Perspektywa Blaise’a.
- Nie chcę znać szczegółów. Ale twoja
dziewczyna pewnie chętnie ich posłucha. Może opowiesz jej także o zakładzie z
Draco? – czułem jak mina mi rzednie, gdy Lenkey kiwa lekko głową. Wiedziałem,
że Ginny prędzej czy później o wszystkim dowie się z plotek, które, zapewne z
nieukrywaną satysfakcją, rozniosła sama Lucy, ale nie chciałem, żeby to stało
się tak szybko. Chciałem sam jej o tym powiedzieć, wytłumaczyć... Zrobić coś,
co chociaż w niewielkiej części usprawiedliwiłoby to, co zrobiłem.
Tom się oddalił, a ja najszybciej, jak tylko mogłem podniosłem się z ziemi. Kilka metrów dalej stała Ginny. Włosy miała rozpuszczone, delikatnie okalały jej twarz, a ich wyrazisty, rudy kolor podkreślał jej brązowe oczy. Patrzyła nimi na mnie z zaciętą miną.
- Jak mogłeś mi to zrobić?... – wyszeptała ledwie dosłyszalnym głosem, z jej oczu pociekły pierwsze słone krople.
- Ginny, przepraszam – odpowiedziałem szczerze, jeszcze nigdy nie czułem się tak źle, nigdy niczego nie żałowałem tak jak teraz – Pozwól mi wyjaśnić.
Popatrzyła na mnie jakby ze strachem i coraz bardziej płacząc, zaczęła się powoli wycofywać, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Jak mogłeś mi to zrobić?... – powtórzyła jak echo – Obiecałeś… - szepnęła, a po jej policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Odwróciła się i przyspieszyła. Ruszyłem za nią. Złapałem ją za rękę i zdecydowanie odwróciłem w swoją stronę. Trzymając ją za nadgarstki pchnąłem ją delikatnie na ścianę. Położyłem dłonie po jej obu stronach, by nie mogła mi uciec.
- Wybacz mi, proszę – szepnąłem jej prosto do ucha – Byłem kompletnie pijany, nic nie pamiętam – dodałem, odsuwając się lekko, by móc na nią spojrzeć – Wiem tylko, że obudziłem się obok niej i…
Plask. Taki dźwięk dobiegł moich uszu, gdy drobna, otwarta dłoń Ginny uderzyła z impetem w mój lewy policzek.
- Nie. Chcę. Tego. Słuchać – warknęła przez zęby, gdy otrząsnąłem się po uderzeniu i znów na nią spojrzałem. Nie oderwałem rąk od ściany nawet na moment. Nie chciałem, żeby odeszła, zanim jej to wszystko wytłumaczę – Puść mnie. Myślę, że nie mamy już, o czym rozmawiać – warknęła, próbując odciągnąć moje ręce. Na próżno.
- Ginny, proszę… - szepnąłem błagalnie.
- O co?! Żebym wybaczyła ci coś takiego?! – dobitnie zaakcentowała ostatnie słowo – Powiedziałam ci, że cię kocham, Blaise. K o c h a m. Wiesz w ogóle jak wiele to słowo znaczy?! Zdajesz sobie sprawę jak silne to było? A ty nawet w połowie nie potrafiłeś tego odwzajemnić – z każdym słowem coraz bardziej łamał jej się głos, a po policzkach skapywały kolejne łzy - Obiecałeś… Obiecałeś, że mnie nie skrzywdzisz… Pamiętasz? – zapytał z nadzieją.
Pokiwałem głową.
- Co się stało od tamtego czasu? – wyszeptała – Jak mogłeś mnie wtedy okłamać?
- Ginny, przepraszam – odpowiedziałem zamykając oczy i unosząc głowę do góry. Miałem ochotę krzyczeć ze złości, marzyłem by móc cofnąć czas, coś zrobić, naprawić to wszystko. Marzyłem, by ona znów była moja… - Proszę, daj mi szansę. Przyrzekam, że nigdy więcej cię nie zawiodę. Słyszysz? N i g d y.
- Tyle, że ja już przestałam ci wierzyć, Zabini – mruknęła. Ironia i nienawiść, z jaką wypowiedziane było moje nazwisko, przeszyły mnie na wskroś. Bolało bardziej niż pięść Toma, bardziej niż Cruciastus, którym nie raz dostałem, bardziej niż jej policzek i pulsująca brew, która powoli zasychała krwią. Bolało bardziej niż to wszystko razem wzięte. Jakby nagle tysiąc niewidzialnych noży przeszyło moje serce. A potem kolejny tysiąc i kolejny...
