sobota, 16 lipca 2011

Rozdział 26: "Jeszcze mnie popamiętasz, Zabini"



      - Witaj Susan.
      Ani drgnęła. Stała i wpatrywała się we mnie. W końcu westchnęła cicho.
      - Myślałam, że więcej czasu zajmie ci odnalezienie mnie – mruknęła, przesuwając się w drzwiach, dając mi tym do zrozumienia, że mogę wejść – Rzeczywiście jesteś wyjątkowo bystrą dziewczyną – uśmiechnęła się lekko.
      Zarumieniłam się lekko.
      - Myślałam, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego – powiedziała z lekkim grymasem, prowadząc mnie w głąb domu.
      - Przepraszam za wszystko, co wtedy powiedziałam – rzekłam szczerze. Usiadłam przy kuchennym stole – Byłam zła, że nic nie zrobiłaś, że nie pomogłaś mamie – dodałam – Naprawdę za nią tęsknię – spuściłam wzrok.
      - Ja też. Ale ona to przewidziała.
      - Że będziemy tęsknić? – zapytałam zaskoczona.
      - Nie, że tutaj przyjdziesz. Pewnie chcesz poznać odpowiedzi na wiele pytań. A tylko ja mogę udzielić ci na nie odpowiedzi. Jean nie chciała zabrać swoich tajemnic do grobu.
      - Więc dlaczego sama mi o nich nie powiedziała? – zapytałam z wyrzutem w głosie.
      Susan zaśmiała się.
      - Dobre pytanie – odpowiedziała po chwili zastanowienia – Herbaty?
      - Chętnie – odparłam w zamyśleniu.
      Zastanawiałam się, o co mogłabym zapytać. I skąd Sus wiedziała, że przychodzę tutaj, bo mam wiele wątpliwości? Dopóki mi o tym nie powiedziała, nie zdawałam sobie z tego nawet sprawy. Czyżby ona, będą przez kilka tygodni w mojej głowie poznała mnie lepiej niż ja sama? A może miałam to wszystko wypisane na twarzy?
      - Mamusiu, kiedy tata wróci do domu? – zapytała dziewczynka o pięknych, niebieskich oczach odziedziczonych po matce, niespodziewanie pojawiając się w progu kuchni i zerkając na mnie nieśmiało. Uśmiechnęłam się do niej zachęcająco, co niestety jeszcze bardziej ją zawstydziło.
      - Jutro wieczorem, kochanie – Susan spojrzała na nią z czułością i podchodząc do niej, wzięła ją na ręce – Idź do swojego pokoju, dobrze? Bo mamusia ma gościa i musi z nim poważnie porozmawiać – tłumaczyła cierpliwie małej, niosąc ją w stronę schodów. W końcu postawiła ją na ziemi, a dziewczynka radośnie pobiegła na górę.
      - Nie wspominałaś, że masz córkę – powiedziałam, gdy Susan wróciła i usiadła naprzeciwko mnie, uprzednio stawiając przede mną herbatę.
      - Nie pytałaś – uśmiechnęła się do mnie nieznacznie.
      Zapadła cisza. W końcu po kilku minutach postanowiłam ją przerwać.
      - Wiesz, co się dzieje z moim ojcem?
      - Którym? Masz na myśli ojczyma George’a czy Raya? – zapytała nieśmiało, nie chcąc mnie zapewne urazić tym pytaniem.
      - George’a. Co się z nim stało po śmieci mamy?
      - Matka wiedziała, co ją czeka. Powiedziała mu dokładnie, co ma zrobić, gdyby któregoś dnia zastał pusty dom.
      - Wiesz, gdzie jest?
      - Nie mam pojęcia. Jean zastosowała tyle środków bezpieczeństwa, ile tylko była w stanie. Gdzie jest George, wiedziała tylko ona i oczywiście on.
      - Nie kontaktuje się ze mną – mruknęłam, krzywiąc się lekko. Brakowało mi teraz rodzicielskiego uczucia. Wsparcia.
      - Przypuszczam, że Jean mu zabroniła.
      - I tak po prostu jej posłuchał? – zapytałam trochę zaskoczona – Dlaczego?
      - Bo kochał ją nad życie – odpowiedziała Susan pewnym głosem – Szkoda tylko, że twoja matka nie do końca to odwzajemniała.
