niedziela, 25 lipca 2010

Rozdział 15: Radość z poznania i ból ze straty



      Siedziałam na parapecie swojego dormitorium i podziwiałam zachód słońca. Piękna, pomarańczowa kula chowała się za drzewami Zakazanego Lasu ustępując miejsca srebrnej tarczy księżyca. Kolorowe liście latały nad ziemią niesione wiatrem, a gołe drzewa stały bezradnie, czekając na pierwszy w tym roku śnieg i falę mrozów. Nic dziwnego. Był już koniec listopada. Tylko patrzeć, aż pierwsze białe płatki posypią się z nieba.
      Ostatnie dwa miesiące zleciały mi szybciej niż mogłam przypuszczać. Wciąż musiałam znosić Malfoya cztery godziny w tygodniu więcej niż normalnie, Ginny chodziła cała w skowronkach i nie chciała mi powiedzieć, co się stało, Tom nadal dziwnie się na mnie patrzył, ale nie miałam okazji z nim więcej porozmawiać, cała historia z moim ojcem coraz bardziej mnie męczyła, a mama nie odpisywała na moje listy, natomiast Ron nadal chodził smutny i za każdym razem, gdy chciałam się dowiedzieć, co go trapi – zbywał mnie. Powoli przestawałam sobie z tym radzić.
      Pomogę ci – usłyszałam ciszy szept w mojej głowie.
      Niby jak? ­– zapytałam tonem naburmuszonego dziecka. Czułam jak delikatnie się uśmiecha.
      Porozmawiam z twoją mamą.
     
Potrzebowałam chwili by przetrawić tę informację. Przecież wspomniała, że się znają. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam?
      Mogłabyś?
      Tak. Chciałam, żebyście same sobie wszystko wyjaśniły, ale widzę, że przyda wam się pomoc
– powiedziała, a jej słowa zabrzmiały naprawdę szczerze – Odpocznij, poczytaj coś, połóż się wcześniej. A jutro rano wszystko ci opowiem. I nie kombinuj, tylko zrób, co mówię. Będę wiedziała, jeśli mnie okłamiesz – znów poczułam, że się uśmiecha. A potem ogarnęła mnie dziwna pustka. Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, że odeszła z mojego umysłu. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do jej obecności, że nie zdawałam sobie sprawy, że cały czas czułam ją, gdzieś w zakamarkach swojej głowy. I wtedy zrobiło mi się tak strasznie żal. Poczułam się tak bardzo samotna.
~*~*~

W tym samym czasie w Pokoju Wspólnym.
Ginny Weasley siedziała na kanapie i z uśmiechem na ustach wpatrywała się w szalejący w kominku ogień. Wesołe płomienie odbijały się w jej brązowych oczach, które śledziły teraz wspomnienia przewijające się w jej rudej główce.

Wspomnienie Ginny.


      Był ciepły wieczór. Ostatni weekend września. Wyszłam na błonia i usiadłam na brzegu jeziora. Obejrzałam się przez ramię. Parę metrów dalej stał rozłożysty buk, pod którym zawsze siadywałam z przyjaciółmi. Gdzie oni teraz byli? Hermiona chodziła, jakaś dziwnie nieobecna. Jakby jej myśli, wciąż były czymś pochłonięte. Harry kompletnie się od nas odciął. Często znikał na długie godziny i nikt nie miał pojęcia, gdzie był. A Ron? Mój brat to zupełnie inna bajka. Wciąż chodzi blady, z przerażoną miną, jakby przed chwilą zobaczył ducha. Jest jeszcze bardziej troskliwy w stosunku do mnie niż kiedyś. Spojrzałam przed siebie. Nie mogłam zrozumieć ich zachowania. Próbowałam, ale nie mogła. Jakby coś stawało mi na przeszkodzie... Bo ilekroć sięgałam pamięcią wstecz, by przypomnieć sobie, kiedy zaczęło się to dziwne zachowanie Rona, w mojej głowie pojawiała się biała plama. Jakby ktoś przykrył dokładnie moje wspomnienia i nie pozwalał im ujrzeć światła dziennego. Czasem tak usilnie próbowałam coś w tym dostrzec, że zaczynała boleć mnie głowa. To stało się moją nową obsesją. Dowiedzieć się, o czym zapomniałam.
      -Można się dosiąść? – usłyszałam tuż za plecami. Odwróciłam się szybko i spojrzałam do góry. Nade mną (bo ja wciąż siedziałam na wilgotnej trawie) stał Blaise Zabini. Ślizgon z rocznika moich przyjaciół.
      Popatrzyłam na niego mrużąc oczy i z powrotem przeniosłam wzrok na jezioro. Prychnęłam pod nosem.
      -A jeśli powiem, że nie możesz, to posłuchasz? – zapytałam nie patrząc na niego.
      -Może to sprawdzisz? – słyszałam po tonie jego głosu, że jest rozbawiony. Taak. Ślizgon właśnie flirtował z Gryfonką. Bardzo przystojny Ślizgon flirtował ze mną. Uśmiechnęłam się pod nosem. On jednak nie mógł tego zauważyć.
      -Wiesz, co? – odezwał się, gdy zaczęło wyraźnie doskwierać mu moje milczenie – I tak się dosiądę.
      Zaśmiałam się cicho. Usiadł po mojej lewej stronie. Odwróciłam głowę w jego stronę i patrząc mu w oczy odrzekłam z wyraźną satysfakcją w głosie.
      -Wiedziałam – Przez moment patrząc w jego głębokie, brązowe oczy, zapomniałam o całym świecie. Jednak jego głos sprowadził mnie na ziemię.
      -Blaise Zabini – powiedział wyciągając w moją stroną rękę. Lekko ją uścisnęłam.
      -Ginny Weasley.

      Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze raz na to wspomnienie. Tak właśnie poznała Blaise’a. To on zmienił jej spojrzenie na Slytherin. Już nie patrzyła na nich z wyższością, jakby wszyscy byli w jej oczach na straconej pozycji. Zaczęła dostrzegać w nich więcej dobra. Nigdy nie powie, że jej nienawiść do nich całkowicie wygasła – taka już natura Gryfonki; ale z całą pewnością o nienawiści do tego uroczego chłopaka zapomniała już w tamtym momencie. I, mimo że od tamtej pory nie rozmawiali zbyt wiele, wciąż o nim myślała i marzyła o kolejnych spotkaniach. Wtedy, w Pokoju Wspólnym, nawet nie przeszło jej przez myśl, jak bardzo bliska jest spełnienia tego marzenia.

~*~*~

      Susan Hope szła szybkim krokiem przez ciemne i puste uliczki przedmieść Londynu. Szła do swojej przyjaciółki, Jean. Obiecała Hermionie, że z nią porozmawia i tak też zamierzała zrobić. Już, gdy dała pani Granger kulę, którą miała dostać jej córka, wiedziała, że na tyle zawikłała się w ich relacje, że już na długo w nich pozostanie*. Kto jak kto dla Susan Hope dotrzymywała słowa.
      Stanęła przed zdobionymi, drewnianymi drzwiami i nacisnęła dzwonek. Spojrzała na rękę, na której był zegarek. Dochodziła dwudziesta druga.
      -Cholera, późno. Mam nadzieję, że nikogo nie obudzę – pomyślała.
      W tym momencie drzwi otworzyły się, a w progu stanęła Jean. Spojrzała zaskoczona na Sus. W końcu podeszła do niej i mocno ją uściskała.
      -Witaj. Nie spodziewałam się ciebie o tej porze – powiedziała szczerze i uśmiechnęła się do pani Hope – Wejdź, zapraszam – dodała, i gestem dłoni zaprosiła do środka.
      Kobieta odwzajemniła uśmiech i skierowała się od razu do kuchni. Tam zawsze siadały i godzinami rozprawiały. Najczęściej o Rayu. Susan była jedyną osobą, która znała całą historię jego i Jean, od początku do końca. Poznały się jeszcze przed narodzinami Hermiony, zupełnym przypadkiem, i od tamtej pory są przyjaciółkami. Niestety córce pani Granger nigdy nie było dane poznać osobiście Susan Hope. Obie kobiety stwierdziły, że tak będzie lepiej. Aż do teraz.
      -Siadaj. Co cię sprowadza o tak późnej porze? – zapytała pani domu zajmując miejsce przy kuchennym stole, tuż obok przyjaciółki.
      -Właściwie... to Hermiona – odpowiedziała niepewnie. Jean spojrzała na nią pytająco – Wiesz, martwię się o nią. Bardzo przeżywa tę całą sprawę z Rayem… - dodała ciszej i obejrzała się za siebie czy nikt nie podsłuchuje.
