niedziela, 4 grudnia 2011

Rozdział 31: Noc pełna wrażeń



Perspektywa Draco.
      Pierwszy miesiąc w Akademii Beauxbatons minął mi szybciej niż się spodziewałem. I bynajmniej nie tak owocnie, jak planowałem. Mój plan ściągnięcia tutaj Blaise nie ruszył się nawet o cal, a Granger całe dnie spędzała z Tomem, który ciągle szeptał jej coś do ucha, na co ta głęboko się rumieniła. Obleśne. To wszystko razem wzięte tylko wyprowadzało mnie z równowagi.
      Jedynym pozytywem całej tej sytuacji był dzisiejszy test, który był pierwszym naszym zadaniem i okazał się wyjątkowo banalny. Tak, więc przejście do następnego etapu miałem, jak w banku. Przynajmniej jedna rzecz, o którą nie muszę się już martwić.
      Byłem właśnie w drodze do Snape’a. Mam wrażenie, że nic sobie nie zrobił z naszej rozmowy sprzed dwóch tygodni.

Wspomnienie Draco.
      Draco Malfoy miał plan. Genialny plan. Już dawno niczego nie był tak pewien, jak zwycięstwa w tej kwestii. A do tego nauczył się ostatnio jednej bardzo ważnej rzeczy – nawet podsłuchiwanie wychodzi czasem na dobre. Nawet, jeśli ktoś cię przyłapie.
      Zapukał do drzwi swojego opiekuna na czas wyjazdu i nie czekając na zaproszenie, wtargnął do środka.
      - Dobry wieczór, Severusie – odparł, spoglądając na profesora siedzącego za biurkiem.
      - Draco. Nie sądziłem, że przeszliśmy na ty.
      Malfoy uśmiechnął się ironicznie.
      - Potrzebuję, żebyś ściągnął tu Blaise’a – powiedział blondyn, puszczając wcześniejszą uwagę mimo uszu.
      - Ja też wielu rzeczy potrzebuję, Malfoy – warknął przez zęby Snape.
      - To nie prośba.
      Mistrz Eliksirów zaśmiał się i popatrzył z niedowierzaniem na przybysza.
      - Czy panicz Malfoy wydaje mi polecenia?
      - Według Wieczystej Przysięgi, którą niedawno złożyłeś, powinieneś je wykonywać, nieprawdaż? – Malfoy popatrzył na nietoperza z satysfakcją, widząc, jak ten lekko blednie – Zaraz, zaraz… Jak to leciało? „Naprawdę przysięgasz, że zrobisz wszystko, by pomóc Draco?”. Chyba jakoś tak, mam rację?
      - Nie to Bella miała na myśli, wypowiadając te słowa – odpowiedział twardo Snape, ale jego pewność siebie została zdecydowanie naruszona.
      - Czy miała, czy nie miała… Możemy się tego tylko domyślać. Naprawdę chcesz zadrzeć z Wieczystą Przysięgą? Jesteś fanatykiem czarnej magii. Chyba nie muszę tłumaczyć ci konsekwencji złamania jej?
      - Po co ci tu, Zabini?
      - Nie sądzę, by było ci to do czegoś potrzebne. A jeśli nie chcesz złamać drugiej części przysięgi, która mówiła, że będziesz mnie bronił z całych sił, to lepiej nie wspominaj nikomu o dzisiejszej rozmowie.