      - Co masz na myśli? – zapytałam ze złością. Chciałam ukryć to niechciane uczucie, ale to było silniejsze ode mnie
      - Zawsze kochała Raya.
      - Skąd ta pewność?
      - Nie mówiła o nim dużo, ale gdy już coś wspomniała widać było w jej oczach żar. Żar miłości. Tęsknotę i namiętność. Widać, że uczucie jakim go żywiła, nigdy nie wygasło.
      - Więc dlaczego nie odeszła do niego? Do Raya?
      - Miał rodzinę. Narzeczoną i dziecko. Widziała, że był z nimi szczęśliwy. Nie chciała tego posuć. Nie chciała być osobą, która mu to wszystko burzy, odbiera.
      - Więc… Mam przyrodniego brata? – zapytałam zainteresowana.
      - Tak. Michael Corner. Jest rok starszy od ciebie.
      Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
      - Wiesz coś więcej?
      - Nie. Nic. Możliwe, że ma jeszcze młodsze rodzeństwo, ale nic mi o tym nie wiadomo. Jean urwała z nim kontakt, kiedy pojawiła się Megan, żona Raya. To dla niej zostawił twoją matkę.
      - Czyli on i moja mama byli kiedyś razem?
      - Tak, zaraz po ukończeniu szkoły. Razem chodzili do Hogwartu. Był w Ravenclawie. Byli ze sobą niecały rok. Potem Ray poznał Megan na stażu wakacyjnym we Francji.
      - Była Francuzką?
      - W połowie. Jej matka pochodziła stąd, z Anglii, a ojciec był Francuzem. Była rok młodsza od twojej matki i Raya, chodziła do Beauxbatons.
      - Skąd to wszystko wiesz? – zapytałam, patrząc na nią lekko rozbawiona. Odpowiadała mi na wszystkie pytania, jak na egzaminie. Jakby latami się do tego przygotowywała. A może tak było?
      - Twoja matka ją dokładnie prześwietliła – Hope zaśmiała się radośnie.
      - No dobrze. Więc zostawił moją matkę dla jakiejś Megan. Ale gdzie tu miejsce moja i Michaela?
      - Już mówię. Niedługo potem jak Ray przeprowadził się do Francji, Megan zaszła z nim w ciążę. Twoja matka była zrozpaczona. Snuła się tak miesiącami, zastanawiając się, co powinna zrobić. Nareszcie, któregoś zimowego dnia, wpadła do mnie z uśmiechem na ustach i walizką w ręku mówiąc, że leci do Paryża. Niby się rozerwać, ale ja już wiedziałam, coś za tym stoi. Nie powstrzymywałam jej. Liczyłam, że to jej pomoże o nim zapomnieć. No i dawno nie widziałam jej takiej szczęśliwej – mówiła, uśmiechając się lekko i patrząc w dal zamglonym spojrzeniem – Wtedy cieszyłam się, że znalazła sobie jakiś cel w życiu, ma, do czego dążyć. Nie przewidziałam tylko, że zniknie na ponad miesiąc i wróci z dzieckiem. Pamiętam, jak dziś, gdy stanęła w moich drzwiach i powiedziała, że jest w ciąży. Do tej pory nie wiem czy była z tego powodu szczęśliwa, czy nie. Jej mina była nieprzenikniona.
      - A kiedy w jej życiu pojawił się George?
      - Jeszcze przed jej wyjazdem do Paryża. Byli wtedy razem. Jean przyznała mu się do wszystkiego od razu. Na początku był wściekły, że go zdradziła, że nie może zapomnieć o Rayu. Twoja matka myślała wtedy, że ją zostawił i nigdy nie wróci. Ale on stanął w progu kilka dni później, przytulił ją mocno i powiedział, że jeśli za niego wyjdzie i pozwoli zaopiekować się sobą i dzieckiem to będzie najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Jean się zgodziła. A resztę już znasz – powiedziała na zakończenie i posłała mi czułe spojrzenie.
