Nie zdążyłam podejść do grupy, a już
pojawił się powóz z Beauxbatons. Gdy go zobaczyłam, aż zaniemówiłam. Był jak
żywcem wyrwany z bajki o Kopciuszku, którą czytała mi mama, gdy jeszcze byłam
mała. A prowadziły go białe, ogromne konie z anielskimi skrzydłami. Gdyby
dokleić im róg wyglądałyby jak jednorożce.
Westchnęłam z zachwytu.
- Wszyscy do środka! – krzyknął Snape, wyrywając mnie tym samym z rozmarzenia. Ruszyłam w jego stronę ciągnąc za sobą ciężki bagaż. Gdy byłam już krok od Severusa ten machnął różdżką, a mój kufer zniknął – Wszystko będzie już na miejscu – powiedział, widząc moją zaskoczoną minę.
Gbur – mruknęła Susan, a ja musiałam resztkami sił powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jej ton przywodził na myśl obrażoną siedmiolatkę.
Chyba za nim nie przepadasz, co?
To mało powiedziane – odpowiedziała – Mamy wspólną przeszłość.
Wspólną przeszłość?! – zapytałam zaskoczona.
Nie t a k ą przeszłość – zaśmiała się – Powiedzmy, że staliśmy po dwóch stronach barykady. On bym tym złym, a ja wręcz przeciwnie.
Chciałam coś jeszcze odpowiedzieć, ale zbyt zaabsorbowało mnie wnętrze powozu. Było połączeniem pociągu i małego domku. Po prawej stronie był szereg dwuosobowych przedziałów, zasłoniętych czymś na wzór kurtyny albo baldachimu, jaki mieliśmy w Hogwarcie przy łóżku. Na końcu pomieszczenia, w lewym rogu stał barek z różnymi przysmakami i napojami, jak widać wszystko było do naszej dyspozycji. Najbliżej mnie, również w rogu stała kanapa i kilka foteli, na których rozgościły się już pierwsze osoby.
Uśmiechnęłam się do siebie.
Tylko ci pozazdrościć – rzekła z podziwem Sus – Sama bym tak chciała.
Skoro już tu mamy takie luksusy to aż boję się pomyśleć, co będzie nagrodą w tym konkursie – dodałam cicho i zajęłam najbliższy przedział.
Zamierzałam całą podróż przesiedzieć sama w przedziale, ale grubo się przeliczyłam.
- Nie przeszkadzam? – dobiegło mnie uprzejme pytanie, a zza kurtyny, którą parę chwil wcześniej zasłoniłam, wyłoniła się blondwłosa głowa Toma.
- Jasne, że nie. Wejdź – dodałam z uśmiechem i wskazałam miejsce naprzeciwko siebie.
On jest spokrewniony z Malfoyem?
Podobno.
W jakim stopniu? – drążyła temat Hope.
A skąd ja mam wiedzieć?
To może zapytaj? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Można w tym było wyczuć dozę ironii – Nawet dużą dozę – mruknęła w odpowiedzi, a ja miałam ochotę wywrócić oczami.
- Nie miałem jeszcze okazji złożyć kondolencji – powiedział chłopak, siadając naprzeciwko – Przykro mi w powodu twojej matki.
- Skąd o tym wiesz? – zapytałam zbita z tropu.
Jakby trochę się zmieszał.
Aha! Coś kręci – powiedziała z satysfakcją – Nie powinnaś mu ufać.
Grr… Możesz przez chwilę się nie wtrącać? – odpowiedziała mi głucha cisza – Dziękuję.
- Wiesz, plotki szybko się rozchodzą. Nie trudno coś usłyszeć.
Pokiwałam głową. Zapadła krępująca cisza.
Zapytaj o Draco – podrzuciła cicho Susan.
- Jesteś spokrewniony z Malfoyem, prawda? W jakim stopniu? – rzuciłam nagle. Wcale nie chciałam o to pytać, ale wolałam to niż krępującą ciszę.
Tom uśmiechnął się na to tylko.
