Perspektywa Draco
Szybkim krokiem przemierzałem szkole
korytarze. Było już pare minut po dwudziestej pierwszej, a ja nie chciałem
natknąć na któryś z uczniowskich patroli. Nigdy nie miałem problemów ze
szkolnym regulaminem, a przynajmniej takie starałem się sprawiać wrażenie.
Łamałem go już niejednokrotnie, ale wolałem robić to po cichu. Zawsze mogłem
liczyć na ingerencje Snape’a, ale starałem się tego unikać. Wolałem być
samowystarczalny. Udowodnić wszystkim, że sam potrafię o siebie zadbać. I nie
potrzebuję do szczęścia ojca, nauczyciela czy kogokolwiek innego.
Przekroczyłem próg zamku i nabrałem do płuc świeżego powietrza. Zawiał zimny wiatr, ale to nie przeszkadzało mi w mojej nocnej wycieczce. Przewidziałem, że listopadowa pogoda może dać mi w kość, dlatego na gruby sweter zarzuciłem jeszcze czarną bluzę z kapturem. Dzięki temu ciężej było mnie zobaczyć, a moje ciało utrzymywało odpowiednią temperaturę. Uśmiechnąłem się do siebie gratulując sobie inteligencji.
Szedłem w stronę jeziora, by tak usiąść na brzegu i zażyć trochę samotności. Powoli wykańczał mnie wiecznie zadowolony z życia Blaise. A to właśnie na niego byłem skazany. Tom cięgle, gdzieś znikał, a jeśli już pojawił się w zasięgu wzroku, dopadała go Lucy, wszczynając kolejną awanturę. Dawno nie widziałem jej w tak burzliwym nastroju. Nie tylko ja go zauważyłem. Wszyscy próbowali jej unikać. Nie widywałem już jej adoratorów, których zazwyczaj miała na pęczki. Teraz starali się na nią nawet nie patrzeć. W tej szkole wszelkie informacje roznoszą się z prędkością światła, dlatego nie trzeba było dużo czasu, żeby wszyscy poznali wybuchowy charakter panny Lenkey. A ostatnimi czasy chodziła jak tykająca bomba. Nawet Zabini jej nie prowokował. Chyba też zrozumiał powagę sytuacji. Nic dziwnego. Wszyscy zastanawialiśmy się, co się stało z dawnym Tomem. Znikał na całe dnie. Widywaliśmy go tylko na lekcjach. Rezygnował z posiłków, wychodził wcześnie rano i wracał późno w nocy. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Nawet jego własna siostra. A to było naprawdę niepokojące.
Już miałem usiąść wygodnie na brzegu jeziora i delektować się samotnością, gdy usłyszałem cichy płacz. Dochodził wyraźnie zza pobliskiego buku. Wzniosłem oczy do nieba i westchnąłem z irytacji. Kto zakłóca mój spokój o tej porze? Czy w tej szkole naprawdę nie można posiedzieć chwilę w samotności?
Podszedłem do drzewa i wyjrzałem, kto siedzi za jego grubym konarem. Na trawie, z głową między kolanami, siedziała rozszlochana Granger. Była tak skulona, że gdyby nie jej szopa na głowie, pewnie bym jej nie poznał. Otworzyłem oczy ze zdziwienia. Ona była ostatnią osobą, której się tu spodziewałem.
- A co ty tu robisz, Granger? – zapytałem, a ona drgnęła zaskoczona moją obecnością – Wiesz, że łamiesz właśnie wszystkie możliwe punkty regulaminu? – dodałem z kpiną.
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, podniosła się z zajmowanego przez siebie miejsca, wycierając dyskretnie oczy rękawem bluzki. Liczyła chyba, że nie zauważę tych paskudnie czerwonych oczu i zaróżowionych policzków, na których mimo jej starań widniały jeszcze mokre ślady łez. Prychnąłem pod nosem.
- Rozryczana Granger. Tylko tego brakowało mi na zakończenie dnia – po moich słowach jej twarz przybrała jeszcze intensywniejszy kolor. Wywróciłem oczami.
- Pójdę już – wyszeptała wpatrując się w swoje buty. Głos wyraźnie jej się załamywał. Chciała mnie wyminąć i wrócić do zamku, ale ja bezwiednie złapałem ją za nadgarstek. Moja ciekawość była zbyt wielka, żebym pozwolił jej tak po prostu odejść.
- Pójść mnie – syknęła, ale jej głos był na tyle słaby, że nawet nie zrobiło to na mnie wrażenia.
