niedziela, 24 kwietnia 2011

Rozdział 24: Wrak człowieka



Perspektywa Draco.
      - Roksana! – krzyknąłem zbiegając ze schodów – Wychodzę.
      - Gdzie? O tej porze? Jest 23! – złapałem czarną pelerynę i posłałem jej wymowne spojrzenie. Od razu zrozumiała, o co chodzi – O nie! – powiedziała podnosząc ręce do góry – To miało się skończyć… Obiecałeś.
      - Nie można od nich odejść tak po prostu! – krzyknąłem – Roksana, to Śmierciożercy! – warknąłem przez zęby łapiąc ją za ramiona.
      - Masz od nich odejść – rzekła dobitnie, uparcie wpatrując mi się przy tym w oczy – Skończysz jak swój ojciec – popatrzyłem na nią z niedowierzaniem.
      - Teraz to przesadziłaś – powiedziałem cicho i wyszedłem na zimne, grudniowe powietrze. Wezwałem Skrzata i za domem, w cieniu drzew, teleportowałem się z nim na miejsce. Nie mogłem się już doczekać, kiedy będę mógł zdać testy teleportacji. Męczyło mnie to, że za każdym razem jestem zdany na to głupie stworzenie.
      Chwilę później zarzucałem już czarny kaptur na głowę i wkładałem maskę. Pewnie wszedłem do opuszczonej chatki. Tej samej, w której zabiłem tę kobitę w wakacje [przyp. aut. tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi odsyłam do Prologu]. Wzdrygnąłem się na tę myśl. To wspomnienie wracało do mnie stanowczo za często, zazwyczaj w najmniej oczekiwanych momentach.
      - Draco, jak miło. Już myślałem, że nie zaszczycisz nas dzisiaj swoją obecnością – wysyczał szyderczo Czarny Pan, a ja bez słowa, ze spuszczoną głową, zająłem swoje miejsce w kręgu. Nie potrafiłem być taki obojętny i ślepo oddany jak mój ojciec, ale znałem zasady, a podstawową było to, że nigdy nie dyskutuje się z Czarnym Panem.
      - Skoro jesteśmy już w komplecie, możemy zacząć spotkanie – powiedział powoli – Tom?
      Lenkey posłusznie wyszedł krok naprzód i klęknął z opuszczoną głową przed Panem.
      - Tak, ojcze?
      - Mam dla ciebie zadanie... Jak wiesz, w Hogwarcie znajduje się czarodziejska szafka. Jest nam potrzebna do przeniesienia się tam. Chciałbym, żebyś natychmiast zajął się jej naprawą. Czym szybciej tym lepiej – zapadła martwa cisza. Wszyscy w napięciu oczekiwali dopowiedzi Ślizgona. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Co on wyprawia, dlaczego milczy?
      - Nie mogę, ojcze...
      - Crucio! – wrzasną rozwścieczony Tom Riddle, a jego latorośl upadła na podłogę zwijając się z bólu, ale nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Nawet, jeśli nigdy się do tego nie przyznał, wiedziałem, że chce to znieść, dlatego by ojciec był z niego dumny. Wiem, bo sam taki byłem. Nadal jestem.
      Czarny Pan przerwał zaklęcie, a Tom powoli podniósł się z posadzki by znów klęknąć. Widziałem jak lekko się chwieje wyczerpany.
      - Co powiedziałeś, Tom? – zapytał jeszcze raz.
      - Przepraszam, ojcze… - nim powiedział coś jeszcze znów upadł na posadzkę zwijając się z bólu. Voldemort patrzył na niego z litością nie przerywając przez dłuższą chwilę zaklęcia. A gdy to zrobił powiedział z ociąganiem.
      - My nie przepraszamy, Tom! – wysyczał - Trzeba zasłużyć, by być moim synem.
      Znów zapadła martwa cisza. Patrzyłem na bezwładne ciało Lenkeya z coraz większym lękiem. Ale ten znów się podniósł. Podziwiałem jego determinację. Uklęknął przed swoim rodzicielem i podniósł dumnie głowę.
      - Obiecuję, że cię nie zawiodę – powiedział silnym głosem. Musiało go to naprawdę dużo kosztować, ale nie dawał tego po sobie poznać.