- Jego ojciec i moja matka to rodzeństwo.
- Nie wiedziałam, że Lucjusz Malfoy ma siostrę – mruknęłam. Chyba niepotrzebnie – Ale skąd bym miała wiedzieć – dodałam szybko.
- Draco nie mówi o rodzinie i swoich kontaktach z nią. To jest u niego raczej temat tabu.
- Wcale nie myślałam o...
- Myślałaś – uśmiechnął się, przerywając mi. Czułam, że się czerwienię.
- A ty? Jakie są twoje kontakty z rodziną? – rzuciłam szybko, chcąc odciągnąć jakoś jego uwagę od tych paskudnych, czerwonych plam na moich policzkach. Udało mi się, ale z nie takim skutkiem jak chciałam. Lenkey nagle spoważniał.
- Jak każdego. Czasem lepsze, a czasem gorsze – odpowiedział zdawkowo – Cieszysz się na ten wyjazd? – zapytał, zmieniając temat. Nawet zręcznie mu to wyszło.
On coś kręci. Wiesz o tym.
Postanowiłam ją ignorować.
- Coraz bardziej. Patrząc na nasz transport, można się domyślać, że nieźle nas tam rozpieszczą – uśmiechnęłam się.
Potem rozmowa potoczyła się już gładko. Rozmawialiśmy o wszystkim. O szkole, nauczycielach, zainteresowaniach. Pytałam czy podoba mu się nowa szkoła, znajomi. Opowiedział mi o swojej siostrze. Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że kocha ją nad życie i zrobiłby dla niej wszystko. Przez chwilę nawet chciałam ją poznać, ale szybko przypomniałam sobie, jak bardzo przypomina mi te wszystkie zadufane w sobie Ślizgoneczki. To ostatecznie przekonało mnie, że wystarczy mi znać ją tylko z opowiadań Toma.
Z każdą kolejną godziną rozmowy, ten chłopak coraz bardziej mnie do siebie przekonywał. Całkowicie zburzył moje patrzenie na Ślizgonów i ten stereotypowy obraz zapatrzonego w siebie, aroganckiego dupka. Czym lepiej go poznawałam, tym bardziej nie pasował mi do Domu Węża. Wszędzie, ale nie tam. Przeszło mi nawet przez myśl, że może ten jeden jedyny raz Tiara Przydziału pomyliła się w swojej decyzji. W końcu nikt i nic nie jest nieomylne. Nawet wyświechtany kapelusz popełnia czasem błędy.
- Wszyscy do środka! – krzyknął Snape, wyrywając mnie tym samym z rozmarzenia. Ruszyłam w jego stronę ciągnąc za sobą ciężki bagaż. Gdy byłam już krok od Severusa ten machnął różdżką, a mój kufer zniknął – Wszystko będzie już na miejscu – powiedział, widząc moją zaskoczoną minę.
Gbur – mruknęła Susan, a ja musiałam resztkami sił powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jej ton przywodził na myśl obrażoną siedmiolatkę.
Chyba za nim nie przepadasz, co?
To mało powiedziane – odpowiedziała – Mamy wspólną przeszłość.
Wspólną przeszłość?! – zapytałam zaskoczona.
Nie t a k ą przeszłość – zaśmiała się – Powiedzmy, że staliśmy po dwóch stronach barykady. On bym tym złym, a ja wręcz przeciwnie.
Chciałam coś jeszcze odpowiedzieć, ale zbyt zaabsorbowało mnie wnętrze powozu. Było połączeniem pociągu i małego domku. Po prawej stronie był szereg dwuosobowych przedziałów, zasłoniętych czymś na wzór kurtyny albo baldachimu, jaki mieliśmy w Hogwarcie przy łóżku. Na końcu pomieszczenia, w lewym rogu stał barek z różnymi przysmakami i napojami, jak widać wszystko było do naszej dyspozycji. Najbliżej mnie, również w rogu stała kanapa i kilka foteli, na których rozgościły się już pierwsze osoby.
