiłem ją ignorować.
- Zamierzasz powiedzieć jej, co zaszło? – zapytała posyłając mi rozbawione spojrzenie.
Nadal milczałem. Chyba zrozumiała moją taktykę, bo postanowiła mnie sprowokować.
- Jak boisz się jej reakcji to mogę ja jej powiedzieć – rzuciła niby od niechcenia i przeszła się po pokoju – Wiesz, kobieta kobiecie zawsze lepiej wytłumaczy sprawę... Może opowiem jej jakieś pikantne szczegóły – zaśmiała się. Podniosłem się do pozycji siedzącej i wściekły rzuciłem w nią poduszką. To rozbawiło ją jeszcze bardziej – Chciałeś mi tym zrobić krzywdę?
- Krzywdę to ci zrobię, jak piśniesz komukolwiek choćby jedno słowo – warknąłem przez zęby podnosząc się z miejsca i podchodząc do okna. Święta dobiegły już końca, a śniegu jak nie było tak nie ma, całkowicie popsuło to atmosferę.
Słyszałem jej kroki. Słyszałem jak pochodzi do mnie i łapie mnie od tyłu w pasie. Czułem jej oddech na karku. Ale ani drgnąłem.
- Zamierzasz zachowywać się jak gdyby nigdy nic? – szepnęła mi prosto do ucha – Zobaczymy jak długo tak wytrzymasz – dodała i musnęła delikatnie moją szyję.
Nie odwracając się do niej, złapałem ją za ręce i zmusiłem, żeby mnie puściła. Wciąż patrząc w okno powiedziałem od niechcenia:
- Nadal utrzymuję, że nigdy mnie nie zdobędziesz – rzuciłem, wspominając naszą dawną rozmowę.
- Nigdy nie mów nigdy, Zabini – powiedziała niezrażona – Bo możesz się nieźle przejechać.
Zacisnąłem zęby ze złości.
- Wiesz co, Lenkey? Kiedyś to było przyjemne. Drażniliśmy się, kłóciliśmy się, zawsze coś się działo – powiedziałem, odwracając się do niej – Ale powoli stajesz się jedynie wrzodem na tyłku – powiedziałem, wymijając ją i podchodząc do drzwi – Poprosiłbym cię, żebyś wyszła, ale i tak tego nie zrobisz. Więc sam wyjdę. Miłego wieczoru – dodałem na odchodnym i z trzaskiem zamknąłem za sobą drzwi.
- Niech cię diabli, Zabini! – usłyszałem jej stłumiony krzyk, na co zaśmiałem się serdecznie.
~*~*~
Wyszłam na zewnątrz i od razu uderzyło
mnie chłodne i wilgotne powietrze. Znów zanosiło się na deszcz. Skrzywiłam się.
Ciągle leje, a śniegu jak nie było tak nie ma. I pewnie już nie będzie.
Potrząsnęłam głową chcąc oczyścić umysł ze zbędnych myśli. Okazało się, że
Susan mieszka tuż za rogiem i pewnie widziałam ją w swoim życiu niezliczoną
ilość razy, ale nigdy nie zwróciłam na nią uwagi. To zabawne, jak wiele rzeczy
umyka człowiekowi przez jego naturalny pośpiech. Jak wiele rzeczy dzieje się w
jego życiu, o których on nie ma pojęcia, bo przez swoje roztargnienie
najzwyczajniej w świecie ich nie zauważa.
Stanęłam na ganku domu Susan i zdecydowanie zapukałam w drzwi. Nie wiedziałam, po co do niej przyszłam i dlaczego w ogóle chcę się z nią spotkać. Nie miałam też zielonego pojęcia, co zamierzam jej powiedzieć, ale stwierdziłam, że raz w życiu zrobię coś pod wpływem impulsu. Nie mogę wiecznie zastanawiać się nad konsekwencjami.
Usłyszałam szybkie kroki i zaraz potem drzwi stanęły przede mną otworem. Uśmiechnęłam się delikatnie i powiedziałam zdecydowanym głosem:
- Witaj, Susan.
Stanęłam na ganku domu Susan i zdecydowanie zapukałam w drzwi. Nie wiedziałam, po co do niej przyszłam i dlaczego w ogóle chcę się z nią spotkać. Nie miałam też zielonego pojęcia, co zamierzam jej powiedzieć, ale stwierdziłam, że raz w życiu zrobię coś pod wpływem impulsu. Nie mogę wiecznie zastanawiać się nad konsekwencjami.
Usłyszałam szybkie kroki i zaraz potem drzwi stanęły przede mną otworem. Uśmiechnęłam się delikatnie i powiedziałam zdecydowanym głosem:
- Witaj, Susan.
i wszystko powoli zacznie sie wyjasniac
OdpowiedzUsuń