      - Możesz wrócić na swoje miejsce – Tom posłusznie wstał. Lekko się zachwiał, ale szybko złapał równowagę i wrócił do szeregu – Malfoy!
      Z transu wyrwał mnie wściekły głos Pana. Wystąpiłem krok do przodu, klęknąłem i posłusznie pochyliłem głowę. Czułem jak dreszcz przebiega mi po plecach. Mimo że wszystko trwało tylko moment, cisza, która panowała w pomieszczeniu, zdawała mi się ciągnąć w nieskończoność.
      - Doszły mnie pewne słuchy na temat panny Granger… - zaczął powoli – Wiesz coś o tym? – czułem jak kropelki potu spływają mi po karku. Niezauważalnie przełknąłem ślinę i odpowiedziałem pewnie.
      - Nie, Panie.
      - Nie dziwi mnie to – odpowiedział, a ja w duchu odetchnąłem z ulgą – Miałem pewien interes do załatwienia z jej rodzicami, ale zabicie ich nie przyniosło mi oczekiwanej satysfakcji. Matka nie opierała się długo, mimo że kiedyś była czarownicą i mogła się bronić. Cóż, wyrzekła się magii, to tak jakby nas zdradziła… - tłumaczył zebranym. Zmarszczyłem pod maską czoło ze zdziwienia. Matka Granger była czarownicą? – A ojciec? To zabawne... Odważył się od nas odejść i zdradzić wielu Śmierciożerców zsyłając ich do Azkabanu, ale nigdy nie przyznał się, że ma córkę. Wiele lat udawało mu się ukrywać z inną rodziną, ale nawet głupcom kończy się kiedyś szczęście – zaśmiał się skrzekliwie – Do pełni szczęścia brakuje mi tylko jego wspaniałej córeczki. I to jest właśnie twoje zadanie, Draco. Masz ją przyprowadzić. Żywą. Chcę, jako ostatni widzieć błysk w jej oku.
      - Czego tylko sobie życzysz, Panie. Kiedy mam ją przyprowadzić? – zapytałem pewnie, chociaż serce waliło mi jak szalone. Żołądek podszedł mi do gardła, kiedy w napięciu oczekiwałem na odpowiedź. Miałem być odpowiedzialny za śmierć kolejnej niewinnej osoby. Zacisnąłem zęby, żeby nie krzyknąć. Emocje rozsadzały mnie od środka.
      - Zbliża się turniej w Beauxbatons. Zrób wszystko, byście to wy dwoje przeszli do ostatniej rundy zadania, a kiedy już wam się to uda, pamiętaj, by przy złotej, płaczącej wierzbie skręcić w lewo. Będziesz wiedział, co robić dalej – dokładnie zapisałem sobie w pamięci jego słowa, próbując skupić się na tym, co mówi, a nie na tym, że Granger przeze mnie zginie – Możesz wrócić na swoje miejsce – skinąłem na te słowa głową w geście wdzięczności i wróciłem do kręgu.
      Wargi zagryzłem do krwi, a zaciśnięte powieki napełniały mi się łzami. Chciałem to wszystko raz na zawsze zakończyć, ale wiedziałem, że przede mną jeszcze długa droga.
      - A pozostali – znów przemówił Czarny Pan. Słyszałem go jak przez mgłę. Usilnie starałem się skupić na jego słowach – spotkają się ze mną jutro. Musimy wyciągnąć naszych przyjaciół z Azkabanu – tu znów przeniósł wzrok na mnie – Znów zobaczymy twojego ojca, Draco. Mam nadzieję, że się ucieszysz – jeszcze mocniej zamknąłem oczy. Czułem jakby cały świat zwalił mi się nagle na głowę.
*
      Kiedy tylko teleportowałem się na podwórze za domem, Roksana wybiegła z domu, by mnie przywitać. Rzuciła mi się na szyję przytulając mnie mocno.
      - Martwiłam się – szepnęła, nie wypuszczając mnie z objęć – Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam, nie chciałam tego wszystkiego powiedzieć. Po prostu tak bardzo się o ciebie martwię, chciałabym jakoś pomóc, zrobić coś, co cię od nich wszystkich uwolni, ale jestem tak cholernie bezradna! – paplała jak nakręcona, ale do mnie nic nie docierało. Stałem bezruchu wpatrując się z jakiś punk przed siebie – Draco? – odsunęła się ode mnie i rzuciła zdziwione spojrzenie.
      - Przeze mnie zginie niewinna osoba – szepnąłem w przestrzeń, a echo moich słów rozniosło się złowieszczo w powietrzu. 
*
      W milczeniu siedzieliśmy przy kuchennym stole. Opowiedziałem Roksanie o całym spotkaniu, mimo że nie powinienem. Znała wszystkie szczegóły zarówno odnośnie mojego zdania, jak i zadania Toma. Nic nie powiedziała, nie przerwała mi nawet słowem. Siedziała i z uwagą słuchała każdej sylaby, jaka wypływała z moich ust. Widziałem jak z każdą chwilą na jej twarzy maluje się coraz większe przerażenie, ale nie wydała z siebie nawet najmniejszego dźwięku i jeszcze długo po tym, jak skończyłem mówić, milczała. Dopiero, gdy zegar wybił pierwszą rozdzierając tym samym panującą między nami ciszę, zamrugała zdezorientowana, jakby wyrwana z innego świata i odezwała się:
      - Musisz ich powstrzymać – zaśmiałem się gorzko na te słowa.
      - Jak?! Roksana, nie jestem nieśmiertelny. Zabiją mnie jak tylko nabiorą chociażby minimalnych podejrzeń, że spiskuję! I nawet przy tym nie mrugną!
      Zakryła twarz dłońmi i zapłakała. Odwróciłem wzrok, a moje usta wykrzywił mimowolny grymas. Nie mogłem znieść kobiecych łez. A tym bardziej łez Roksany.
      Podniosła się z krzesła i podeszła do zlewu. Obmyła twarz z łez i dokładnie wytarła ją ściereczką. Popatrzyła na mnie czerwonymi oczami i znów zaczęła mówić. Tym razem pewniejszym głosem.
      - Skontaktujesz się z Dumbledorem. Powiesz, jaka jest sytuacja. On cię nie zdradzi. Tylko on jest w stanie to wszystko naprawić. Sam sobie z tym nie poradzisz, ja niewiele ci mogę pomóc, a Narcyza i Lucjusz… Przykro mi to mówić, ale pewnie byliby pierwszymi osobami, które wydadzą cię Czarnemu Panu – mówiła to szybko, jakby napełniona nadzieją, że to wszystko można naprawić. Ja już dawno się jej pozbyłem.
      - Czarny Pan opowiadał nam o ojcu Granger. Wiesz, dlaczego zginął? Bo ich zdradził, odszedł od Śmierciożerców! To przez niego wielu Śmierciożerców trafiło do Azkabanu. I widzisz jak się teraz mści Tom Riddle? Kazał zabić Jean Granger tylko, dlatego że urodziła temu facetowi dziecko! Chce zabić Granger tylko, dlatego że w jej żyłach płynie jego krew! – wyrzucałem to z siebie coraz bardziej wściekły, zerwałem się z miejsca – Jak ty sobie to, do jasnej cholery, wyobrażasz, co?! Że całe życie będę uciekał, bo każesz mi ratować Granger?! I tak ją znajdzie i zabije! Tak samo jak mnie, ciebie, moich rodziców i wszystkich, którzy są ze mną związani! Nie poświęcę rodziny dla brudnej szlamy!
      - Ona nie jest szlamą – wyszeptała drżącym głosem.
      Uderzyłem pięścią w stuł.
      - Cholera jasna, Roksana! Chociaż raz w życiu schowaj tę swoją pierdoloną dobroć i poświęć jednostkę dla ogółu! Wszyscy przez nią zginiemy!
      Mój wybuch złości jakby wybudził ją z transu.
      - Nie, Draco! To TY raz w życiu zrozum, że nie jesteś pępkiem świata! Nie ratujesz tylko Hermiony! Ratujesz Hogwart! Czy ty wiesz, ilu niewinnych ludzi zabiją Śmierciożercy, jeśli Tom zrealizuje swoje zadanie?! Jeśli teraz się nie postawisz Voldemortowi, to już nigdy tego nie zrobisz! Zrozum, że to jest twoja ostatnia szansa! – krzyczała na mnie, a po jej policzkach spływały łzy. Patrzyła mi w oczy z taką zawziętością, że aż miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Ale nadal uważałem, że nie ma racji.
      - Roksana. To tylko jedno, nędzne życie... – chciałem powiedzieć coś więcej, ale nim się obejrzałem dostałem w twarzy. Siła ciosu była tak duża, że aż cofnąłem się o krok.
      - Żadne. Życie. Nie jest. Nędzne – warknęła na mnie przez zęby. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takiej furii. Byłem tak zaskoczony jej zachowaniem, że zaniemówiłem – A teraz wynoś się z mojego domu.
      - Roksana...
      - Wynoś się! – krzyknęła przez łzy, a po chwili dodała trochę ciszej – Nie wydam cię, Draco. To twoje życie i twoja decyzja. Ale po tym, co dziś usłyszałam... Nie chcę cię więcej widzieć. Myślałam, że jesteś inny, że mimo wpływu twojej rodziny wyrastasz na dobrego człowieka, który podjął jedynie kilka niesłusznych decyzji. Teraz widzę, że się myliłam…
      - Roksana, wybacz mi… - powiedziałem cicho. Czułem jak serce uderza mi w piersi ze zdwojoną siłą.
      - Proszę cię, wyjdź z mojego domu... – wyszeptała, spuszczając głowę.
      Pocałowałem ją w policzek i szepnąłem do ucha:
      - Przepraszam – wyszedłem na zewnątrz na padający deszcz, a w głowie huczało mi to jedno słowo przepraszam i myśl, że pierwszy raz powiedziałem to szczerze.
~*~*~


      Zerwałam się z łóżka słysząc dzwonek do drzwi. Rozejrzałam się zdezorientowana po pokoju, który spowity był ciemnością. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał drugą pięćdziesiąt. Serce zabiło mi mocniej. Kto to może być o tej porze? Przykryłam się szczelniej kołdrą licząc, że to tylko moja chora wyobraźnia płata mi figle.
      Po krótkiej chwili, dzwonienie jednak powróciło i stało się jeszcze bardziej natarczywe. Przerażona złapałam różdżkę i ostrożnie wyszłam z pokoju. Stałam na korytarzu, z bijącym sercem przysłuchując się, jak zamek drzwi się otwiera i ktoś naciska na klamkę. Zagryzłam wargę, żeby nie krzyknąć. Ostrożnie zmierzałam w stronę schodów. Stanęłam u ich szczytu i mierząc różdżką w przybysza, krzyknęłam:
- Ani drgnij! – zaskoczyła mnie pewność siebie słyszalna w moim głosie. Ciemna postać zaskoczona widocznie moją obecnością, upuściła różdżkę i uniosła obie ręce do góry.
- Spokojnie, Granger.
- Malfoy?! – krzyknęłam zaskoczona, zbiegając ze schodów i opuszczając różdżkę. Zapaliłam światło w przedpokoju, na co oboje równocześnie zmrużyliśmy oczy.
      Popatrzyłam na niego zdezorientowana. Jego ciemna bluza kleiła mu się do ciała, a z końcówek jasnych włosów kapały kropelki wody. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, nie kwapiąc się do wyjaśnień.
- Co się stało? Jesteś cały mokry.
- Trochę pada – odparł słabym głosem wskazując od niechcenia drzwi. Wyglądał jak wrak człowieka. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Jego głos wypruty był z emocji, a pewność siebie, która zawsze od niego aż biła, nagle zniknęła.
- Poczekaj, przyniosę ci ręcznik i coś do przebrania – odpowiedziałam. Chciałam jak najszybciej otrzymać jakieś wyjaśnienia, ale na zewnątrz był mróz, a on nie wiadomo jak długo szedł taki przemoczony. Szybko dałam mu jakąś starą, ciepłą koszulę mojego ojczyma i dresowe spodnie.
- Trzymaj. Łazienka jest na górze, znajdziesz tam czysty ręcznik. Weź lepiej gorący prysznic, jeśli nie chcesz dostać zapalenia płuc. – Bez słowa wziął ode mnie rzeczy i ruszył schodami na górę. Nawet nie zabrał ze sobą różdżki, która wciąż leżała na podłodze. Był wrakiem człowieka.

1 komentarz:

Theme by MIA