Uśmiechnęłam się do siebie.
Tylko ci pozazdrościć – rzekła z podziwem Sus – Sama bym tak chciała.
Skoro już tu mamy takie luksusy to aż boję się pomyśleć, co będzie nagrodą w tym konkursie – dodałam cicho i zajęłam najbliższy przedział.
Zamierzałam całą podróż przesiedzieć sama w przedziale, ale grubo się przeliczyłam.
- Nie przeszkadzam? – dobiegło mnie uprzejme pytanie, a zza kurtyny, którą parę chwil wcześniej zasłoniłam, wyłoniła się blondwłosa głowa Toma.
- Jasne, że nie. Wejdź – dodałam z uśmiechem i wskazałam miejsce naprzeciwko siebie.
On jest spokrewniony z Malfoyem?
Podobno.
W jakim stopniu? – drążyła temat Hope.
A skąd ja mam wiedzieć?
To może zapytaj? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Można w tym było wyczuć dozę ironii – Nawet dużą dozę – mruknęła w odpowiedzi, a ja miałam ochotę wywrócić oczami.
- Nie miałem jeszcze okazji złożyć kondolencji – powiedział chłopak, siadając naprzeciwko – Przykro mi w powodu twojej matki.
- Skąd o tym wiesz? – zapytałam zbita z tropu.
Jakby trochę się zmieszał.
Aha! Coś kręci – powiedziała z satysfakcją – Nie powinnaś mu ufać.
Grr… Możesz przez chwilę się nie wtrącać? – odpowiedziała mi głucha cisza – Dziękuję.
- Wiesz, plotki szybko się rozchodzą. Nie trudno coś usłyszeć.
Pokiwałam głową. Zapadła krępująca cisza.
Zapytaj o Draco – podrzuciła cicho Susan.
- Jesteś spokrewniony z Malfoyem, prawda? W jakim stopniu? – rzuciłam nagle. Wcale nie chciałam o to pytać, ale wolałam to niż krępującą ciszę.
Tom uśmiechnął się na to tylko.
- Jego ojciec i moja matka to rodzeństwo.
- Nie wiedziałam, że Lucjusz Malfoy ma siostrę – mruknęłam. Chyba niepotrzebnie – Ale skąd bym miała wiedzieć – dodałam szybko.
- Draco nie mówi o rodzinie i swoich kontaktach z nią. To jest u niego raczej temat tabu.
- Wcale nie myślałam o...
- Myślałaś – uśmiechnął się, przerywając mi. Czułam, że się czerwienię.
- A ty? Jakie są twoje kontakty z rodziną? – rzuciłam szybko, chcąc odciągnąć jakoś jego uwagę od tych paskudnych, czerwonych plam na moich policzkach. Udało mi się, ale z nie takim skutkiem jak chciałam. Lenkey nagle spoważniał.
- Jak każdego. Czasem lepsze, a czasem gorsze – odpowiedział zdawkowo – Cieszysz się na ten wyjazd? – zapytał, zmieniając temat. Nawet zręcznie mu to wyszło.
On coś kręci. Wiesz o tym.
Postanowiłam ją ignorować.
- Coraz bardziej. Patrząc na nasz transport, można się domyślać, że nieźle nas tam rozpieszczą – uśmiechnęłam się.
Potem rozmowa potoczyła się już gładko. Rozmawialiśmy o wszystkim. O szkole, nauczycielach, zainteresowaniach. Pytałam czy podoba mu się nowa szkoła, znajomi. Opowiedział mi o swojej siostrze. Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że kocha ją nad życie i zrobiłby dla niej wszystko. Przez chwilę nawet chciałam ją poznać, ale szybko przypomniałam sobie, jak bardzo przypomina mi te wszystkie zadufane w sobie Ślizgoneczki. To ostatecznie przekonało mnie, że wystarczy mi znać ją tylko z opowiadań Toma.
