sobota, 19 grudnia 2009

Prolog


Przez gęstwinę mrocznego lasu przedzierała się staruszka wykończona kilkunastogodzinnym marszem. Bez zastanowienia i przygotowania ruszyła na poszukiwania wnuczki. Zła na siebie, że nie potrafiła upilnować jedenastolatki, postanowiła odnaleźć ją na własną rękę. Nie mogła sobie wybaczyć, że syn zaufał jej i przywiózł do niej dziecko, żeby mogło spędzić przynajmniej ostatnie tygodnie wakacji z babcią, a ona tego zaufania nadużyła. Wiedziała, że może przepraszać go choćby do końca swoich dni, ale on i tak jej nie wybaczy. Niedawno stracił żonę, a teraz miałby stracić jeszcze córkę? I dowiedzieć się o jej zniknięciu z ust własnej matki? Nie przeżyłby kolejnej tragedii. Już i tak zbyt wiele wycierpiał...
Kiedy wyczerpana i zrezygnowana kobieta chciała usiąść na wilgotnej ściółce i poczekać na śmierć, przez gęstą, leśną roślinność przedarło się do niej nikłe światełko. Pchana resztkami sił i nadziei, że tam znajdzie jakąś pomoc, ruszyła w stronę błysku.
Po kilku minutach marszu, zza drzew wyłoniła się niewielka chatka. Znajdować się w niej mogła może jedna, góra dwie izby. Okna były rozświetlone, ale przez pokryte grubą warstwą kurzu szkło, nie można było zobaczyć niczego więcej, jak delikatne kontury postaci znajdujących się w środku. Miejsce było przerażające, ale staruszka zbyt zdesperowana swoją sytuacją nawet nie pomyślała, że może jej grozić jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Skierowała się w stronę drzwi. Przez cienkie drewno dochodziły do jej uszu szmery rozmów, ale nawet nie próbowała rozróżnić poszczególnych słów. Wiedziała, że jej słuch jest już nie ten, co kiedyś. To samo było ze wzrokiem i pamięcią. Między innymi, dlatego musiała przejść na emeryturę. Kiedyś była świetną aurorką, a teraz? Z głowy wylatywały jej najprostsze zaklęcia, a i refleks już dawno zniknął. Stała się typową, stereotypową babcią, siedząca w domu i robiącą na drutach.
Zapukała ostrożnie do drzwi. Szmery nagle ucichły, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Kobieta przyłożyła ucho do drewnianej ściany, nasłuchując jakiejś odpowiedzi lub zaproszenia do środka. Zamiast tego wrota nagle się otworzyły, a kilka metrów przed sobą, na fotelu z zielonym obiciem i ogromnym wężem wijącym się po podłodze, dostrzegła coś strasznego. Nie był to człowiek ani żaden ze znanych jej potworów i mimo, że nigdy wcześniej nie widziała go na własne oczy, dobrze wiedziała, kim jest. O jego wyglądzie krążyło wiele opowieści, ale nikt nie był w stanie żadnej z nich potwierdzić. Bo nieliczni wychodzili cało ze spotkania z Nim...
- Witamy panią auror w naszym zacnym gronie... – wysyczał złowieszczo Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.

Nagle, jakby jakaś niewidzialna ręka wepchnęła staruszkę do środka zatrzaskując za nią z hukiem drzwi – jej jedyna droga ucieczki...
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Za fotelem, na którym siedział sam Voldemort, półokręgiem stali jego zakapturzeni poplecznicy – Śmierciożercy. Wszyscy ci, na których polowała przez całe życie pani Vance, stali teraz kilka kroków przed nią, a ona nie była w stanie nic zrobić. Mogła tylko biernie czekać na dalszy bieg wydarzeń...
- Jak miło, że do nas zawitałaś... Jeśli nie masz nic przeciwko, posłużysz nam za królika doświadczalnego. Zgadzasz się, prawda? – Na twarzy Lorda pojawił się grymas, który miał wyglądać, jak złośliwy uśmieszek. Kobieta nie odpowiedziała na jego pytanie, jedynie nadal uparcie i ze strachem, wpatrywała się w jego czerwone ślepia – Draco?
- Panie, czy to konieczne? – zapytał kobiecy głos występując z kręgu zakapturzonych postaci o krok do przodu.  
- Droga Narcyzo, przecież dobrze znasz odpowiedź na swoje pytanie. Czemu, więc dręczysz nim i mnie? – odpowiedział pytaniem na pytanie Czarny Pan, a Narcyza posłusznie cofnęła się z powrotem o krok – Przykro mi, ale droga życia pani auror właśnie dobiegła końca – zwrócił się do staruszki pozbawionym współczucia tonem – Draco, czas żebyś pokazał, na co cię stać...
Z kręgu ponownie wyszła jedna z postaci, ale stojąca po przeciwnej stornie niż kobieta zwana Narcyzą. Nawet pod czarną peleryną widać było, że to chłopak. Pani Vance przeszło przez myśl, że to pewnie jeszcze dziecko, które nie potrafi podejmować słusznych decyzji. Mimo że mógł mieć już z szesnaście lat, nie zdawał sobie jeszcze sprawy z wielu rzeczy. Nie rozumiał, jaki popełnia błąd dołączając do Śmierciożerców...
- Draco, zdejmij kaptur i pokaż pani auror kogo, jako ostatniego będzie widziała przed śmiercią – Młodzieniec posłusznie wykonał polecenie swojego Pana. Nie spuszczając oczu z kobiety wyciągnął różdżkę i wycelował ją prosto w jej pierś. Jego usta bezgłośnie wypowiedziały słowo przepraszam, a później dodały już ze zdecydowaną mocą Avada Kedavra.
Ciało staruszki opadło z łoskotem na podłogę pozostawiając po sobie echo odbijające się jeszcze przez chwilę od ścian leśnej chatki. Blondyn powoli opuścił różdżkę, nadal nie spuszczając oczu ze swojej ofiary. Nie mógł uwierzyć w to, co zrobił.
Nagle na swoim ramieniu poczuł dłoń i usłyszał cichy głos przyjaciela.
- Witamy w gronie morderców, Draco...

„Ostatecznie, dla należycie zorganizowanego umysłu, śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody”*

*Joanne Kathleen Rowling (Harry Potter i Kamień Filozoficzny)

*Beta - Bezsprzeczna

3 komentarze:

  1. Właśnie znalazłam Twojego bloga Prolog... bardzo fajny... mam nadzieje, że dalej będzie tak samo fajnie. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. dopiero zaczynma przygode z twoim blogiem mam nadzieje ze po tak imponujacym prologu sie nie zawiodę

    OdpowiedzUsuń

Theme by MIA