- Powiedz mi jedno – powiedziała po dłuższej chwili milczenia i spojrzała na mnie przepełnionym żalem wzrokiem. Na jej policzkach wciąż było widać błyszczące ślady łez – Czego dotyczył ten zakład, o którym wspomniał Lenkey?
- Nie ważne – szepnąłem, spuszczając wzrok.
- Chociaż raz miej odwagę spojrzeć mi w oczy i powiedzieć prawdę – odpowiedziała, patrząc mi uparcie w oczy. Podniosłem na nią swoje spojrzenie i zacząłem cicho tłumaczyć.
- Założyliśmy się z Draco i Tomem. Tyle, że Tom już się chyba nie bawi... – mruknąłem – Każdy z nas wylosował dziewczynę. Draco Granger, a ja Ciebie. Zadaniem było do końca roku szkolnego was...
-…zaliczyć – przerwała mi, utkwiwszy wzrok w jakimś punkcie za moimi plecami – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cię teraz nienawidzę – szepnęła. Siła tych słów była tak duża, że nieświadomie opuściłem lewą rękę, a Ginny wykorzystując to, odeszła. Odwróciłem się w jej stronę, wpatrując się w jej plecy.
- Błagam cię, wróć – szepnąłem, ale moje słowa odbiły się od hogwardzkich ścian głośnym echem – Zakochałem się w tobie po uszy! Ginny uwierz mi, błagam! – krzyczałem za nią, ale ona się nie zatrzymała. A ja nie miałem siły, by ruszyć za nią i ją zatrzymać. Opadłem bezwiednie na posadzkę i oparłem się plecami o ścianę. Zakryłem twarz dłońmi i szepnąłem do siebie:
- I coś ty, do cholery, narobił…?
Tom się oddalił, a ja najszybciej, jak tylko mogłem podniosłem się z ziemi. Kilka metrów dalej stała Ginny. Włosy miała rozpuszczone, delikatnie okalały jej twarz, a ich wyrazisty, rudy kolor podkreślał jej brązowe oczy. Patrzyła nimi na mnie z zaciętą miną.
- Jak mogłeś mi to zrobić?... – wyszeptała ledwie dosłyszalnym głosem, z jej oczu pociekły pierwsze słone krople.
- Ginny, przepraszam – odpowiedziałem szczerze, jeszcze nigdy nie czułem się tak źle, nigdy niczego nie żałowałem tak jak teraz – Pozwól mi wyjaśnić.
Popatrzyła na mnie jakby ze strachem i coraz bardziej płacząc, zaczęła się powoli wycofywać, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Jak mogłeś mi to zrobić?... – powtórzyła jak echo – Obiecałeś… - szepnęła, a po jej policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Odwróciła się i przyspieszyła. Ruszyłem za nią. Złapałem ją za rękę i zdecydowanie odwróciłem w swoją stronę. Trzymając ją za nadgarstki pchnąłem ją delikatnie na ścianę. Położyłem dłonie po jej obu stronach, by nie mogła mi uciec.
- Wybacz mi, proszę – szepnąłem jej prosto do ucha – Byłem kompletnie pijany, nic nie pamiętam – dodałem, odsuwając się lekko, by móc na nią spojrzeć – Wiem tylko, że obudziłem się obok niej i…
Plask. Taki dźwięk dobiegł moich uszu, gdy drobna, otwarta dłoń Ginny uderzyła z impetem w mój lewy policzek.
- Nie. Chcę. Tego. Słuchać – warknęła przez zęby, gdy otrząsnąłem się po uderzeniu i znów na nią spojrzałem. Nie oderwałem rąk od ściany nawet na moment. Nie chciałem, żeby odeszła, zanim jej to wszystko wytłumaczę – Puść mnie. Myślę, że nie mamy już, o czym rozmawiać – warknęła, próbując odciągnąć moje ręce. Na próżno.
- Ginny, proszę… - szepnąłem błagalnie.