Z każdą kolejną godziną rozmowy, ten chłopak coraz bardziej mnie do siebie przekonywał. Całkowicie zburzył moje patrzenie na Ślizgonów i ten stereotypowy obraz zapatrzonego w siebie, aroganckiego dupka. Czym lepiej go poznawałam, tym bardziej nie pasował mi do Domu Węża. Wszędzie, ale nie tam. Przeszło mi nawet przez myśl, że może ten jeden jedyny raz Tiara Przydziału pomyliła się w swojej decyzji. W końcu nikt i nic nie jest nieomylne. Nawet wyświechtany kapelusz popełnia czasem błędy.
~*~*~
Perspektywa Draco.
Po długiej i wyczerpującej podróży, w
końcu stanęliśmy w długim korytarzu przed drzwiami z napisem Hogwart. Było to miejsce wyznaczone dla
nas w Beauxbatons, specjalnie z okazji turnieju. W tym samym korytarzu
znajdowało się jeszcze wiele takich drzwiczek z nazwami konkurencyjnych szkół.
Akademia Magii Beauxbatons wyglądem niewiele różniła się od Hogwartu. Ot, zwykły zamek, ze zwykłymi uczniami, tyle że inną tradycją i językiem. Nic specjalnego. Gdy wszedłem do pomieszczenia, w którym mieliśmy mieszkać, zdałem sobie sprawę, że niczym nie różni się ono od naszego Pokoju Wspólnego. Kilka foteli, kanap, stół do odrabiania prac domowych, parę niewygodnych, drewnianych krzeseł i rozpalony kominek. Jedyną różnicą było to, że każdy z nas miał oddzielne dormitorium, do którego wchodziło się przez zdobione, drewniane drzwi, na których przyczepiona była plakietka z imieniem. Uśmiechnąłem się do siebie. To było coś, o co walczyłem przez cały pobyt w Hogwarcie, a czego nawet mojemu ojcu, nigdy nie udało się załatwić – jednoosobowe dormitorium.
- Hasłem wstępu do Pokoju Wspólnego jest Sok dyniowy, natomiast do waszych osobistych dormitoriów, ustalacie je sobie sami – powiedział zdawkowo Snape – Po lewej stronie są pokoje dziewcząt, a po prawej chłopców. Na drzwiach są wasze imiona. Podejdźcie teraz do nich i wyszeptajcie hasło – kontynuował obojętnym tonem – Po szkole już was oprowadzono, więc wiecie, gdzie, co jest. Dalej radźcie sobie sami – dodał na odchodnym i zniknął.
Podszedłem do drzwi z moim imieniem i przejechałem palcami po tym napisie. Uśmiechnąłem się do siebie. Pobyt tutaj zapowiadał się coraz ciekawiej.
- Wierzba płacząca – mruknąłem, na co drzwi się otworzyły.
Do końca nie wiem, czemu to powiedziałem. Chyba tylko po to, by nie zapomnieć o zadaniu od Czarnego Pana.
(…)pamiętaj, by przy złotej, płaczącej wierzbie skręcić w lewo – zadudniły mi w głowie słowa Voldemorta. Wyjątkowo dobrze wryły mi się w pamięć.
Wszedłem do swojego nowego dormitorium i aż się uśmiechnąłem. Było naprawdę duże i przestronne. Zielone, długie zasłony przysłaniały okno, dzięki czemu w pomieszczeniu panował półmrok. To przywodziło na myśl hogwardzkie sypialnie Ślizgonów. Dom.
Rzuciłem się na łóżko i rozciągnąłem na nim wygodnie. Położyłem ręce pod głowę i już miałem zamykać oczy, gdy dobiegło mnie pukanie do drzwi.
- Kolacja! – krzyknął Tom – Snape chce wiedzieć tam nas wszystkich.
Z niechęcią zdrapałem się z łóżka i ruszyłem w stronę wyjścia, klnąc Snape’a pod nosem.