- Najpierw odpowiedz na moje pytanie – odpowiedziałem niezrażony jej tonem – Co ty tu robisz o tej porze?
Spojrzała na mnie mrużąc oczy. Wyraźnie zastanawiała się, po co mi ta informacja. Nic dziwnego. Mnie też to zastanawiało. To była chyba wrodzona ciekawość.
- Nic ci do tego – odpowiedziała wyszarpując rękę. Jej oczy zaszkliły się od łez, dlatego spuściła szybko wzrok. Odwróciła się na pięcie i chciała odejść.
- Nie tak szybko, Granger – powiedziałem przez zęby i pokonałem dzielące nas metry. Złapałem ją za ramię i odwróciłem w swoją stronę. Nie opierała się.
- Mam dość! – warknęła w moją stronę – Ciebie, tej szkoły, nauczycieli, przyjaciół i wszystkich ludzi! Chciałabym się stąd wyrwać i o wszystkim zapomnieć! Ale ty nie zrozumiesz, o co mi chodzi. Nie wiesz, jak to jest, gdy nie widzisz swojej przyszłości. Gdy jedna głupia, absurdalna sprawa zmienia wszystko! Budzisz się, któregoś dnia z milionem marzeń i pragnień tylko po to, by wieczorem zasnąć z nieopisaną pustką w sercu! By przekonać się, jak bardzo jesteś samotny i zagubiony; by zrozumieć, że na tym wielkim świecie istniała tylko jedna osoba, która trzymała cię przy życiu! – mówiła coraz ciszej, a po jej policzkach spływało coraz więcej łez – I po co to wszystko?! Po co, skoro z tego wszystkiego zdajesz sobie sprawę w momencie, kiedy ta osoba odchodzi?! Czy nie lepiej przejść przez życie w tej błogiej nieświadomości nie martwiąc się tym, co będzie jutro? – ostatnie zdanie powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem. Byłem zaskoczony. To chyba jej najdłuższa wypowiedź skierowana do mnie.
Popatrzyła na mnie uważnie. Po jej twarzy wciąż spływały słone krople. Tak mnie zaskoczyła swoim monologiem, że byłem w stanie jedynie stać i się tępo w nią wpatrywać.
- Po prostu mam dość – wyszeptała do mnie – Potrzebuję przyjaciela...
Po tych słowach podeszła do mnie te pare kroków, które nas dzieliły i oplatając mnie w pasie rękoma wtuliła policzek w moją pierś. Biło od niej jakieś niezwykłe ciepło, które czułem na skórze mimo grubej warstwy ubrań. Poczułem jakby coś właśnie we mnie pękło. Niepewnie położyłem dłonie na jej plecach i delikatnie je pogładziłem. Zamknąłem oczy. Jeszcze nigdy nie czułem się tak dziwnie.
Przekroczyłem próg zamku i nabrałem do płuc świeżego powietrza. Zawiał zimny wiatr, ale to nie przeszkadzało mi w mojej nocnej wycieczce. Przewidziałem, że listopadowa pogoda może dać mi w kość, dlatego na gruby sweter zarzuciłem jeszcze czarną bluzę z kapturem. Dzięki temu ciężej było mnie zobaczyć, a moje ciało utrzymywało odpowiednią temperaturę. Uśmiechnąłem się do siebie gratulując sobie inteligencji.
Szedłem w stronę jeziora, by tak usiąść na brzegu i zażyć trochę samotności. Powoli wykańczał mnie wiecznie zadowolony z życia Blaise. A to właśnie na niego byłem skazany. Tom cięgle, gdzieś znikał, a jeśli już pojawił się w zasięgu wzroku, dopadała go Lucy, wszczynając kolejną awanturę. Dawno nie widziałem jej w tak burzliwym nastroju. Nie tylko ja go zauważyłem. Wszyscy próbowali jej unikać. Nie widywałem już jej adoratorów, których zazwyczaj miała na pęczki. Teraz starali się na nią nawet nie patrzeć. W tej szkole wszelkie informacje roznoszą się z prędkością światła, dlatego nie trzeba było dużo czasu, żeby wszyscy poznali wybuchowy charakter panny Lenkey. A ostatnimi czasy chodziła jak tykająca bomba. Nawet Zabini jej nie prowokował. Chyba też zrozumiał powagę sytuacji. Nic dziwnego. Wszyscy zastanawialiśmy się, co się stało z dawnym Tomem. Znikał na całe dnie. Widywaliśmy go tylko na lekcjach. Rezygnował z posiłków, wychodził wcześnie rano i wracał późno w nocy. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Nawet jego własna siostra. A to było naprawdę niepokojące.