      Westchnęłam cicho analizując wszystko, co mi dziś powiedziała. W końcu poznałam całą prawdę. Poczułam jak z serca spada mi jakiś ogromny ciężar. Nagle pogodziłam się z tym wszystkim, z wydarzeniami ostatnich miesięcy i tajemnicami. To po prostu było, a gdy poznałam o tym całą prawdę, stało się to dla mnie czymś zwykłym, normalnym. W końcu zrozumiałam, że takie właśnie jest życie i pogodziłam się, że nie jest takie kolorowe, jak wydawało mi się kiedyś.
      - Powiedziałam wszystko, co wiedziałam. Teraz ty opowiadaj – powiedziała Susan, patrząc na mnie z błyskiem w oku, posłałam jej pytające spojrzenie – Mów, jak tam Malfoy?
      Myślałam, że zadławię się herbatą, którą właśnie piłam.
      - Słucham?
      - Hermiono, mnie nie oszukasz. Wiem, że coś się między wami kroi. Kiedy jeszcze siedziałam w twojej głowie, było to widać gołym okiem, o ile mogę to tak nazwać – zachichotała -  Skoro już o tym mowa… - dodała po chwili – Obiecałam twojej matce, że będę cię pilnować.
      - Chcesz wrócić… do mojej głowy? – zapytałam, śmiejąc się z tego określenia.
      - Oczywiście, jeśli to ci nie przeszkadza! – zapewniła od razu – Już raz cię do tego zmusiłam, nie chcę robić tego po raz kolejny. Tyle, że obiecałam Jean.
      - Mów tylko, co mam robić – powiedziałam uśmiechając się lekko.
      Zniknęła na chwilę i przyniosła taką samą kulę, jaką miałam ja. Położyła ją na stole, między nami i wyciągnęła do mnie ręce.
      - Daj mi ręce. Połóż swoje dłonie na moich i zamknij oczy. Postaraj się skupić na mnie i kuli. To by mi ułatwiło sprawę – puściła mi oczko a ja wykonałam jej polecenia.
      Zamknęłam oczy i pomyślałam o jej niebieskich, przepełnionych zrozumieniem i czułością oczach. Na cieple jej miękkich, ale zniszczonych życiem, dłoni. I wtedy poczułam jak coś wdziera mi się do umysłu i jakby robi sobie miejsce, rozpychając się niewidzialnymi kończynami. Trwało to ułamek sekundy. A potem to dziwne stworzonko, jakby usiadło w mojej głowie i wyraźnie się uspokoiło, znajdując w niej miejsce.
      Dziwne stworzonko? Dziękuję bardzo! – usłyszałam głos Susan, a potem jej radosny śmiech. W gruncie rzeczy dobrze było mieć ją znów przy sobie.
~*~*~
     
    Perspektywa Toma Lenkeya.
      Przerwa świąteczna minęła. Miałem już serdecznie dosyć bicia się z myślami o nadchodzącym zadaniu. Musiałem jechać jutro według planu na turniej do Beauxbatons (wróciłem wcześniej do szkoły tylko za pozwoleniem McGonagall, która sprawowała funkcję dyrektorki na czas nieobecności Dumbledore’a, normalnie powinienem jak wszyscy uczestnicy turnieju zjawić się jutro w Londynie na King Cross, ale kilka kłamstewek i pozwoliła mi teleportować się tam jutro razem ze Snapem). Jechałem tam tylko po to, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ojciec kazał mi odpaść po pierwszym zadaniu, żebym mógł wrócić do Hogwartu i naprawić szafkę z Pokoju Życzeń. Wszystko od tego zależało.
      Wszedłem razem z innymi Ślizgonami do Pokoju Wspólnego i bez słowa ruszyłem w stronę dormitorium. Zabini powitał mnie tylko lekkim kiwnięciem głowy. Był, jak na siebie, dziwnie zamyślony. Podczas przerwy świątecznej, jakiś problem zakrył tę łobuzerską iskierkę w jego oczach. Ale niewiele mnie to teraz obchodziło. Odkąd groził mojej siostrze, bardzo stracił w moich oczach. Teraz byliśmy po prostu znajomymi z dormitorium, a ślad po naszej przyjaźni za słowami, które kiedyś wypowiedzieliśmy.
      - Umieram z głodu, idę na kolację. Idziesz? – zapytałem, rzucając mu krótkie spojrzenie.