      -Spokojnie, George’a nie ma w domu. Jest w delegacji, wróci dopiero jutro rano – powiedziała, wiedząc, kogo wypatruje Sus – Mówisz, że martwisz się o moją córkę... Czyli udało ci się utworzyć więź?
      -Tak, nie miałam większych problemów. Hermiona ma świetną intuicję. Wie, komu może zaufać.
      -A czym cię tak zamartwiła?
      -Przeżywa to, że nie może poznać Raya. Myślę, że pomogłoby jej, gdyby dowiedziała się o swoim przyrodnim bracie...
      -Nie ma mowy! To tylko wszystko pogorszy.
      -Jean... Musi wiedzieć.
      -Obiecaj mi, że nigdy jej o tym nie powiesz – poważnym tonem powiedziała pani Granger, patrząc głęboko w oczy swojej rozmówczyni – Obiecaj...
      -Przykro mi, nie mogę. Kiedyś musi się o tym dowiedzieć.
      I wtedy, gdzieś na piętrze rozległ się głośny huk. Obie kobiety poderwały się z miejsc, patrząc na sufit i wyczekując kolejnych dźwięków.
      -To dzieje się za szybko… - wyszeptała Jean i rzuciła się do jednej z kuchennych półek. Wyciągnęła z jej głębi dużą szkatułkę. Otworzyła ją kluczykiem, który pospiesznie zygrzebała z kieszeni, i wyjęła z niej różdżkę. Szybko zatrzasnęła ją z powrotem i całość dała zdezorientowanej Susan.
      -Masz. Pokaż to Hermionie. Ale w odpowiednim czasie – powiedziała – A teraz uciekaj. I obiecaj, że zaopiekujesz się moją córką – dodała ze łzami w oczach.
      -Jean, nie zostawię cię! To na pewno Śmierciożercy, nie poradzisz sobie sama. Zabiją cię… - wyszeptała Hope – Nie czarowałaś tyle lat... Już pewnie nie pamiętasz połowy zaklęć! Nie poradzisz sobie!
      -Wiem – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem. Łzy płynęły jej po policzkach – Ale mam już dość uciekania. I tak prędzej czy później mnie znajdą.
      -Jean, proszę…
      -Sus, uciekaj – wyszeptała.
      Susan przez chwilę się wahała, patrząc zaszklonymi oczami na przyjaciółkę. Zobaczyła jak pani Granger porusza bezgłośnie ustami mówiąc proszę. Wtedy zagryzła wargę i wybiegła z domu. Biegła przed siebie starając się nie odwracać. Już zamierzała skręcać w pobliską uliczkę, gdy kątem oka dostrzegła błysk zielonego światła. Z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu, a ciemny firmament rozświetliła błyskawica. Po jej policzkach popłynęły łzy... Straciła najlepszą przyjaciółkę… na zawsze.