Akademia Magii Beauxbatons wyglądem niewiele różniła się od Hogwartu. Ot, zwykły zamek, ze zwykłymi uczniami, tyle że inną tradycją i językiem. Nic specjalnego. Gdy wszedłem do pomieszczenia, w którym mieliśmy mieszkać, zdałem sobie sprawę, że niczym nie różni się ono od naszego Pokoju Wspólnego. Kilka foteli, kanap, stół do odrabiania prac domowych, parę niewygodnych, drewnianych krzeseł i rozpalony kominek. Jedyną różnicą było to, że każdy z nas miał oddzielne dormitorium, do którego wchodziło się przez zdobione, drewniane drzwi, na których przyczepiona była plakietka z imieniem. Uśmiechnąłem się do siebie. To było coś, o co walczyłem przez cały pobyt w Hogwarcie, a czego nawet mojemu ojcu, nigdy nie udało się załatwić – jednoosobowe dormitorium.
- Hasłem wstępu do Pokoju Wspólnego jest Sok dyniowy, natomiast do waszych osobistych dormitoriów, ustalacie je sobie sami – powiedział zdawkowo Snape – Po lewej stronie są pokoje dziewcząt, a po prawej chłopców. Na drzwiach są wasze imiona. Podejdźcie teraz do nich i wyszeptajcie hasło – kontynuował obojętnym tonem – Po szkole już was oprowadzono, więc wiecie, gdzie, co jest. Dalej radźcie sobie sami – dodał na odchodnym i zniknął.
Podszedłem do drzwi z moim imieniem i przejechałem palcami po tym napisie. Uśmiechnąłem się do siebie. Pobyt tutaj zapowiadał się coraz ciekawiej.
- Wierzba płacząca – mruknąłem, na co drzwi się otworzyły.
Do końca nie wiem, czemu to powiedziałem. Chyba tylko po to, by nie zapomnieć o zadaniu od Czarnego Pana.
(…)pamiętaj, by przy złotej, płaczącej wierzbie skręcić w lewo – zadudniły mi w głowie słowa Voldemorta. Wyjątkowo dobrze wryły mi się w pamięć.
Wszedłem do swojego nowego dormitorium i aż się uśmiechnąłem. Było naprawdę duże i przestronne. Zielone, długie zasłony przysłaniały okno, dzięki czemu w pomieszczeniu panował półmrok. To przywodziło na myśl hogwardzkie sypialnie Ślizgonów. Dom.
Rzuciłem się na łóżko i rozciągnąłem na nim wygodnie. Położyłem ręce pod głowę i już miałem zamykać oczy, gdy dobiegło mnie pukanie do drzwi.
- Kolacja! – krzyknął Tom – Snape chce wiedzieć tam nas wszystkich.
Z niechęcią zdrapałem się z łóżka i ruszyłem w stronę wyjścia, klnąc Snape’a pod nosem.
~*~*~
Perspektywa Susan.
Wieczór był wyjątkowo spokojny. Być może,
dlatego że siedziałam właśnie w spokojnych i nieskazitelnie czystych myślach
Hermiony Granger. Od kiedy powiedziałam jej prawdę o Rayu i wszystko sobie
poukładała, życie jej życiem stało się moim uzależnieniem. Była jeszcze
dzieckiem, wolnym od zmartwień i problemów, a ja zagłębiając się coraz bardziej
w jej umysł, wyciszałam się. Niestety z dnia na dzień nasza więź się
pogłębiała, a ja miałam coraz większe problemy z odizolowaniem jej od swoich
myśli. Wiedziałam, że kiedyś nastanie dzień, kiedy nie będę mogła z tym dłużej
walczyć i Hermiona będzie miała taki sam wstęp do mojej głowy, jaka ja do jej,
ale na razie wolałam o tym nie myśleć. Miałam nadzieję, że to odległa
przyszłość.