      Pokręcił głową, nawet na mnie nie patrząc. Nie lubiłem tego jak mnie lekceważył. Byłem do tego nieprzyzwyczajony. Każdy, kto wiedział, czyim jestem synem, traktował mnie z dużym szacunkiem. U niego nigdy tego nie dostrzegłem. Skrzywiłem się nieświadomie. Chyba to dostrzegł, bo nagle się odezwał.
      - Może zaraz przyjdę. Ale nie czekaj na mnie – powiedział beznamiętnym tonem.
      Wzruszyłem ramionami i wyszedłem. Nim się obejrzałem, byłem już w Wielkiej Sali. Zebrała się tam już duża część uczniów. Ślizgoni byli prawie wszyscy. Gdy podszedłem do ich stołu, podniosła się nagle dziwna wrzawa. Każdy do każdego coś szeptał, a po chwili ze strony miejsc zajmowanych przez starszych uczniów Slytherinu, dobiegły mnie brawa. Większość oczu powędrowała na mnie. I byli do nie tylko Ślizgoni. Usiadłem przy chłopaku z rocznika niżej, który najgłośniej klaskał i rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
      - O co tu chodzi, co? – warknąłem. Brawa powoli cichły, bo zaczęli interesować się nimi nauczyciele. Teraz część Ślizgonów siedzących niedaleko nachyliło się w naszą stronę chcąc zapewne przyłączyć się do dyskusji. Zmrużyłem wściele oczy.
      - Czyżby braciszek Lenkey jeszcze nie wiedział? – rzucił jakiś inny chłopak, siedzący naprzeciwko, nie przywiązywałem żadnej wagi do ich imion, nie były mi do niczego potrzebne – Siostra ci nie powiedziała, że rozprawiczyła naszego kochanego Blaise’a? – rzucił niedbale, a kilku Ślizgonów siedzących niedaleko wybuchnęło głośnym śmiechem.
      Coś się we mnie zagotowało. Zerwałem się od stołu i wybiegłem z Wielkiej Sali. Szczękę miałem mocno zaciśniętą ze złości. Wiedziałem, gdzie się kieruję -  i nie musiałem długo szukać. Zabini szedł pustym korytarzem w moją stronę. Jak zwykle pewnym siebie krokiem, z tym przepełnionym arogancją i wyższością, uśmiechem na ustach.
      - Ty skurwysynie! – wrzasnąłem, podchodząc do niego szybkim krokiem i celując pięścią w twarz. Zaskoczony moim ciosem, poleciał na zimną posadzkę. Wyjąłem różdżkę i wycelowałem nią w ciało chłopaka.
      - O co ci chodzi?! – odkrzyknął Zabini, unosząc się na łokciu, a drugą ręką wycierając krwawiącą brew, która już zdążyła mocno napuchnąć.
      - Przespałeś się z moją siostrą. Jakim prawem – warknąłem przez zęby.
      - Sypia ze wszystkim po kolei, dobrze o tym wiesz – odpowiedział. Tego było za wiele. Schyliłem się do niego i łapiąc go za koszulkę uniosłem do siebie.
      - Gówno mnie obchodzi, z kim sypia moja siostra, dobrze o tym wiesz. Ale ty nie masz prawa jej więcej tknąć – warknąłem przez zaciśnięte żeby, puszczając jego koszulkę, przez co boleśnie upadł na podłogę.
      - A mnie gówno obchodzi, kim jesteś. Nie masz prawa mi rozkazywać – odpowiedział bez cienia strachu. Mówił prawdę – kompletnie nie obchodziło go, że moim ojcem był sam Czarny Pan.
      Zaśmiałem się ironicznie.
      - Jeszcze mnie popamiętasz Zabini. Nie tylko za przelecenie mojej siostry, za wszystko – powiedziałem z sarkastycznym uśmiechem.
      - Sama wskoczyła mi do łóżka. Chciała tego, pogódź się z tym – warknął.
      Nagle spostrzegłem postać, która stała kilka kroków za Blaisem, w cieniu żarzącej się pochodni. Uśmiechnąłem się do niej, po czym znów zwróciłem w stronę Ślizgona.
      - Nie chcę znać szczegółów. Ale twoja dziewczyna pewnie chętnie ich posłucha. Może opowiesz jej także o zakładzie z Draco? – rzuciłem ze śmiechem, kiwając głową w stronę dziewczyny i odchodząc bez słowa. 

1 komentarz:

Theme by MIA