Już miałem usiąść wygodnie na brzegu jeziora i delektować się samotnością, gdy usłyszałem cichy płacz. Dochodził wyraźnie zza pobliskiego buku. Wzniosłem oczy do nieba i westchnąłem z irytacji. Kto zakłóca mój spokój o tej porze? Czy w tej szkole naprawdę nie można posiedzieć chwilę w samotności?
Podszedłem do drzewa i wyjrzałem, kto siedzi za jego grubym konarem. Na trawie, z głową między kolanami, siedziała rozszlochana Granger. Była tak skulona, że gdyby nie jej szopa na głowie, pewnie bym jej nie poznał. Otworzyłem oczy ze zdziwienia. Ona była ostatnią osobą, której się tu spodziewałem.
- A co ty tu robisz, Granger? – zapytałem, a ona drgnęła zaskoczona moją obecnością – Wiesz, że łamiesz właśnie wszystkie możliwe punkty regulaminu? – dodałem z kpiną.
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, podniosła się z zajmowanego przez siebie miejsca, wycierając dyskretnie oczy rękawem bluzki. Liczyła chyba, że nie zauważę tych paskudnie czerwonych oczu i zaróżowionych policzków, na których mimo jej starań widniały jeszcze mokre ślady łez. Prychnąłem pod nosem.
- Rozryczana Granger. Tylko tego brakowało mi na zakończenie dnia – po moich słowach jej twarz przybrała jeszcze intensywniejszy kolor. Wywróciłem oczami.
- Pójdę już – wyszeptała wpatrując się w swoje buty. Głos wyraźnie jej się załamywał. Chciała mnie wyminąć i wrócić do zamku, ale ja bezwiednie złapałem ją za nadgarstek. Moja ciekawość była zbyt wielka, żebym pozwolił jej tak po prostu odejść.
- Pójść mnie – syknęła, ale jej głos był na tyle słaby, że nawet nie zrobiło to na mnie wrażenia.
- Najpierw odpowiedz na moje pytanie – odpowiedziałem niezrażony jej tonem – Co ty tu robisz o tej porze?
Spojrzała na mnie mrużąc oczy. Wyraźnie zastanawiała się, po co mi ta informacja. Nic dziwnego. Mnie też to zastanawiało. To była chyba wrodzona ciekawość.
- Nic ci do tego – odpowiedziała wyszarpując rękę. Jej oczy zaszkliły się od łez, dlatego spuściła szybko wzrok. Odwróciła się na pięcie i chciała odejść.
- Nie tak szybko, Granger – powiedziałem przez zęby i pokonałem dzielące nas metry. Złapałem ją za ramię i odwróciłem w swoją stronę. Nie opierała się.
- Mam dość! – warknęła w moją stronę – Ciebie, tej szkoły, nauczycieli, przyjaciół i wszystkich ludzi! Chciałabym się stąd wyrwać i o wszystkim zapomnieć! Ale ty nie zrozumiesz, o co mi chodzi. Nie wiesz, jak to jest, gdy nie widzisz swojej przyszłości. Gdy jedna głupia, absurdalna sprawa zmienia wszystko! Budzisz się, któregoś dnia z milionem marzeń i pragnień tylko po to, by wieczorem zasnąć z nieopisaną pustką w sercu! By przekonać się, jak bardzo jesteś samotny i zagubiony; by zrozumieć, że na tym wielkim świecie istniała tylko jedna osoba, która trzymała cię przy życiu! – mówiła coraz ciszej, a po jej policzkach spływało coraz więcej łez – I po co to wszystko?! Po co, skoro z tego wszystkiego zdajesz sobie sprawę w momencie, kiedy ta osoba odchodzi?! Czy nie lepiej przejść przez życie w tej błogiej nieświadomości nie martwiąc się tym, co będzie jutro? – ostatnie zdanie powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem. Byłem zaskoczony. To chyba jej najdłuższa wypowiedź skierowana do mnie.
Popatrzyła na mnie uważnie. Po jej twarzy wciąż spływały słone krople. Tak mnie zaskoczyła swoim monologiem, że byłem w stanie jedynie stać i się tępo w nią wpatrywać.
- Po prostu mam dość – wyszeptała do mnie – Potrzebuję przyjaciela...