Moja podopieczna właśnie szykowała się na bal sylwestrowy. Czułam się, jakbym to ja tam teraz była, a nie ona. Z dnia na dzień widziałam w nas coraz więcej podobieństw. Obie pilne uczennice, zawsze na wszystko przygotowane, silne, kiedy trzeba, płaczące w samotności, ponad wszystko ceniące przyjaźń i... obie zakochane w Ślizgonach. Nawet, jeśli ona jeszcze o tym nie wiedziała. Spędziłam z nią na tyle dużo czasu, by zrozumieć, że ją i Draco łączy coś więcej. Wypiera się tego na wszystkie sposoby i muszę przyznać, że dobrze jej to idzie, w końcu nie tak łatwo oszukać samą siebie, ale to ja miałam za sobą lata doświadczenia i oczami wyobraźni widziałam, jak to się skończy. I nie wiedziałam czy powinnam jej o tym powiedzieć. Owszem, na pewno przeżyje z nim wiele szczęśliwych i niezapomnianych chwil, ale to Śmierciożerca. A oni zawsze kończą tak samo – albo, jako zapatrzeni w swojego pana słudzy, albo martwi bohaterowie. Pytanie tylko czy kilka radosnych chwil jest wartych takiego cierpienia?
Z rozmyślań wyrwał mnie donośny dzwonek do drzwi. Spojrzałam zaskoczona na zegarek. Właśnie wybiła dwudziesta trzydzieści. Zmarszczyłam czoło. Nie spodziewałam się nikogo o tak późnej porze.
Kolejny natarczywy dźwięk. Podniosłam się niechętnie z krzesła i szybkim krokiem podeszłam do drzwi. Nie chciałam, by natarczywy gość obudził mojego męża i dziecko. Zanim zdążyłam otworzyć, natręt zadzwonił jeszcze kilka razy. Rozzłoszczona szarpnęłam za klamkę.
- Słucham? – mruknęłam i dopiero po chwili zorientowałam się, kto stoi przede mną – Roksana?
- Chodzi o Draco – powiedziała pospiesznie i posłała mi błagalne spojrzenie – Musisz mi pomóc.
Moja podopieczna właśnie szykowała się na bal sylwestrowy. Czułam się, jakbym to ja tam teraz była, a nie ona. Z dnia na dzień widziałam w nas coraz więcej podobieństw. Obie pilne uczennice, zawsze na wszystko przygotowane, silne, kiedy trzeba, płaczące w samotności, ponad wszystko ceniące przyjaźń i... obie zakochane w Ślizgonach. Nawet, jeśli ona jeszcze o tym nie wiedziała. Spędziłam z nią na tyle dużo czasu, by zrozumieć, że ją i Draco łączy coś więcej. Wypiera się tego na wszystkie sposoby i muszę przyznać, że dobrze jej to idzie, w końcu nie tak łatwo oszukać samą siebie, ale to ja miałam za sobą lata doświadczenia i oczami wyobraźni widziałam, jak to się skończy. I nie wiedziałam czy powinnam jej o tym powiedzieć. Owszem, na pewno przeżyje z nim wiele szczęśliwych i niezapomnianych chwil, ale to Śmierciożerca. A oni zawsze kończą tak samo – albo, jako zapatrzeni w swojego pana słudzy, albo martwi bohaterowie. Pytanie tylko czy kilka radosnych chwil jest wartych takiego cierpienia?
Z rozmyślań wyrwał mnie donośny dzwonek do drzwi. Spojrzałam zaskoczona na zegarek. Właśnie wybiła dwudziesta trzydzieści. Zmarszczyłam czoło. Nie spodziewałam się nikogo o tak późnej porze.
Kolejny natarczywy dźwięk. Podniosłam się niechętnie z krzesła i szybkim krokiem podeszłam do drzwi. Nie chciałam, by natarczywy gość obudził mojego męża i dziecko. Zanim zdążyłam otworzyć, natręt zadzwonił jeszcze kilka razy. Rozzłoszczona szarpnęłam za klamkę.
- Słucham? – mruknęłam i dopiero po chwili zorientowałam się, kto stoi przede mną – Roksana?
- Chodzi o Draco – powiedziała pospiesznie i posłała mi błagalne spojrzenie – Musisz mi pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz