Od razu po obiedzie udałam się na boisko
do Quidditcha. Miał się tam odbyć trening Gryfonów przed sobotnim meczem ze
Ślizgonami. A jako że Harry zniknął, to McGonagall wyznaczyła Ginny na
zastępczego kapitana drużyny. Dziewczyna nie była z tego zadowolona z racji
tego, że straciliśmy szukającego. Najlepszego, na jakiego było nas stać.
Tłumaczyła mi, jakie zmiany postanowiła wprowadzić, ale wszystkie te informacje
wpadały mi jednym uchem, a wypadały drugim. Nie byłam zagorzałym fanem tego
sportu. Na dzisiejszym treningu też bym się pewnie nie zjawiła, ale Ruda mnie
ubłagała. Chciała mieć wsparcie. Nie dziwię jej się. Bez Harrego mieliśmy
znikome szanse na wygraną jakiegokolwiek meczu. Wiedziałam to nawet ja.
Przechodząc przez próg zamku, szczelniej opatuliłam się płaszczem. Na uszy miałam naciągniętą czerwoną, wełnianą czapkę, a szyję obwiązałam ciepłym szalikiem. Ale nawet to nie uchroniło mnie w pełni przed zimnym, listopadowym wiatrem. Już za tydzień zaczynał się grudzień, nadchodzące mrozy czuć było na każdym kroku i wszyscy uczniowie z utęsknieniem wypatrywali pierwszego śniegu.
Usiadłam na trybunach. Były praktycznie puste. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze osoby, które przyszły wspierać swoich przyjaciół. Niewiele z nich miało zadowolone miny. Przypuszczam, że oni także zostali tutaj zaciągnięci siłą. Bo kto ma ochotę w taką pogodę oglądać jakieś wygłupy na miotle?
- Można się dosiąść? – usłyszałam z mojej prawej strony. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Toma. Uśmiechnęłam się do niego ciepło mile zaskoczona.
- Proszę, jeśli chcesz siedzieć na tym zimnie - rzuciłam i przeniosłam z powrotem wzrok na boisko.
Kiedy usiadł, poczułam bijące od niego ciepło. Zastanowiło mnie to. Ilekroć go widziałam wydawał mi się inny niż wszyscy Ślizgoni. Ta myśl jednocześnie mnie do niego przyciągała, jak i odpychała. Wydawał się jakimś dziwnym ewenementem pośród zgrai tych aroganckich dupków z Domu Węża.
- Nie wyglądasz mi na kogoś, kto lubi ten sport – odezwał się chłopak przerywając moje rozmyślania – Mogę zapytać, co tu robisz?
- Widzisz tą dziewczynę z rudą czupryną? Tą, która ciągle się na wszystkich wydziera? – zapytałam wskazując na Ginny – To moja przyjaciółka. Ma dar przekonywania – uśmiechnęłam się i odwróciłam by na niego spojrzeć. Przyłapałam go na tym, że przenikliwie się we mnie wpatruje. Lekko się zarumieniłam i spuściłam wzrok, natomiast on nie wydawał się ani trochę speszony.
Między nami zapadła cisza. Co dziwne, nie wydawała mi się ani trochę niezręczna. Wręcz przeciwnie – miło się w niej trwało.
Poczułam jak na nos skapuje mi duża kropla zimnej wody. Podniosłam głowę wpatrując się w niebo, z którego zaczynało spadać coraz więcej kropel. Skrzywiłam się.
- Nie lubię deszczu – rzuciłam bez zastanowienia.
Chłopak zamiast odpowiedzieć, wyciągnął różdżkę i rysując nad naszymi głowami duże półkole szepnął coś niezrozumiałego pod nosem. Kiedy opuszczał drewniany patyk dostrzegłam, że siedzimy w przezroczystej bańce, która chroni nas od deszczu. Uśmiechnęłam się.
- Nie słyszałam o takim zaklęciu – szepnęłam, przyglądając się temu niesamowitemu zjawisku.
- Nic dziwnego, przechodzi w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Raczej nikomu o nim nie mówimy – powiedział równie cicho. Widocznie zrozumiał, że nie chcę psuć tej chwili. Poczułam się nagle jak mała dziewczynka, której właśnie spełnia się największe marzenie. Bo które dziecko nie chciało się w dzieciństwie znaleźć w takiej mieniącej się, delikatnej bańce mydlanej?
Kątem oka dostrzegłam, że Tom przygląda się niebu.
- Kocham słońce – odezwałam się, sama do końca nie widząc, czemu to wszystko mówię – I nie czuję się dobrze, kiedy już od dobrych kilku tygodni widzę tę grubą warstwę chmur.
- A nie pomyślałaś nigdy, że pod tą grubą warstwą znajduje się słońce? – zapytał i nie czekając na odpowiedź mówił dalej – Niebo płaczę. Wylewa swój smutek. Trochę mi je przypominasz.
Spojrzałam na niego zaskoczona, wysoko unosząc brwi.
- Słucham?
- Słyszałem o twojej mamie.
Mój entuzjazm związany z tą piękną chwilą pękł tak łatwo, jak może pęknąć ta bańka, która nas otacza.
- Co to ma do rzeczy? – zapytałam bardziej wrogo niż chciałam.
- Powinnaś płakać. To przynosi ukojenie.
- Nie wydaje mi się – rzuciłam, nagle zniechęcona całą tą rozmową. Nie miałam ochoty teraz do tego wszystkiego wracać, a mój rozmówca zdawał się nie przejmować tym faktem.
- Po każdej burzy przychodzi słońce – powiedział spokojnie, wpatrując się w jakiś niewidoczny dla mnie punkt równocześnie delikatnie się uśmiechając.
- Czemu wciąż nawiązujesz do pogody?! – warknęłam wrogo, na co on jedynie cicho się zaśmiał. Wywróciłam oczami.
- Nie myliłem się, co do ciebie. Masz mocny charakter, mimo że na taką nie wyglądasz – odwróciłam się, przyglądając mu się z ciekawością. Długo mierzyliśmy się spojrzeniami. Nagle na twarzy Toma pojawił się grymas i nim się spostrzegłam, odwrócił się, znów uparcie wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Już chciałam się odezwać, gdy usłyszałam ciche pstryknięcie i otaczająca nas bańka pękła, pozostawiając na naszych twarzach jedynie delikatne kropelki, które z niej pozostały.
- Witam szanowne gołąbeczki – usłyszałam za plecami szyderczy głos Malfoya.
Żadne z nas nie odpowiedziało na tę zaczepkę. Oboje milczeliśmy. Ja, wpatrując się w swoje buty, a Tom – uparcie wypatrując czegoś przed sobą.
- Piękny dziś mamy dzień na pierwszą randkę, nie sądzicie? – rzucił z przekąsem siadając koło mnie.
- Odpuść, Draco – warknął Tom, wstając spokojnie z miejsca. Jego ton kompletnie przeczył jego ruchom. Jakby ruszał się inny człowiek, a odzywał drugi. Przeraził mnie tym.
- Pokaż swojej gryfońskiej, szlamowatej przyjaciółce, na co cię stać – drażnił się z nim Malfoy.
- Nie tym razem – powiedział podchodząc do niego i szepnął mu coś na ucho, czego nie dane mi było jednak usłyszeć. Mogłam tylko zarejestrować tężejącą minę Malfoya i jego twarz, która nagle wyraźnie zbladła. Tom poklepał go po ramieniu i rzucił mi przez ramię delikatny uśmiech, który mimo całej sytuacji postanowiłam odwzajemnić. Gdy Tom zniknął mi z pola widzenia Malfoy wstał i nachylając się nade mną szepnął mi do ucha.
- Gra rozpoczęta, Granger – po tych słowach odszedł, a ja poczułam jak po plecach przeszły mi ciarki.
Przechodząc przez próg zamku, szczelniej opatuliłam się płaszczem. Na uszy miałam naciągniętą czerwoną, wełnianą czapkę, a szyję obwiązałam ciepłym szalikiem. Ale nawet to nie uchroniło mnie w pełni przed zimnym, listopadowym wiatrem. Już za tydzień zaczynał się grudzień, nadchodzące mrozy czuć było na każdym kroku i wszyscy uczniowie z utęsknieniem wypatrywali pierwszego śniegu.
Usiadłam na trybunach. Były praktycznie puste. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze osoby, które przyszły wspierać swoich przyjaciół. Niewiele z nich miało zadowolone miny. Przypuszczam, że oni także zostali tutaj zaciągnięci siłą. Bo kto ma ochotę w taką pogodę oglądać jakieś wygłupy na miotle?