- O co?! Żebym wybaczyła ci coś takiego?! – dobitnie zaakcentowała ostatnie słowo – Powiedziałam ci, że cię kocham, Blaise. K o c h a m. Wiesz w ogóle jak wiele to słowo znaczy?! Zdajesz sobie sprawę jak silne to było? A ty nawet w połowie nie potrafiłeś tego odwzajemnić – z każdym słowem coraz bardziej łamał jej się głos, a po policzkach skapywały kolejne łzy - Obiecałeś… Obiecałeś, że mnie nie skrzywdzisz… Pamiętasz? – zapytał z nadzieją.
Pokiwałem głową.
- Co się stało od tamtego czasu? – wyszeptała – Jak mogłeś mnie wtedy okłamać?
- Ginny, przepraszam – odpowiedziałem zamykając oczy i unosząc głowę do góry. Miałem ochotę krzyczeć ze złości, marzyłem by móc cofnąć czas, coś zrobić, naprawić to wszystko. Marzyłem, by ona znów była moja… - Proszę, daj mi szansę. Przyrzekam, że nigdy więcej cię nie zawiodę. Słyszysz? N i g d y.
- Tyle, że ja już przestałam ci wierzyć, Zabini – mruknęła. Ironia i nienawiść, z jaką wypowiedziane było moje nazwisko, przeszyły mnie na wskroś. Bolało bardziej niż pięść Toma, bardziej niż Cruciastus, którym nie raz dostałem, bardziej niż jej policzek i pulsująca brew, która powoli zasychała krwią. Bolało bardziej niż to wszystko razem wzięte. Jakby nagle tysiąc niewidzialnych noży przeszyło moje serce. A potem kolejny tysiąc i kolejny...
- Powiedz mi jedno – powiedziała po dłuższej chwili milczenia i spojrzała na mnie przepełnionym żalem wzrokiem. Na jej policzkach wciąż było widać błyszczące ślady łez – Czego dotyczył ten zakład, o którym wspomniał Lenkey?
- Nie ważne – szepnąłem, spuszczając wzrok.
- Chociaż raz miej odwagę spojrzeć mi w oczy i powiedzieć prawdę – odpowiedziała, patrząc mi uparcie w oczy. Podniosłem na nią swoje spojrzenie i zacząłem cicho tłumaczyć.
- Założyliśmy się z Draco i Tomem. Tyle, że Tom już się chyba nie bawi... – mruknąłem – Każdy z nas wylosował dziewczynę. Draco Granger, a ja Ciebie. Zadaniem było do końca roku szkolnego was...
-…zaliczyć – przerwała mi, utkwiwszy wzrok w jakimś punkcie za moimi plecami – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cię teraz nienawidzę – szepnęła. Siła tych słów była tak duża, że nieświadomie opuściłem lewą rękę, a Ginny wykorzystując to, odeszła. Odwróciłem się w jej stronę, wpatrując się w jej plecy.
- Błagam cię, wróć – szepnąłem, ale moje słowa odbiły się od hogwardzkich ścian głośnym echem – Zakochałem się w tobie po uszy! Ginny uwierz mi, błagam! – krzyczałem za nią, ale ona się nie zatrzymała. A ja nie miałem siły, by ruszyć za nią i ją zatrzymać. Opadłem bezwiednie na posadzkę i oparłem się plecami o ścianę. Zakryłem twarz dłońmi i szepnąłem do siebie:
- I coś ty, do cholery, narobił…?
~*~*~
Perspektywa Draco.
Czekałem na Blaise już dobre pół godziny.
Dochodziła północ. Zaraz powinien się zjawić. Całe szczęście, że pokazałem mu
niedawno tajne przejście do Hogsmeade. Dzięki temu nie miałem teraz
najmniejszego problemu ze spotkaniem z nim. Wybrałem Gospodę pod Świńskim Łbem,
bo tu najmniej będziemy rzucać się w oczy. I nie ma szans, żeby nas ktoś
podsłuchał.
Chwilę później drzwi gospody otworzyły się, wpuszczając tym samym do środka zimne, grudniowe powietrze. W progu stanął zakapturzony Blaise. Rozejrzał się po wnętrzu i gdy tylko mnie spostrzegł, ruszył w moją stronę. Usiadł naprzeciwko i zdjął kaptur. Wtedy dostrzegłem jego opuchniętą brew. Zmarszczyłem czoło i zacmokałem z politowaniem.
- Nie ma mnie niecałe dwa tygodnie, a ty już sobie beze mnie nie radzisz – zaśmiałem się cicho.
- Zamknij się, mam zły dzień – warknął.
- Kto cię tak urządził? – zapytałem szczerze zaciekawiony – Może szklaneczkę Ognistej na rozluźnienie?