Po tych słowach podeszła do mnie te pare kroków, które nas dzieliły i oplatając mnie w pasie rękoma wtuliła policzek w moją pierś. Biło od niej jakieś niezwykłe ciepło, które czułem na skórze mimo grubej warstwy ubrań. Poczułem jakby coś właśnie we mnie pękło. Niepewnie położyłem dłonie na jej plecach i delikatnie je pogładziłem. Zamknąłem oczy. Jeszcze nigdy nie czułem się tak dziwnie.
*
Perspektywa Hermiony.
Wtulając się w tors Malfoya poczułam się
nagle niezwykle bezpieczna. Czułam jak gładzi mnie po plecach. Przeszedł mnie
dreszcz. Miałam wrażenie, jakby tym drobnym gestem zdjął ze mnie część smutku.
Nagle ogarnęła mnie ulga i uczucie spokoju. Już dawno nie byłam taka odprężona
jak teraz.
Odsunęłam się od chłopaka na kilka centymetrów. Dłonie położyłam mu na piersi, jego wciąż spoczywały na moich plecach. Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Ich kolor przypominał bezkresny ocean. Czym dłużej je podziwiałam tym bardziej uderzała mnie ich głębia. Nie mogłam oderwać wzroku od tego cudownego, szaroniebieskiego koloru. Wywoływał we mnie przedziwne uczucia. Czułam jak wypełnia mnie dziwny chłód, jakby jego macki powoli próbowały zawładnąć nad każdym moim organem, powoli zbliżając się do serca.
Moje spojrzenie padło parę centymetrów niżej na usta Ślizgona. Nagle zapragnęłam ich zasmakować. Przyciągały mnie do siebie każdym swoim nawet najmniejszym walorem. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Przestałam panować nad ciałem, ale to było coś innego niż to, czego doświadczyłam, kiedy Susan wkradła się do mojego ciała. Teraz do Malfoya pchała mnie jakaś dziwna siła, jakby wszystko wokół krzyczało pocałuj go wreszcie!
Chyba po raz pierwszy od dawna posłuchałam tego głosu, głosu serca. Uciszyłam rozsądek i zaczęłam powoli zbliżać się do chłopaka. Musnęłam delikatnie jego wargi. Oderwałam się od niego i spojrzałam w te przenikliwe oczy. Nie wyczułam z jego strony żadnej inicjatywy, dlatego chciałam się upewnić, że nie przeszkadza mu to, co robię. Ale on jedynie popatrzył na mnie uważnie i mocniej, odważniej wpił się w moje usta. Jego dłonie zsunęły się na moje biodra. Czułam jak mocniej mnie do siebie przysuwa. Zarzuciłam mu ręce na szyje. Targały mną wszystkie możliwe emocję, ale wbrew temu wszystkiemu czułam się spokojna i wyjątkowo bezpieczna.
Nie chciałam tego przerywać, ale głos rozsądku był coraz bardziej natarczywy, dlatego oderwałam się raptownie, od Malfoya i odsunęłam o krok. Zdziwiony moją nagłą zmianą nawet nie próbował mnie powstrzymać. Jedynie prychnął pod nosem.
- Pójdę już – wyszeptałam po raz kolejny, ale tym razem głos drżał mi z emocji, a nie od płaczu. Odwróciłam się na pięcie.
- Zawsze tak szybko się zwijasz po takich akcjach? – zapytał z kpiną, a ja poczułam jak moje policzki mocno się rumienią. Na szczęście on mnie mógł tego zauważyć, bo odwrócona do niego tyłem szłam w stronę zamku. Wolałam nic już nie odpowiadać. Tak było rozsądniej.
Odsunęłam się od chłopaka na kilka centymetrów. Dłonie położyłam mu na piersi, jego wciąż spoczywały na moich plecach. Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Ich kolor przypominał bezkresny ocean. Czym dłużej je podziwiałam tym bardziej uderzała mnie ich głębia. Nie mogłam oderwać wzroku od tego cudownego, szaroniebieskiego koloru. Wywoływał we mnie przedziwne uczucia. Czułam jak wypełnia mnie dziwny chłód, jakby jego macki powoli próbowały zawładnąć nad każdym moim organem, powoli zbliżając się do serca.