- Można się dosiąść? – usłyszałam z mojej prawej strony. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Toma. Uśmiechnęłam się do niego ciepło mile zaskoczona.
- Proszę, jeśli chcesz siedzieć na tym zimnie - rzuciłam i przeniosłam z powrotem wzrok na boisko.
Kiedy usiadł, poczułam bijące od niego ciepło. Zastanowiło mnie to. Ilekroć go widziałam wydawał mi się inny niż wszyscy Ślizgoni. Ta myśl jednocześnie mnie do niego przyciągała, jak i odpychała. Wydawał się jakimś dziwnym ewenementem pośród zgrai tych aroganckich dupków z Domu Węża.
- Nie wyglądasz mi na kogoś, kto lubi ten sport – odezwał się chłopak przerywając moje rozmyślania – Mogę zapytać, co tu robisz?
- Widzisz tą dziewczynę z rudą czupryną? Tą, która ciągle się na wszystkich wydziera? – zapytałam wskazując na Ginny – To moja przyjaciółka. Ma dar przekonywania – uśmiechnęłam się i odwróciłam by na niego spojrzeć. Przyłapałam go na tym, że przenikliwie się we mnie wpatruje. Lekko się zarumieniłam i spuściłam wzrok, natomiast on nie wydawał się ani trochę speszony.
Między nami zapadła cisza. Co dziwne, nie wydawała mi się ani trochę niezręczna. Wręcz przeciwnie – miło się w niej trwało.
Poczułam jak na nos skapuje mi duża kropla zimnej wody. Podniosłam głowę wpatrując się w niebo, z którego zaczynało spadać coraz więcej kropel. Skrzywiłam się.
- Nie lubię deszczu – rzuciłam bez zastanowienia.
Chłopak zamiast odpowiedzieć, wyciągnął różdżkę i rysując nad naszymi głowami duże półkole szepnął coś niezrozumiałego pod nosem. Kiedy opuszczał drewniany patyk dostrzegłam, że siedzimy w przezroczystej bańce, która chroni nas od deszczu. Uśmiechnęłam się.
- Nie słyszałam o takim zaklęciu – szepnęłam, przyglądając się temu niesamowitemu zjawisku.
- Nic dziwnego, przechodzi w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Raczej nikomu o nim nie mówimy – powiedział równie cicho. Widocznie zrozumiał, że nie chcę psuć tej chwili. Poczułam się nagle jak mała dziewczynka, której właśnie spełnia się największe marzenie. Bo które dziecko nie chciało się w dzieciństwie znaleźć w takiej mieniącej się, delikatnej bańce mydlanej?
Kątem oka dostrzegłam, że Tom przygląda się niebu.
- Kocham słońce – odezwałam się, sama do końca nie widząc, czemu to wszystko mówię – I nie czuję się dobrze, kiedy już od dobrych kilku tygodni widzę tę grubą warstwę chmur.
- A nie pomyślałaś nigdy, że pod tą grubą warstwą znajduje się słońce? – zapytał i nie czekając na odpowiedź mówił dalej – Niebo płaczę. Wylewa swój smutek. Trochę mi je przypominasz.
Spojrzałam na niego zaskoczona, wysoko unosząc brwi.
- Słucham?
- Słyszałem o twojej mamie.
Mój entuzjazm związany z tą piękną chwilą pękł tak łatwo, jak może pęknąć ta bańka, która nas otacza.
- Co to ma do rzeczy? – zapytałam bardziej wrogo niż chciałam.
- Powinnaś płakać. To przynosi ukojenie.
- Nie wydaje mi się – rzuciłam, nagle zniechęcona całą tą rozmową. Nie miałam ochoty teraz do tego wszystkiego wracać, a mój rozmówca zdawał się nie przejmować tym faktem.
- Po każdej burzy przychodzi słońce – powiedział spokojnie, wpatrując się w jakiś niewidoczny dla mnie punkt równocześnie delikatnie się uśmiechając.
- Czemu wciąż nawiązujesz do pogody?! – warknęłam wrogo, na co on jedynie cicho się zaśmiał. Wywróciłam oczami.
- Nie myliłem się, co do ciebie. Masz mocny charakter, mimo że na taką nie wyglądasz – odwróciłam się, przyglądając mu się z ciekawością. Długo mierzyliśmy się spojrzeniami. Nagle na twarzy Toma pojawił się grymas i nim się spostrzegłam, odwrócił się, znów uparcie wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Już chciałam się odezwać, gdy usłyszałam ciche pstryknięcie i otaczająca nas bańka pękła, pozostawiając na naszych twarzach jedynie delikatne kropelki, które z niej pozostały.
- Witam szanowne gołąbeczki – usłyszałam za plecami szyderczy głos Malfoya.
Żadne z nas nie odpowiedziało na tę zaczepkę. Oboje milczeliśmy. Ja, wpatrując się w swoje buty, a Tom – uparcie wypatrując czegoś przed sobą.
- Piękny dziś mamy dzień na pierwszą randkę, nie sądzicie? – rzucił z przekąsem siadając koło mnie.
- Odpuść, Draco – warknął Tom, wstając spokojnie z miejsca. Jego ton kompletnie przeczył jego ruchom. Jakby ruszał się inny człowiek, a odzywał drugi. Przeraził mnie tym.
- Pokaż swojej gryfońskiej, szlamowatej przyjaciółce, na co cię stać – drażnił się z nim Malfoy.
- Nie tym razem – powiedział podchodząc do niego i szepnął mu coś na ucho, czego nie dane mi było jednak usłyszeć. Mogłam tylko zarejestrować tężejącą minę Malfoya i jego twarz, która nagle wyraźnie zbladła. Tom poklepał go po ramieniu i rzucił mi przez ramię delikatny uśmiech, który mimo całej sytuacji postanowiłam odwzajemnić. Gdy Tom zniknął mi z pola widzenia Malfoy wstał i nachylając się nade mną szepnął mi do ucha.
- Gra rozpoczęta, Granger – po tych słowach odszedł, a ja poczułam jak po plecach przeszły mi ciarki.
~*~*~
Perspektywa Draco.
Zadowolony z mojej dzisiejszej wymiany
zdań z Granger, a raczej tego, co ja powiedziałem, szedłem na nasz wspólny
dyżur. Wiedziałem, że mam coraz mniej czasu do końca roku, a musiałem ją
zdobyć. Jak widać Zabini radzi sobie coraz lepiej, a to niedopuszczalne.
Myślałem, że taka kandydatka sprawi mu więcej problemów. A tymczasem jest
dopiero koniec listopada, a ona wydaje się już zakochana w nim po uszy. Dlatego
dzisiejszy wieczór będzie przełomowy. Przynajmniej taki mam plan, a nie od dziś
wiadomo, że żaden Malfoy nie rzuca słów na wiatr.
Gdy dochodziłem już do gabinetu McGonagall zobaczyłem jak Granger nerwowo się pod nim krząta. Była wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj to ja przychodziłem pierwszy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyżbym ją przestraszył? Ta myśl mnie jeszcze bardziej pociągała. Teraz będzie się zastanawiać, o co mi chodziło, a nie od dziś wiadomo, że Granger jest ciekawska. Tylko czekać aż sama wpadnie mi w ramiona.
Gryfonka stała tyłem, więc mnie nie widziała. Zatrzymałem się na moment, gdy do mojej głowy wkradło się wspomnienie sprzed laty.
Gdy dochodziłem już do gabinetu McGonagall zobaczyłem jak Granger nerwowo się pod nim krząta. Była wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj to ja przychodziłem pierwszy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyżbym ją przestraszył? Ta myśl mnie jeszcze bardziej pociągała. Teraz będzie się zastanawiać, o co mi chodziło, a nie od dziś wiadomo, że Granger jest ciekawska. Tylko czekać aż sama wpadnie mi w ramiona.
Gryfonka stała tyłem, więc mnie nie widziała. Zatrzymałem się na moment, gdy do mojej głowy wkradło się wspomnienie sprzed laty.
Wspomnienie Draco.
Może dwunastoletni chłopiec
siedział prosto na kanapie i przyglądał się, jak jego rodzicielka w skupieniu
czyta opasłą książkę. Siadywała tak, co wieczór, gdy ojciec zamykał się w swoim
gabinecie oddając się bez reszty pracy. Draco lubił spędzać z nią w ten sposób
czas. Czasem wymienili wtedy kilka zdać, a czasem po prostu siedzieli tak w
milczeniu. Ale dla tego malca to i tak było wiele. To było najwięcej, ile do
tej pory dawała mu matka.
- Mamo? – zapytał nieśmiało, nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Hm? – mruknęła kobieta znad książki, nawet nie podnosząc na syna wzroku.