Skrzywił się jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Mam złe wspomnienia z Ognistą. A raczej ich brak – mruknął – Trochę pogryzłem się dziś z Lenkeyem.
- Znów nadepnąłeś mu na odcisk? Myślałem, że między wami już dobrze – mruknąłem niezadowolony. Bądź, co bądź dzieliłem z nimi dormitorium. Nie miałem zamiaru słuchać ich ciągłych kłótni.
- Przespałem się z Lucy – rzucił, przejeżdżając dłonią przez włosy i wplatając w nie palce. Spuścił wzrok, a na jego oszpeconej twarzy ponownie pojawił się grymas.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Zauważył to.
- Daruj sobie te miny. Nic nie pamiętam, znaczy... – zająknął się – Przypomina mi się wszystko powoli, ale chyba wolałbym o tym jednak zapomnieć.
- Była aż tak kiepska? – zaśmiałem się.
Znów się skrzywił. Miałem wrażenie, że ten grymas przylgnie mu zaraz do twarzy na stałe.
- Te komentarz też mógłbyś sobie darować. Mów, co jest takie pilne, że kazałeś mi tu przyjść w środku nocy – mruknął przenosząc na mnie wzrok.
Zagryzłem zęby zastanawiając się, jak to wszystko ubrać w słowa.
- Potrzebuję, żebyś nauczył mnie oklumencji. To bardzo ważne. No i potrzebuję cię w Beauxbatons – dodałem niechętnie. Wolałem być niezależny od nikogo i niczego.
- Kto by pomyślał, Draco Malfoy prosi o pomoc – zaśmiał się cicho – Oklumencja? Nie ma sprawy. Mogę wymykać się z Hogwartu wieczorami, powiedz tylko gdzie i o której. Ale z wyjazdem nie da rady. Ten test wiedzy? Nic tam nie napisałem. Nie wiem czy w ogóle pamiętałem się podpisać – znów się zaśmiał – Nie załapię się na ten cały turniej. Poza tym, nie mogę – dodał trochę ciszej.
- Kto ci broni? Potrzebuję cię tam, stary – dodałem, chyba trochę zbyt błagalnie – Wciągnę cię tam bez problemu, o to się nie martw. Mam już plan.
- Muszę zostać – powiedział pewnym tonem.
- A są jakieś konkretne powody, dlaczego? – mruknąłem niezadowolony.
- Ginny. Wierz lub nie, ale chyba się zakochałem – powiedział, niepewnie na mnie spoglądając.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Chyba żartujesz! W Weasley?! – rzuciłem ironicznie.
Wywróciłem oczami.
- Wie o Lenkey. Zresztą. Cała szkoła o tym trąbi. Muszę ją jakoś przeprosić. Nie mogę teraz wyjechać.
Nachyliłem się do niego nad stołem i upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuję, powiedziałem cicho:
- Zabini. To nie chodzi tylko o mnie. To jest sprawa życia i śmierci... – wyszeptałem – Chodzi o zadanie od Czarnego Pana. Mam pewien plan. Ale jak coś się spieprzy…
Chłopak się lekko wzdrygnął. Sam poczułam jak po plecach przebiega mi dreszcz na samą myśl o tym.
- Wygrałeś. Masz moją zgodę. Pojadę tam, ale ty się wszystkim zajmij. Nie będę nikogo błagał o przyjęcie na ten głupi turniej – warknął niezadowolony, a ja uśmiechnąłem się do siebie z satysfakcją. Jak na razie wszystko szło po mojej myśli.
Chwilę później drzwi gospody otworzyły się, wpuszczając tym samym do środka zimne, grudniowe powietrze. W progu stanął zakapturzony Blaise. Rozejrzał się po wnętrzu i gdy tylko mnie spostrzegł, ruszył w moją stronę. Usiadł naprzeciwko i zdjął kaptur. Wtedy dostrzegłem jego opuchniętą brew. Zmarszczyłem czoło i zacmokałem z politowaniem.
- Nie ma mnie niecałe dwa tygodnie, a ty już sobie beze mnie nie radzisz – zaśmiałem się cicho.
- Zamknij się, mam zły dzień – warknął.
- Kto cię tak urządził? – zapytałem szczerze zaciekawiony – Może szklaneczkę Ognistej na rozluźnienie?
Skrzywił się jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Mam złe wspomnienia z Ognistą. A raczej ich brak – mruknął – Trochę pogryzłem się dziś z Lenkeyem.
- Znów nadepnąłeś mu na odcisk? Myślałem, że między wami już dobrze – mruknąłem niezadowolony. Bądź, co bądź dzieliłem z nimi dormitorium. Nie miałem zamiaru słuchać ich ciągłych kłótni.
- Przespałem się z Lucy – rzucił, przejeżdżając dłonią przez włosy i wplatając w nie palce. Spuścił wzrok, a na jego oszpeconej twarzy ponownie pojawił się grymas.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Zauważył to.
- Daruj sobie te miny. Nic nie pamiętam, znaczy... – zająknął się – Przypomina mi się wszystko powoli, ale chyba wolałbym o tym jednak zapomnieć.
- Była aż tak kiepska? – zaśmiałem się.
Znów się skrzywił. Miałem wrażenie, że ten grymas przylgnie mu zaraz do twarzy na stałe.
- Te komentarz też mógłbyś sobie darować. Mów, co jest takie pilne, że kazałeś mi tu przyjść w środku nocy – mruknął przenosząc na mnie wzrok.
Zagryzłem zęby zastanawiając się, jak to wszystko ubrać w słowa.
- Potrzebuję, żebyś nauczył mnie oklumencji. To bardzo ważne. No i potrzebuję cię w Beauxbatons – dodałem niechętnie. Wolałem być niezależny od nikogo i niczego.
- Kto by pomyślał, Draco Malfoy prosi o pomoc – zaśmiał się cicho – Oklumencja? Nie ma sprawy. Mogę wymykać się z Hogwartu wieczorami, powiedz tylko gdzie i o której. Ale z wyjazdem nie da rady. Ten test wiedzy? Nic tam nie napisałem. Nie wiem czy w ogóle pamiętałem się podpisać – znów się zaśmiał – Nie załapię się na ten cały turniej. Poza tym, nie mogę – dodał trochę ciszej.
- Kto ci broni? Potrzebuję cię tam, stary – dodałem, chyba trochę zbyt błagalnie – Wciągnę cię tam bez problemu, o to się nie martw. Mam już plan.
- Muszę zostać – powiedział pewnym tonem.
- A są jakieś konkretne powody, dlaczego? – mruknąłem niezadowolony.
- Ginny. Wierz lub nie, ale chyba się zakochałem – powiedział, niepewnie na mnie spoglądając.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Chyba żartujesz! W Weasley?! – rzuciłem ironicznie.
Wywróciłem oczami.
- Wie o Lenkey. Zresztą. Cała szkoła o tym trąbi. Muszę ją jakoś przeprosić. Nie mogę teraz wyjechać.
Nachyliłem się do niego nad stołem i upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuję, powiedziałem cicho:
- Zabini. To nie chodzi tylko o mnie. To jest sprawa życia i śmierci... – wyszeptałem – Chodzi o zadanie od Czarnego Pana. Mam pewien plan. Ale jak coś się spieprzy…
Chłopak się lekko wzdrygnął. Sam poczułam jak po plecach przebiega mi dreszcz na samą myśl o tym.
- Wygrałeś. Masz moją zgodę. Pojadę tam, ale ty się wszystkim zajmij. Nie będę nikogo błagał o przyjęcie na ten głupi turniej – warknął niezadowolony, a ja uśmiechnąłem się do siebie z satysfakcją. Jak na razie wszystko szło po mojej myśli.
~*~*~
Następnego ranka wstałam wyjątkowo
wypoczęta. Jak dalej sięgnąć pamięcią to nie spałam tak dobrze od wakacji,
odkąd mama powiedziała mi prawdę o ojcu. To wtedy wszystko zaczęło się
komplikować. A teraz, gdy Susan wszystko mi wyjaśniła, bez zbędnych sekretów i
niedopowiedzeń poczułam się... wolna. Już nie przerażało mnie to wszystko tak
jak wcześniej. Czułam, że teraz w końcu będę mogła wrócić do swojego dawnego
życia. I skupić się na turnieju w Beauxbatons, na który właśnie się wybierałam.
Susan obiecała odprowadzić mnie na miejsce. Poczułam wtedy taką niewyobrażalną
wdzięczność. To była taka namiastka matczynej troski, za którą już zdążyłam
zatęsknić. Powiedziała również, że będę mogła z nią zamieszkać do czasu
ukończenia Hogwartu i znalezienia pracy. Na początku nie chciałam się zgodzić,
ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie mam innego wyjścia. Bądź co bądź, nie
poradziłabym sobie w świecie rachunków i dorosłego życia. Potrzebuję trochę
czasu, aby przywyknąć do tej myśli i jakoś sobie to poukładać. Samotne życie
też za bardzo mnie nie zachęcało. Wystarczyły mi ostatnie dwa tygodnie w domu,
aby zdać sobie sprawę jak uciążliwa potrafi być taka pustka.
Gdy tylko udało mi się staszczyć swój bagaż z góry, usłyszałam dzwonek do drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie. Susan, mimo że ciągle siedziała mi w głowie i wcale nie musiała dzwonić, wolała kulturalnie skorzystać ze zwykłych, mugolskich sposobów. Podbiegłam do drzwi i otworzyłam jej.
- Dzień dobry, jak się spało? – powitała mnie z uśmiechem i bez zbędnych ceregieli weszła do środka. Dopiero, gdy mnie mijała, dostrzegłam drepczącą za nią dziewczynkę – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że wzięłam ze sobą córkę? – zapytała, mimo że widać, iż znała już odpowiedź. W końcu siedziała mi w głowie. Pokiwałam jednak głową na potwierdzenie i kucnęłam do dziewczynki.
- My się jeszcze nie znamy. Hermiona – wyciągnęłam do niej rękę i uśmiechnęłam się ciepło.
- Roksana – powiedziała nieśmiało młodsza Hope.
Właściwie to Grey, po ojcu. Hope to moje panieńskie nazwisko. Nie zmieniłam go po ślubie – przekazała mi w myślach Susan.
- Śliczne imię – znów odezwałam się do dziewczynki, puszczając mimo uszu uwagę Susan – Ostatnio poznałam bardzo miłą dziewczynę o tym imieniu – dostrzegłam kątem oka, jak mina mamy mojej małej rozmówczyni nagle tężeje. Wyprostowałam się i posłałam Sus pytające spojrzenie.
Mówisz o Roksanie Blake? – zapytała.
Tak, a co? Znasz ją?
Powiedzmy. Długa historia. Na inną okazję.
Odpuściłam. Może dlatego że w jej głosie słychać było głęboki żal? Nie wiem. Ale dużo jej zawdzięczam, nie zamierzałam naciskać.
Dziękuję – szepnęła i posłała mi smutny uśmiech.
- Komu w drogę temu czas! – dodała już głośno. Jej głos uległ diametralnej zmianie. Znów stał się miękki i radosny. Poczułam się dziwnie po tej momentalnej zmianie – A! Byłabym zapomniała. Hermiono, to dla ciebie – powiedziała i wyciągnęła ze swojej torebki (potraktowanej zapewne zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym) pokrowiec na ubranie. Rozsunęła suwak, a moim oczom ukazała się piękna, czerwona sukienka. Była uszyta z delikatnego, obcisłego materiału. Nie miała ramiączek a jej długość oscylowała, gdzieś w okolicy kolana. Mimo swojej prostoty, poraziła mnie swoim pięknem.
- To dla mnie? – zapytałam głupio, całkowicie oszołomiona.
- A dla kogo? – zaśmiała się Susan – Ja się już w nią nie mieszczę, a tobie przyda się na dzisiejszy wieczór. Dziś Sylwester, a w Beauxbatons podobno wyjątkowo hucznie wita się nowy rok.
- Wiem, ale nie miałam pieniędzy, żeby jakoś specjalnie się wyszykować – powiedziałam zawstydzona – Na pewno chcesz mi ją dać? Jest taka piękna... – wyszeptałam, dotykając lekko miękkiego materiału.
- E tam. Istnieją ładniejsze – odpowiedziała zdawkowo – Mi i tak się już na nic nie przyda. Miałam ją na sobie tylko raz, więc nawet nie widać, że noszona – mrugnęła do mnie – Pakuj ją szybko, bo zaraz się spóźnimy – dodała i zapinając ją z powrotem, podała mi ją do zapakowania.
Gdy tylko zrobiłam to, o co mnie prosiła, podeszła do mnie i złapała mnie za rękę.
- Gdzie się teleportujemy? – zapytała. Podałam jej karteczkę z adresem i zanim zdążyłam się zorientować, poczułam ucisk w okolicach żołądka, a chwilę później już wylądowałyśmy w podanym miejscu.
Były to obrzeża Londynu. Specjalnie wybrano to miejsce, bo nie wyglądało na zbyt uczęszczane. Leżało daleko od głównej drogi, na skraju pobliskiego lasu. Kilka kroków od nas stało już siedmiu pozostałych uczestników konkursu wraz z kilkorgiem rodziców i Snapem, który został wyznaczony na naszego opiekuna. Gdy tylko pojawiłyśmy się z Susan na miejscu, podszedł do nas i zwrócił się do mojej opiekunki.
- No, no, no... Kogo ja widzę. Susan Hope we własnej osobie – mruknął swoim zwykłym, jadowitym tonem.
- Severus Snape – odpowiedziała kobieta pewnym głosem – Kto by pomyślał, że się znów spotkamy.
- Kto by pomyślał – powtórzył jak echo – Twoja córka? – zapytał trochę ciszej, wskazując ruchem głowy na Roksanę.
Jej matka pokiwała twierdząco głową.
- Podobna do niego – dodał z zagadkowym, szyderczym błyskiem w oku.
Susan skrzywiła się lekko.
- Nie twój, zasrany interes, Snape – mruknęła tak, by mała tego nie usłyszała. Sama ledwo zrozumiałam sens jej słów.
Severus jedynie uśmiechnął się na to ironicznie i zwrócił do mnie.
- Za pięć minut wyruszamy. Zjawią się tu powozy z Beauxbatons, które zabiorą nas na miejsce. Radzę nie żegnać się zbyt długo, spóźnialskich zostawiamy – dodał jadowicie, a ton jego głosu wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że chętnie by się mnie pozbył z tego turnieju.
Znacie się? – zapytałam, gdy Mistrz Eliksirów odszedł na kilka kroków.
Jeszcze z czasów szkoły. Był rocznik wyżej ode mnie.
Znał ojca małej?
Ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza.
- Na nas już pora – dodała po chwili Susan, już głośno – Wygrasz ten turniej, wierzę w ciebie – przytuliła mnie lekko – Wytańcz się dziś, ale przede wszystkim uważaj na siebie. A to na drogę – dodała na odchodnym, wyjmując z torebki Proroka Codziennego – Nic miłego tu nie ma, ale przynajmniej będziesz miała, co czytać po drodze.
- Cześć – wyszeptała nieśmiało Roksana zza pleców mamy, leciutko się uśmiechając.
I zniknęły, a ja znów poczułam się dziwnie samotna.
Gdy tylko udało mi się staszczyć swój bagaż z góry, usłyszałam dzwonek do drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie. Susan, mimo że ciągle siedziała mi w głowie i wcale nie musiała dzwonić, wolała kulturalnie skorzystać ze zwykłych, mugolskich sposobów. Podbiegłam do drzwi i otworzyłam jej.
- Dzień dobry, jak się spało? – powitała mnie z uśmiechem i bez zbędnych ceregieli weszła do środka. Dopiero, gdy mnie mijała, dostrzegłam drepczącą za nią dziewczynkę – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że wzięłam ze sobą córkę? – zapytała, mimo że widać, iż znała już odpowiedź. W końcu siedziała mi w głowie. Pokiwałam jednak głową na potwierdzenie i kucnęłam do dziewczynki.
- My się jeszcze nie znamy. Hermiona – wyciągnęłam do niej rękę i uśmiechnęłam się ciepło.
- Roksana – powiedziała nieśmiało młodsza Hope.
Właściwie to Grey, po ojcu. Hope to moje panieńskie nazwisko. Nie zmieniłam go po ślubie – przekazała mi w myślach Susan.
- Śliczne imię – znów odezwałam się do dziewczynki, puszczając mimo uszu uwagę Susan – Ostatnio poznałam bardzo miłą dziewczynę o tym imieniu – dostrzegłam kątem oka, jak mina mamy mojej małej rozmówczyni nagle tężeje. Wyprostowałam się i posłałam Sus pytające spojrzenie.
Mówisz o Roksanie Blake? – zapytała.
Tak, a co? Znasz ją?
Powiedzmy. Długa historia. Na inną okazję.
Odpuściłam. Może dlatego że w jej głosie słychać było głęboki żal? Nie wiem. Ale dużo jej zawdzięczam, nie zamierzałam naciskać.
Dziękuję – szepnęła i posłała mi smutny uśmiech.
- Komu w drogę temu czas! – dodała już głośno. Jej głos uległ diametralnej zmianie. Znów stał się miękki i radosny. Poczułam się dziwnie po tej momentalnej zmianie – A! Byłabym zapomniała. Hermiono, to dla ciebie – powiedziała i wyciągnęła ze swojej torebki (potraktowanej zapewne zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym) pokrowiec na ubranie. Rozsunęła suwak, a moim oczom ukazała się piękna, czerwona sukienka. Była uszyta z delikatnego, obcisłego materiału. Nie miała ramiączek a jej długość oscylowała, gdzieś w okolicy kolana. Mimo swojej prostoty, poraziła mnie swoim pięknem.
- To dla mnie? – zapytałam głupio, całkowicie oszołomiona.
- A dla kogo? – zaśmiała się Susan – Ja się już w nią nie mieszczę, a tobie przyda się na dzisiejszy wieczór. Dziś Sylwester, a w Beauxbatons podobno wyjątkowo hucznie wita się nowy rok.
- Wiem, ale nie miałam pieniędzy, żeby jakoś specjalnie się wyszykować – powiedziałam zawstydzona – Na pewno chcesz mi ją dać? Jest taka piękna... – wyszeptałam, dotykając lekko miękkiego materiału.
- E tam. Istnieją ładniejsze – odpowiedziała zdawkowo – Mi i tak się już na nic nie przyda. Miałam ją na sobie tylko raz, więc nawet nie widać, że noszona – mrugnęła do mnie – Pakuj ją szybko, bo zaraz się spóźnimy – dodała i zapinając ją z powrotem, podała mi ją do zapakowania.
Gdy tylko zrobiłam to, o co mnie prosiła, podeszła do mnie i złapała mnie za rękę.
- Gdzie się teleportujemy? – zapytała. Podałam jej karteczkę z adresem i zanim zdążyłam się zorientować, poczułam ucisk w okolicach żołądka, a chwilę później już wylądowałyśmy w podanym miejscu.
Były to obrzeża Londynu. Specjalnie wybrano to miejsce, bo nie wyglądało na zbyt uczęszczane. Leżało daleko od głównej drogi, na skraju pobliskiego lasu. Kilka kroków od nas stało już siedmiu pozostałych uczestników konkursu wraz z kilkorgiem rodziców i Snapem, który został wyznaczony na naszego opiekuna. Gdy tylko pojawiłyśmy się z Susan na miejscu, podszedł do nas i zwrócił się do mojej opiekunki.
- No, no, no... Kogo ja widzę. Susan Hope we własnej osobie – mruknął swoim zwykłym, jadowitym tonem.
- Severus Snape – odpowiedziała kobieta pewnym głosem – Kto by pomyślał, że się znów spotkamy.
- Kto by pomyślał – powtórzył jak echo – Twoja córka? – zapytał trochę ciszej, wskazując ruchem głowy na Roksanę.
Jej matka pokiwała twierdząco głową.
- Podobna do niego – dodał z zagadkowym, szyderczym błyskiem w oku.
Susan skrzywiła się lekko.
- Nie twój, zasrany interes, Snape – mruknęła tak, by mała tego nie usłyszała. Sama ledwo zrozumiałam sens jej słów.
Severus jedynie uśmiechnął się na to ironicznie i zwrócił do mnie.
- Za pięć minut wyruszamy. Zjawią się tu powozy z Beauxbatons, które zabiorą nas na miejsce. Radzę nie żegnać się zbyt długo, spóźnialskich zostawiamy – dodał jadowicie, a ton jego głosu wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że chętnie by się mnie pozbył z tego turnieju.
Znacie się? – zapytałam, gdy Mistrz Eliksirów odszedł na kilka kroków.
Jeszcze z czasów szkoły. Był rocznik wyżej ode mnie.
Znał ojca małej?
Ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza.
- Na nas już pora – dodała po chwili Susan, już głośno – Wygrasz ten turniej, wierzę w ciebie – przytuliła mnie lekko – Wytańcz się dziś, ale przede wszystkim uważaj na siebie. A to na drogę – dodała na odchodnym, wyjmując z torebki Proroka Codziennego – Nic miłego tu nie ma, ale przynajmniej będziesz miała, co czytać po drodze.
- Cześć – wyszeptała nieśmiało Roksana zza pleców mamy, leciutko się uśmiechając.
I zniknęły, a ja znów poczułam się dziwnie samotna.
hmm snape i susan hmmmm
OdpowiedzUsuń