Moje spojrzenie padło parę centymetrów niżej na usta Ślizgona. Nagle zapragnęłam ich zasmakować. Przyciągały mnie do siebie każdym swoim nawet najmniejszym walorem. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Przestałam panować nad ciałem, ale to było coś innego niż to, czego doświadczyłam, kiedy Susan wkradła się do mojego ciała. Teraz do Malfoya pchała mnie jakaś dziwna siła, jakby wszystko wokół krzyczało pocałuj go wreszcie!
Chyba po raz pierwszy od dawna posłuchałam tego głosu, głosu serca. Uciszyłam rozsądek i zaczęłam powoli zbliżać się do chłopaka. Musnęłam delikatnie jego wargi. Oderwałam się od niego i spojrzałam w te przenikliwe oczy. Nie wyczułam z jego strony żadnej inicjatywy, dlatego chciałam się upewnić, że nie przeszkadza mu to, co robię. Ale on jedynie popatrzył na mnie uważnie i mocniej, odważniej wpił się w moje usta. Jego dłonie zsunęły się na moje biodra. Czułam jak mocniej mnie do siebie przysuwa. Zarzuciłam mu ręce na szyje. Targały mną wszystkie możliwe emocję, ale wbrew temu wszystkiemu czułam się spokojna i wyjątkowo bezpieczna.
Nie chciałam tego przerywać, ale głos rozsądku był coraz bardziej natarczywy, dlatego oderwałam się raptownie, od Malfoya i odsunęłam o krok. Zdziwiony moją nagłą zmianą nawet nie próbował mnie powstrzymać. Jedynie prychnął pod nosem.
- Pójdę już – wyszeptałam po raz kolejny, ale tym razem głos drżał mi z emocji, a nie od płaczu. Odwróciłam się na pięcie.
- Zawsze tak szybko się zwijasz po takich akcjach? – zapytał z kpiną, a ja poczułam jak moje policzki mocno się rumienią. Na szczęście on mnie mógł tego zauważyć, bo odwrócona do niego tyłem szłam w stronę zamku. Wolałam nic już nie odpowiadać. Tak było rozsądniej.
*
Perspektywa Draco.
Patrzyłam za oddalającą się
dziewczyną z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Nie spodziewałem się takiego
obrotu sprawy. I to ze strony Granger?! Kto by pomyślał, że jest w niej tyle
temperamentu. Zaśmiałem się pod nosem. Chyba powoli zaczynam zaliczać zadanie
Blaise’a. I idzie mi lepiej niż mógłbym się spodziewać… A to tylko dzięki niej.
~*~*~
Obudziłam się wyjątkowo wcześnie. Całą
noc męczyły mnie koszmary. Większość z nich wyglądała tak samo. Chodziłam po
swoim domu, szukając matki. Za każdym razem znajdowałam ją w tym samym miejscu,
u niej w pokoju. Tyle, że była martwa. Zaczynałam krzyczeć i się budziłam tylko
po to, żeby za chwilę zasnąć i znów od nowa przeżyć ten sam koszmar.
Poszłam na paluszkach do łazienki. Lavender i Parvati jeszcze spały. To dobrze, niech się wyśpią i tak wystarczająco dużo razy mój krzyk budził je w nocy. Nie chcę, żeby i teraz musiały przeze mnie wstawać.
Stanęłam przed lustrem. Wyglądałam koszmarnie. Włosy odstawały mi we wszystkie strony, oczy miałam podkrążone i nienaturalnie czerwone. Usta wyschnięte od krzyku, a na policzkach ślady po poduszce. Skrzywiłam się, co bynajmniej nie polepszyło mojego wyglądu. Odkręciłam ciepłą wodę, zmoczyłam ręce i przetarłam nimi kilka razy twarz.
- Otwórz – usłyszałam cichy szept zza drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie delikatnie poznając ten głos.
- Bel, nie widziałam cię ostatnio – powiedziałam również szeptem do mojego gadającego kota. Wpuściłam ją do środka.
- Słyszałam, co się stało – powiedziała wyraźnie przygnębiona – Przykro mi – Mimo że od kota, zabrzmiało to szczerze.
- Wolę o tym nie rozmawiać – odpowiedziałam.
- Rozumiem, ale chyba nie będziesz miała wyjścia – rzekła nieśmiało – Już wszyscy o tym gadają. Wszystko było wczoraj opisane w Proroku Wieczornym.
Spuściłam wzrok zastanawiając się nad jej słowami.