- Dlaczego zakochałaś się w tacie? – rzucił nieśmiało.
Zainteresowana pytaniem syna Narcyza, podniosła na niego wzrok, przyglądając mu się uważnie.
- Skąd to pytanie?
- Chcę wiedzieć, co musi zrobić chłopak, żeby dziewczyna się w nim zakochała.
Blondynka długo milczała zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu uśmiechnęła się do siebie delikatnie jakby na jakieś wspomnienie i zaczęła mówić pogodniejszym tonem niż miała w zwyczaju.
- Bądź czuły, adoruj ją, pokaż, że ci zależy, spraw, żeby poczuła się wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju…
- …a potem ją zostaw – gniewnie wpadł w słowo żonie, Lucjusz. Ani młody Malfoy, ani jego matka nie zauważyli, kiedy się pojawił – I pamiętaj Draco. Nigdy się nie zakochuj.
- Mamo? – zapytał nieśmiało, nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
- Hm? – mruknęła kobieta znad książki, nawet nie podnosząc na syna wzroku.
- Dlaczego zakochałaś się w tacie? – rzucił nieśmiało.
Zainteresowana pytaniem syna Narcyza, podniosła na niego wzrok, przyglądając mu się uważnie.
- Skąd to pytanie?
- Chcę wiedzieć, co musi zrobić chłopak, żeby dziewczyna się w nim zakochała.
Blondynka długo milczała zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu uśmiechnęła się do siebie delikatnie jakby na jakieś wspomnienie i zaczęła mówić pogodniejszym tonem niż miała w zwyczaju.
- Bądź czuły, adoruj ją, pokaż, że ci zależy, spraw, żeby poczuła się wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju…
- …a potem ją zostaw – gniewnie wpadł w słowo żonie, Lucjusz. Ani młody Malfoy, ani jego matka nie zauważyli, kiedy się pojawił – I pamiętaj Draco. Nigdy się nie zakochuj.
Od tamtej pory nigdy więcej nie
dostrzegłem tej radosnej iskierki w oczach matki. Ale mimo to, słowa ojca
głęboko zapadły mi w pamięć. I nie ukrywam, że wziąłem je sobie do serca.
*
Przez większość patrolu nie
rozmawialiśmy. Spacerowaliśmy korytarzami Hogwartu w milczeniu, dzięki czemu
mogłem dokładnie przemyśleć sobie to, co zamierzałem dziś zrobić. Moje
rozważania przerwało dopiero jej ukradkowe spojrzenie rzucane, co chwila w moją
stronę. Czułem jak moja lewa brew podjeżdża do góry, dając jej do zrozumienia,
że wszystko widzę i oczekuję odpowiedzi.
- Kim jest dla ciebie Tom? – rzuciła, a na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec. Przekląłem w duchu. Tylko tego mi teraz potrzeba, żeby się w nim zabujała!
- Co masz na myśli? – odparłem ostrożnie grając na zwłokę. Starałem się być miły. Naprawdę chciałem być miły! I dlatego wolałem za dużo nie mówić. Wtedy była mniejsza szansa, że coś schrzanię.
- Jesteście rodziną, prawda?
- Czemu cię to tak interesuje, Granger? – zapytałem najmilszym tonem, na jaki było mnie stać, na co ona znów się zarumieniła. Tym razem wyraźniej.
- Tak pytam. Jesteście strasznie podobni – mówiła starając się na mnie nie patrzeć – Ale tylko z wyglądu! – dodała pospiesznie – On nie jest takim aroganckim, ironicznym, paskudnym dupkiem jak ty i…
- Zrozumiałem aluzje, Granger – warknąłem w jej stronę. Widziałem po jej minie, że była zadowolona z ugodzenia mnie w moją męską dumę.
- Więc, jaka to dla ciebie rodzina? – uparcie drążyła, tyle że teraz bardziej pewna siebie.
- Mój ojciec i jego matka to rodzeństwo.
- Nie widziałam, że twój tata ma siostrę.
- Bo i skąd mogłaś to wiedzieć – rzuciłem ironicznie i zaraz pożałowałem tych słów. Miałem być miły, do cholery!
Między nami zapadła cisza i przez następne dwadzieścia minut żadne z nas jej nie przerwało. Dopiero po chwili Granger się zatrzymała.
- Koniec na dziś – rzuciła szorstkim tonem i odwróciła się na pięcie chcąc odejść. Przekląłem siebie w myślach. Nie taki miałem plan… Cóż, podobno spontaniczne decyzje są najlepsze. Raz się żyje.
Bez zastanowienie złapałem ją lekko za rękę. Zatrzymała się i odwróciwszy głowę, posłała mi zdziwione spojrzenie. Popatrzyłem jej głęboko w oczy. Nie wiem, co w nich było, ale wszystkie zawsze przez to miękły. Granger nie była wyjątkiem. Widziałem jak zatapia się w moich tęczówkach próbując coś z nich wyczytać. Wykorzystałem jej chwilowe roztargnienie i pokonałem krok, który nas dzielił. Nie puszczając jej dłoni, drugą rękę położyłem jej na policzku i zbliżając się do niej powoli, rozkoszowałem się tym jak powoli mi ulega. Ostatnie, co zobaczyłem, zanim ją pocałowałem to to, jak zamyka oczy całkowicie mi się poddając. Musnąłem lekko jej dolną wargę, potem górną. Czułem jak oddaje mi pocałunki, ale zamiast bardziej ją rozpalić, postanowiłem więcej zostawić na kolejny raz. Oderwałem się od niej delikatnie i zbliżyłem usta do jej ucha tak, żeby poczuła na nim mój oddech.
- Dobranoc, Granger – szepnąłem, pocałowałem ją lekko w policzek i nie patrząc na nią odwróciłem się i odszedłem.
Uśmiechnąłem się do siebie zadowolony z tego, jak działam na kobiety. Granger, nie będzie w tej kwestii wyjątkiem. Już ja się o to postaram.
- Kim jest dla ciebie Tom? – rzuciła, a na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec. Przekląłem w duchu. Tylko tego mi teraz potrzeba, żeby się w nim zabujała!
- Co masz na myśli? – odparłem ostrożnie grając na zwłokę. Starałem się być miły. Naprawdę chciałem być miły! I dlatego wolałem za dużo nie mówić. Wtedy była mniejsza szansa, że coś schrzanię.
- Jesteście rodziną, prawda?
- Czemu cię to tak interesuje, Granger? – zapytałem najmilszym tonem, na jaki było mnie stać, na co ona znów się zarumieniła. Tym razem wyraźniej.
- Tak pytam. Jesteście strasznie podobni – mówiła starając się na mnie nie patrzeć – Ale tylko z wyglądu! – dodała pospiesznie – On nie jest takim aroganckim, ironicznym, paskudnym dupkiem jak ty i…
- Zrozumiałem aluzje, Granger – warknąłem w jej stronę. Widziałem po jej minie, że była zadowolona z ugodzenia mnie w moją męską dumę.
- Więc, jaka to dla ciebie rodzina? – uparcie drążyła, tyle że teraz bardziej pewna siebie.
- Mój ojciec i jego matka to rodzeństwo.
- Nie widziałam, że twój tata ma siostrę.
- Bo i skąd mogłaś to wiedzieć – rzuciłem ironicznie i zaraz pożałowałem tych słów. Miałem być miły, do cholery!
Między nami zapadła cisza i przez następne dwadzieścia minut żadne z nas jej nie przerwało. Dopiero po chwili Granger się zatrzymała.
- Koniec na dziś – rzuciła szorstkim tonem i odwróciła się na pięcie chcąc odejść. Przekląłem siebie w myślach. Nie taki miałem plan… Cóż, podobno spontaniczne decyzje są najlepsze. Raz się żyje.
Bez zastanowienie złapałem ją lekko za rękę. Zatrzymała się i odwróciwszy głowę, posłała mi zdziwione spojrzenie. Popatrzyłem jej głęboko w oczy. Nie wiem, co w nich było, ale wszystkie zawsze przez to miękły. Granger nie była wyjątkiem. Widziałem jak zatapia się w moich tęczówkach próbując coś z nich wyczytać. Wykorzystałem jej chwilowe roztargnienie i pokonałem krok, który nas dzielił. Nie puszczając jej dłoni, drugą rękę położyłem jej na policzku i zbliżając się do niej powoli, rozkoszowałem się tym jak powoli mi ulega. Ostatnie, co zobaczyłem, zanim ją pocałowałem to to, jak zamyka oczy całkowicie mi się poddając. Musnąłem lekko jej dolną wargę, potem górną. Czułem jak oddaje mi pocałunki, ale zamiast bardziej ją rozpalić, postanowiłem więcej zostawić na kolejny raz. Oderwałem się od niej delikatnie i zbliżyłem usta do jej ucha tak, żeby poczuła na nim mój oddech.
- Dobranoc, Granger – szepnąłem, pocałowałem ją lekko w policzek i nie patrząc na nią odwróciłem się i odszedłem.
Uśmiechnąłem się do siebie zadowolony z tego, jak działam na kobiety. Granger, nie będzie w tej kwestii wyjątkiem. Już ja się o to postaram.
*
Pewnym krokiem wszedłem do Pokoju
Wspólnego Ślizgonów. Mimo późnej pory roiło się w nim od ludzi. Nic dziwnego.
Był sobotni wieczór. Rozejrzałem się po jego wnętrzu, wypatrując znajomych
twarzy. Mój wzrok padł na Toma, siedzącego w głębokim fotelu przy kominku.
Miałem dziś naprawdę dobry dzień i zamierzałem uwieńczyć go jeszcze jedynym
sukcesem.
- Witaj, braciszku – rzuciłem lekko, podchodząc do niego. Zabrałem piwo kremowe, które trzymał w ręku i pociągnąłem z butelki duży łyk. Odstawiłem je na stoliku, na którym zaraz sam usiadłem. Tak, żeby znaleźć się twarzą w twarz z Tomem.
- Czego chcesz? – warknął. Wciąż był na mnie wkurzony, że przerwałem jego miłe popołudnie z panną Granger.
Nachyliłem się bliżej niego, żeby usłyszał mój szept.
- Widzisz te usta? – zapytałem szeptem – Przed chwilą pieściły delikatne wargi pewnej Gryfoneczki.
Nim się spostrzegłem Lenkey złapał mnie za gardło i przygwoździł do ściany. Spodziewałem się takiej reakcji. Zaśmiałem mu się w twarz.
- I co zrobisz? Zabijesz mnie? Przy tych wszystkich świadkach? – wychrypiałem z powodu słabego dopływu powietrza. Nie przestawałem się uśmiechać. W Pokoju Wspólnym momentalnie zapadła cisza, a wszystkie ciekawskie spojrzenia padły na nas. Ślizgoni byli żądni krwi, to nie pozostawiało żadnych wątpliwości.
Po chwili namysłu Tom mnie puścił, a ja nachyliłem się do przodu trzymając za szyje i łapczywie wdychając powietrze. Kątem oka zobaczyłem jak spokojnym krokiem opuszcza pokój.
- Ubezpieczaj tyły, Malfoy – rzucił, a jego głos jeszcze długo odbijał się echem w panującej w pomieszczeniu ciszy.
- Witaj, braciszku – rzuciłem lekko, podchodząc do niego. Zabrałem piwo kremowe, które trzymał w ręku i pociągnąłem z butelki duży łyk. Odstawiłem je na stoliku, na którym zaraz sam usiadłem. Tak, żeby znaleźć się twarzą w twarz z Tomem.
- Czego chcesz? – warknął. Wciąż był na mnie wkurzony, że przerwałem jego miłe popołudnie z panną Granger.
Nachyliłem się bliżej niego, żeby usłyszał mój szept.
- Widzisz te usta? – zapytałem szeptem – Przed chwilą pieściły delikatne wargi pewnej Gryfoneczki.
Nim się spostrzegłem Lenkey złapał mnie za gardło i przygwoździł do ściany. Spodziewałem się takiej reakcji. Zaśmiałem mu się w twarz.
- I co zrobisz? Zabijesz mnie? Przy tych wszystkich świadkach? – wychrypiałem z powodu słabego dopływu powietrza. Nie przestawałem się uśmiechać. W Pokoju Wspólnym momentalnie zapadła cisza, a wszystkie ciekawskie spojrzenia padły na nas. Ślizgoni byli żądni krwi, to nie pozostawiało żadnych wątpliwości.
Po chwili namysłu Tom mnie puścił, a ja nachyliłem się do przodu trzymając za szyje i łapczywie wdychając powietrze. Kątem oka zobaczyłem jak spokojnym krokiem opuszcza pokój.
- Ubezpieczaj tyły, Malfoy – rzucił, a jego głos jeszcze długo odbijał się echem w panującej w pomieszczeniu ciszy.
ciekawe jakby ta scena wygladala gdyby zagrac ja mieli emma i tom hmmmmm
OdpowiedzUsuń