~*~*~

      Była dwudziesta piętnaście. Niedzielny wieczór, siedziałam w Pokoju Wspólnym. Susan obiecała mi, że rano porozmawiamy, a tymczasem nadal jej nie było. Wciąż nie czułam jej obecności, a to napawało mnie dziwną pustką. Czułam się paskudnie.
      -Hermiona Granger? – usłyszałam głos jakieś nieznanej mi dziewczyny. Wyglądała na góra dwanaście lat – Profesor Dumbledore prosi do swojego gabinetu – powiedziała i podała mi kawałek pergaminu, na którym pochyłym pismem napisane było Kwachy. Domyśliłam się, że to hasło wstępu. Podziękowałam z uśmiechem dziewczynie i poszłam w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Powoli zmierzałam do gabinetu Dumbledore’a, zastanawiając się, co takiego zrobiłam, że sam dyrektor, chce mnie widzieć. Coś przeskrobałam? A może ma to jakiś związek z patrolami? Owszem, nie dogaduje się najlepiej z Malfoyem, ale obiecałam McGonagall, że to nie będzie miało wpływu na wydajność naszych dyżurów i dotrzymuje słowa. Drobne sprzeczki nie wpływają na sprawność wykonywania naszych obowiązków.
      Z taką myślą zapukałam do drzwi. Usłyszałam ciche i życzliwe proszę. To zbiło mnie trochę z tropu. Chyba nic nie przeskrobałam skoro dyrektor od samego początku jest miły?
      -Dobry wieczór, Hermiono – powiedział, uśmiechając się do mnie. W jego oczach było widać smutek i zatroskanie. Nie spodobała mi się ta mina – nie wróżyła nic dobrego.
      -Dobry wieczór, profesorze. Chciał mnie pan widzieć? – zapytałam niepewnie, dając mu kawałek pergaminu z hasłem, który dostałam kilka minut wcześniej.
      -Tak, chciałem, żebyś przyszła. Siadaj – Wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie, po drugiej stronie biurka. Posłusznie wykonałam jego polecenie.
      -Chciałbym uniknąć tego spotkania albo, chociaż odwlec je trochę w czasie, ale lepiej, jeśli dowiesz się teraz, niż z gazet – Z gazet? Nic mi się już nie zgadzało. Co takiego mogło się stać, że miałabym się o tym dowiedzieć z gazet? Jedyną osobą z mojego otoczenia, która pojawiała się w gazetach, był Harry, a on spokojnie siedział w Wieży Gryffindoru i pisał esej z Eliksirów, którego nie zgodziłam się napisać za niego. O takich rzeczach nie piszą w gazetach...
      -Przepraszam, ale nie rozumiem – powiedziałam niepewnie, patrząc na dyrektora. Jego spojrzenie było poważne i strapione jednocześnie. Coraz bardziej bałam się tego, co usłyszę.
      Staruszek westchnął przeciągle i wstał z miejsca. Podszedł do okna i patrząc w gwiazdy znów się odezwał.
      -Twoja matka w pewien niezrozumiały dla mnie sposób, przeszkadzała Voldemortowi. Pewnie nigdy ci o tym nie mówiła, ale długo ukrywała przed nim ciebie i George’a. Wiele zaklęć ochronnych otaczało twój dom...
      -Moja mama nie czarowała – przerwałam mu kręcąc szybko głową, czego on nie mógł zobaczyć.
      -Wyrzekła się magii jeszcze zanim się urodziłaś. Nigdy ci o tym nie mówiła? – zapytał odwracając się w moją stronę. Znów pokręciłam przecząco głową.
      Albus Dumbledore uśmiechnął się smutno.
      -Przykro mi to mówić, ale Śmierciożercom udało się złamać jej zaklęcia. Wdarli się do was do domu wczoraj późnym wieczorem...
      Spojrzałam na niego pustym wzrokiem. Czułam jak bicie mojego serca niebezpiecznie przyśpieszyło.
      -Pan chyba nie mówi, że ona… - nie byłam w stanie dokończyć. Gula utknęła mi w gardle, a ja nawet nie próbowałam jej przełknąć.
      -Przykro mi, Hermiono...
      -A co z moim ojcem? – zapytałam szeptem patrząc na niego zaszklonymi oczami – Czy...
      -Nie znaleziono jego ciała. Do Ministerstwa zdzwonił jedynie anonimowy telefon z waszego domu, że Śmierciożercy splądrowali dom. Gdy zjawili się aurorzy nikogo już nie zastali. Próbowałem skontaktować się z Georgem, ale nie mogę go odnaleźć. Myślę, że twoja matka, kazała mu się ukryć – mówił to rzeczowym tonem, ale patrząc na mnie współczująco. Intuicja podpowiadała mi, że dyrektor doskonale rozumie moją stratę. Mimo że sama jej jeszcze nie rozumiałam. Szok zawładnął moim ciałem zabraniając łzom spłynąć po policzkach. Słyszałam przyspieszone bicie własnego serca i słowa otuchy, wypowiadane przez dyrektora. Odbijały się one echem w mojej głowie, pozostawiając w niej niezatarte ślady bólu. Właśnie straciłam najważniejszą osobę w swoim życiu i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Przez moment nie widziałam Dumbledore, jego gabinetu, nie mogłam wyobrazić sobie swojej przyszłości... W mojej głowie był tylko jeden obraz. Moja mama, szeroko uśmiechnięta, mówiąca jak bardzo mnie kocha...
*

* - gdyby ktoś nie zrozumiał. W rozdziale czwartym Jean poszła do tajemniczej kobiety i powiedziała, że przystaje na jej propozycje. Tą kobietą była Susan, a propozycją kula, którą później Jean podrzuciłam do torby przed samym wyjazdem córki.

1 komentarz:

Theme by MIA