- Cóż, nie uniknę konfrontacji ze znajomymi. Kiedyś będę musiała przez to przejść. Nie zamierzam się ukrywać – powiedziałam pewnie, chociaż miałam wiele wątpliwości. Najchętniej wróciłabym do łóżka i zaszyła się tam na następne kilka tygodni. Ale wiedziałam, że nie mogę tak postąpić, to by było równoznaczne z porażką. A ja nie lubię przegrywać.
- Ale wiem, co może cię odciągnąć od paskudnych myśli – powiedziała wesoło, a ja dałabym sobie głowę uciąć, że widzę, jak się uśmiecha – McGonagall wywiesiła niedawno ciekawe ogłoszenie. Powinnaś je sprawdzić, spodoba ci się.
Spojrzałam na nią zaciekawiona i zaraz po tym, zbiegłam do Pokoju Wspólnego. Był pusty. Nic dziwnego. Dopiero szósta rano. Podeszłam do tablicy ogłoszeń.
Poszłam na paluszkach do łazienki. Lavender i Parvati jeszcze spały. To dobrze, niech się wyśpią i tak wystarczająco dużo razy mój krzyk budził je w nocy. Nie chcę, żeby i teraz musiały przeze mnie wstawać.
Stanęłam przed lustrem. Wyglądałam koszmarnie. Włosy odstawały mi we wszystkie strony, oczy miałam podkrążone i nienaturalnie czerwone. Usta wyschnięte od krzyku, a na policzkach ślady po poduszce. Skrzywiłam się, co bynajmniej nie polepszyło mojego wyglądu. Odkręciłam ciepłą wodę, zmoczyłam ręce i przetarłam nimi kilka razy twarz.
- Otwórz – usłyszałam cichy szept zza drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie delikatnie poznając ten głos.
- Bel, nie widziałam cię ostatnio – powiedziałam również szeptem do mojego gadającego kota. Wpuściłam ją do środka.
- Słyszałam, co się stało – powiedziała wyraźnie przygnębiona – Przykro mi – Mimo że od kota, zabrzmiało to szczerze.
- Wolę o tym nie rozmawiać – odpowiedziałam.
- Rozumiem, ale chyba nie będziesz miała wyjścia – rzekła nieśmiało – Już wszyscy o tym gadają. Wszystko było wczoraj opisane w Proroku Wieczornym.
Spuściłam wzrok zastanawiając się nad jej słowami.
- Cóż, nie uniknę konfrontacji ze znajomymi. Kiedyś będę musiała przez to przejść. Nie zamierzam się ukrywać – powiedziałam pewnie, chociaż miałam wiele wątpliwości. Najchętniej wróciłabym do łóżka i zaszyła się tam na następne kilka tygodni. Ale wiedziałam, że nie mogę tak postąpić, to by było równoznaczne z porażką. A ja nie lubię przegrywać.
- Ale wiem, co może cię odciągnąć od paskudnych myśli – powiedziała wesoło, a ja dałabym sobie głowę uciąć, że widzę, jak się uśmiecha – McGonagall wywiesiła niedawno ciekawe ogłoszenie. Powinnaś je sprawdzić, spodoba ci się.
Spojrzałam na nią zaciekawiona i zaraz po tym, zbiegłam do Pokoju Wspólnego. Był pusty. Nic dziwnego. Dopiero szósta rano. Podeszłam do tablicy ogłoszeń.
Do wszystkich Gryfonów V, VI i VII klasy!
Niedługo w Akademii Magii Beauxbatons
odbędzie się turniej z wiedzy ogólnej, na który zostanie wysłanych ośmiu
uczniów, po dwóch z każdego Domu. Nauczyciele wybiorą ich w zależność od
wyników, specjalnie z tej okazji przeprowadzonego testu, który odbędzie się jutro w czasie porannych lekcji. Do
wyżej wymienionego testu MUSZĄ przystąpić WSZYSCY uczniowie klasy piątej i
wyżej. Uprasza się o potraktowanie turnieju poważnie. Bo warto. Chociażby dla
nagrody.
Wszelkich dodatkowych informacji udziela
opiekun Domu.
Z poważaniem
Minerwa McGonagall, zastępca dyrektora.
Uśmiechnęłam się do siebie. Przynajmniej
miałam teraz pretekst, żeby dzisiaj cały swój wolny czas poświęcić na naukę w
bibliotece. To mnie zawsze uspokajało. Bella miała rację, dzięki temu oderwę
się od dręczących myśli.
~*~*~
Perspektywa Blaise’a.
Spacerowałem w tą i z powrotem po
dormitorium. Próbowałem usilnie wymyślić jakiś plan działania. Draco już wziął
się za swoje zadanie, a ja wciąż tkwiłem w martwym punkcie. Wczoraj wieczorem
medalion dał mi znać o ich pocałunku. Nie sądziłem, że tak łatwo mu to pójdzie.
W końcu to Granger, na Merlina! Jak ona mogła mu tak szybko ulec?!
Kopnąłem ze złości w łóżko i zaraz tego pożałowałem. W niczym to nie pomogło. Jedynie palce pulsowały mi od bólu. Skuliłem się i zagryzłem zęby.
- Szlag by ich wszystkich! – krzyknąłem.
- Co ja widzę? Wściekły Zabini? – usłyszałem za plecami kpiący ton. Lucy. Tylko jej tu brakowało.
- Wynoś się – warknąłem w jej stronę, prostując się momentalnie. Stałem do niej plecami. Wiedziałem, że jak się odwrócę i zobaczę jej irytujące spojrzenie nie powstrzymam się i coś jej zrobię. Tom nie byłby z tego zadowolony. Chyba wolałem mu znów nie podpaść.
Usłyszałem jak dziewczyna śmieje się pod nosem.
- I wciąż się łudzisz, że posłucham? – zapytała.
- Masz rację. Ja wyjdę – rzuciłem od niechcenia i skierowałem się w stronę drzwi, jednak Lenkey stanęła w progu nie zamierzając mnie przepuścić. Wpatrywałem się w swoje buty wiedząc, że zaraz wybuchnę.
- Spójrz na mnie, Zabini – powiedziała bez cienia ironii – Chyba się nie boisz, co?
Jej nagła zmiana tonu zbiła mnie z tropu. Nie zamierzałem jednak dać jej tego, o co prosiła.
- Spójrz na mnie – wyszeptała kładąc dłonie na moich policzkach. Zacisnąłem powieki. Czułem, że powoli mięknę. Nie wiedziałem jak ona to robi.
Jej ręce delikatnie uniosły moją głowę, a ja bezwiednie otworzyłem oczy. Spojrzałem w jej szarozielone tęczówki. Nie dostrzegłem z nich nienawiści ani złości. To było dla mnie coś nowego.
Nagle do mojej głowy napłynęły wspomnienia. Zobaczyłem jak wyciągam imię Ginny w naszym zakładzie, jak pierwszy raz z nią rozmawiam, w moim umyśle przedstawiło się każde jej spojrzenie i uśmiech. Potrząsnąłem głową i zablokowałem napływ myśli.
- Przestań grzebać mi w głowie – szepnąłem do Lucy i łapiąc ją za nadgarstki zabrałem jej dłonie z mojej twarzy. Chciałem ją wyminąć i wyjść, ale ona znów stanęła mi na drodze.
- Jesteś słaby – powiedziała – I doskonale o tym wiesz.
Spojrzałem na nią nienawistnie. Miałem serdecznie dość jej gierek i manipulacji. Zdawała sobie sprawę jak wielki wpływ ma na innych ludzi. Jak potrafi zawładnąć ich umysłem. I podoba jej się to. Teraz to widzę.
- Dopóki nie zrozumiesz, jak wiele może namieszać kobieta w życiu mężczyzny, nigdy nie wzniesiesz się ponad samego siebie. Zawsze będziesz słaby – mówiła spokojnie, ale widać było zaciętość w jej oczach – I nigdy więcej nie mów, że nie mogę cię zdobyć. Bo jeśli kiedyś spróbuję – przejechała mi dłonią po policzku – będziesz mój, czy tego chcesz, czy nie.
- Trzymaj się z daleka ode mnie i moich myśli – warknąłem, odrzucając ponownie jej rękę – I przestań wtrącać się w życie moje, Toma czy kogokolwiek innego. Zajmij się lepiej swoim. Bo i tak już go prawie nie masz – odepchnąłem ją na bok i wyszedłem na zewnątrz.
- Blaise! - krzyknęła za mną, a ja stanąłem jak wryty. Od kiedy zwracała się do mnie po imieniu? – Jutro Draco ma patrol. Przygotuj coś dla Weasley, skoro tak ci na tym zależy. Kobiety to lubią – czułem jak kładzie mi dłoń na ramieniu – Ale uważaj – szepnęła – To Gryfonka i kobieta. Jeśli się zakochasz… przegrałeś - po tych słowach odeszła posyłając mi na odchodne swój ironiczny uśmieszek, a ja zdałem sobie wtedy sprawę, że to już ostatni przejaw normalności u siostry Toma.
Kopnąłem ze złości w łóżko i zaraz tego pożałowałem. W niczym to nie pomogło. Jedynie palce pulsowały mi od bólu. Skuliłem się i zagryzłem zęby.
- Szlag by ich wszystkich! – krzyknąłem.
- Co ja widzę? Wściekły Zabini? – usłyszałem za plecami kpiący ton. Lucy. Tylko jej tu brakowało.
- Wynoś się – warknąłem w jej stronę, prostując się momentalnie. Stałem do niej plecami. Wiedziałem, że jak się odwrócę i zobaczę jej irytujące spojrzenie nie powstrzymam się i coś jej zrobię. Tom nie byłby z tego zadowolony. Chyba wolałem mu znów nie podpaść.
Usłyszałem jak dziewczyna śmieje się pod nosem.
- I wciąż się łudzisz, że posłucham? – zapytała.
- Masz rację. Ja wyjdę – rzuciłem od niechcenia i skierowałem się w stronę drzwi, jednak Lenkey stanęła w progu nie zamierzając mnie przepuścić. Wpatrywałem się w swoje buty wiedząc, że zaraz wybuchnę.
- Spójrz na mnie, Zabini – powiedziała bez cienia ironii – Chyba się nie boisz, co?
Jej nagła zmiana tonu zbiła mnie z tropu. Nie zamierzałem jednak dać jej tego, o co prosiła.
- Spójrz na mnie – wyszeptała kładąc dłonie na moich policzkach. Zacisnąłem powieki. Czułem, że powoli mięknę. Nie wiedziałem jak ona to robi.
Jej ręce delikatnie uniosły moją głowę, a ja bezwiednie otworzyłem oczy. Spojrzałem w jej szarozielone tęczówki. Nie dostrzegłem z nich nienawiści ani złości. To było dla mnie coś nowego.
Nagle do mojej głowy napłynęły wspomnienia. Zobaczyłem jak wyciągam imię Ginny w naszym zakładzie, jak pierwszy raz z nią rozmawiam, w moim umyśle przedstawiło się każde jej spojrzenie i uśmiech. Potrząsnąłem głową i zablokowałem napływ myśli.
- Przestań grzebać mi w głowie – szepnąłem do Lucy i łapiąc ją za nadgarstki zabrałem jej dłonie z mojej twarzy. Chciałem ją wyminąć i wyjść, ale ona znów stanęła mi na drodze.
- Jesteś słaby – powiedziała – I doskonale o tym wiesz.
Spojrzałem na nią nienawistnie. Miałem serdecznie dość jej gierek i manipulacji. Zdawała sobie sprawę jak wielki wpływ ma na innych ludzi. Jak potrafi zawładnąć ich umysłem. I podoba jej się to. Teraz to widzę.
- Dopóki nie zrozumiesz, jak wiele może namieszać kobieta w życiu mężczyzny, nigdy nie wzniesiesz się ponad samego siebie. Zawsze będziesz słaby – mówiła spokojnie, ale widać było zaciętość w jej oczach – I nigdy więcej nie mów, że nie mogę cię zdobyć. Bo jeśli kiedyś spróbuję – przejechała mi dłonią po policzku – będziesz mój, czy tego chcesz, czy nie.
- Trzymaj się z daleka ode mnie i moich myśli – warknąłem, odrzucając ponownie jej rękę – I przestań wtrącać się w życie moje, Toma czy kogokolwiek innego. Zajmij się lepiej swoim. Bo i tak już go prawie nie masz – odepchnąłem ją na bok i wyszedłem na zewnątrz.
- Blaise! - krzyknęła za mną, a ja stanąłem jak wryty. Od kiedy zwracała się do mnie po imieniu? – Jutro Draco ma patrol. Przygotuj coś dla Weasley, skoro tak ci na tym zależy. Kobiety to lubią – czułem jak kładzie mi dłoń na ramieniu – Ale uważaj – szepnęła – To Gryfonka i kobieta. Jeśli się zakochasz… przegrałeś - po tych słowach odeszła posyłając mi na odchodne swój ironiczny uśmieszek, a ja zdałem sobie wtedy sprawę, że to już ostatni przejaw normalności u siostry Toma.
dziwi mnie brak komentarzy zwlaszcza przy tak mocnym rozdziale rewelacja powinni wydawac mini ksiazki takich opowiadan, sama J.K Rowling powinna przeczytac twojego bloga
OdpowiedzUsuń