      Pamiętałem wszystko, jakby to było wczoraj. Potrzebowałem sporo czasu, żeby dopracować wszystkie możliwe przebiegi tej rozmowy. Jednak koniec końców, Mistrz Eliksirów dał się przekonać. Pytanie tylko, czemu minęły już dwa tygodnie, a cała sprawa, nadal nie ruszyła z miejsca? Chciałem się tego dowiedzieć, więc ponownie zjawiłem się w gabinecie Snape’a. I nie zamierzałem wyjść z niego bez Blaise’a.
      - Draco, cóż za miła niespodzianka – mruknął ironicznie Snape, kiedy wpadłem do jego gabinetu.
      - Minęły dwa tygodnie i nic! Chcę tutaj Blaise’a, w tempie natychmiastowym! – warknąłem. Po spokojnym i opanowanym Draco Malfoyu sprzed dwóch tygodni nie było śladu. Kląłem się w myślach, za własną głupotę, bo moje powtarzanie sobie od miesiąca, że spokój jest w tym wszystkim najważniejszy szlag trafił.
      Severus uśmiechnął się cynicznie.
      - Twój przyjaciel powinien być tu lada moment. Miałem nadzieję, że pójdziesz w tym czasie po Toma.
      - Toma? Lenkeya? Co on ma z tym wszystkim wspólnego? – popatrzyłem na niego zaskoczony.
      - Żeby wprowadzić Blaise’a do programu muszę kogoś z niego odesłać. Czarnemu Panu będzie to na rękę i nie zada zbyt wielu pytań. Wie, że Zabini jest po naszej stronie i pomoże ci w zadaniu. Bo mam nadzieję, że taką rolę ma pełnić – powiedział, przewiercają mnie spojrzeniem.
      - Jak już mówiłem, to nie twoja sprawa – odwarknąłem – Idę po Lenkeya, mam nadzieję, że do tego czasu Zabini już się tu zjawi – dodałem, z całej siły trzaskając drzwiami.
~*~*~
      Perspektywa Toma.
      Późnym rankiem wrzucałem do swojego kufra wszystkie rzeczy, które przez ostatni miesiąc zdążyłem już z niego wypakować. W Pokoju Wspólnym siedział już Zabini czekając aż zwolnię dormitorium. Jego dormitorium. Bo to on miał zająć moje miejsce w turnieju. Wpadłem w furię, dostając wczoraj taką, a nie inną wiadomość od Snape’a. Ale wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Musiałem wrócić do Hogwartu i naprawić dla ojca tę cholerną szafkę. Nie rozumiałem tylko jednego. Dlaczego wymienili mnie na Blaise’a? Nie mogli mnie zwyczajnie zdyskwalifikować? Albo po prostu odesłać za złe wykonanie pierwszego zadania? I dlaczego akurat na niego? Po tym wszystkim, co się ostatnio zdarzyło. Przynajmniej będę mógł porozmawiać o tym wszystkim z Lucy, gdy już będę w Hogwarcie. I mieć ją na oku. Bo widać wciąż była dzieckiem, którego nieustannie było trzeba pilnować.
      Wtem dobiegło mnie pukanie do drzwi. Podszedłem do nich w trzech krokach i z impetem otworzyłem.
      - Czego? – warknąłem i dopiero, gdy to się stało, zobaczyłem, że w progu stoi Hermiona.
      - Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać – mruknęła speszona.
      - Nie, to ja przepraszam… Wejdź – odpowiedziałem szczerze i zaprosiłem ją do środka – Przez ten nagły wyjazd jestem lekko podenerwowany.
      - Nie dziwię się, w końcu chodzi o twoją matkę – odpowiedziała ze współczuciem i usiadła na brzegu łóżka.
      - Matkę? – zapytałem zdezorientowany, a widząc jej zaskoczone spojrzenie, szybko dodałem – Tak, tak, oczywiście. Strasznie się o nią martwię.
      Taką wersję wymyślił Snape. Moja matka niespodziewanie zachorowała i mam wrócić do Hogwartu, by być bliżej niej. Myślałem, że tylko idiota da się na to nabrać, ale nie potrzebowałem dużo czasu, by zorientować się, że uwierzyli mu wszyscy wokoło.
      - Ale będziesz pisał? – zapytała Hermiona, przerywając tym samym moje zamyślenie.
      - Oczywiście, kochanie – uśmiechnąłem się do niej ciepło i przytuliłem ją mocno, siadając obok niej na łóżku – I jak tylko wrócę do Hogwartu, pozdrowię od ciebie Ginny – dodałem, całując ją w czoło.
      - Już za tobą tęsknie – szepnęła, a ja zamknąłem oczy rozkoszując się tą chwilą, nie wiedząc czy jeszcze kiedyś będę miał szansę poczuć jej bliskość. Wszystko zależało teraz od Draco i od tego czy spartoli robotę, czy posłusznie wykona żądania mojego ojca.
~*~*~
      Leżałam w swoim dormitorium czytając książkę. A właściwie starając się ją czytać, bo moje myśli ciągle krążyły wokół Toma. Martwiłam się o niego i nasze pierwsze długie rozstanie. Musiałam przyznać, że przez ten jeden, krótki miesiąc zdążyłam się do niego przywiązać i nie chciałam go stracić. W końcu czułam się przy kimś bezpiecznie.
      Jakoś mnie do siebie nie przekonał, a wiesz, że mam nosa do ludzi – Natychmiast usłyszałam w odpowiedzi głos Susan.
      Nie musisz go lubić. Wystarczy, że mi odpowiada.
      Nawet w myślach nie wypowiedziałaś jeszcze ani razu czarodziejskiego słowa „kocham”. Czyli jednak i ty coś przeczuwasz.
      Nie! –
zaprotestowałam od razu – Po prostu uważam, że jest za wcześnie na tak poważne deklaracje. Jestem odpowiedzialną dziewczyną.
      Albo dziewczyną, która ma na oku kogoś innego... ­
– mruknęła w odpowiedzi.
      Coś ty się tak uwzięła na tego Malfoya? – zapytałam ze złością, mając dość wałkowania po raz kolejny tego samego, nudnego tematu.
      Po prostu uważam, że do siebie pasujecie – odpowiedziała z przekonaniem. Już chciałam się czymś odciąć, ale moich uszu dobiegło pukanie do drzwi. Wstałam, więc z łóżka i podeszłam do nich. Gdy je otworzyłam i zobaczyłam, kto za nimi stoi, na ułamek sekundy stanęłam, jak wryta. Ale szybko się zrehabilitowałam i warknęłam nieprzyjaźnie:
      - Czego chcesz, Zabini?
      - Pogadać – odpowiedział bez zawahania i nawet nie czekając na zaproszenie, minął mnie i wszedł do środka. Chcąc nie chcąc zamknęłam za nim drzwi i odwróciłam się do niego przodem.
      - Nie wiedziałam, że mamy, o czym – odburknęłam.
      - Widzę, że Granger zrobiła się waleczna – uśmiechnął się kpiąco – Rozumiem, że Ginny ci powiedziała – dodał. Jego głos nagle złagodniał, ale prawdziwe emocje wciąż kryły się za tym ślizgońskim, wrednym uśmiechem.
      - O tym, że przespałeś się z Lenkey czy o tym, że założyliście się o nas z Malfoyem?
      - Czyli ci powiedziała.
      - Coś tam wspomniała – skrzywiłam się. Ślizgon usiadł na fotelu stojącym w kącie pokoju przy oknie i spuścił głowę. Milczał dłuższą chwilę.
      - Możesz z nią pogadać? Proszę – powiedział cicho, nie podnosząc na mnie nawet wzroku. Jego nagła zmiana kompletnie zbiła mnie z tropu, ale nie chciałam dać się na to nabrać. W końcu Ginny była moją najlepszą przyjaciółką. Nie mogłam pozwolić, by znów ją skrzywdził.
      - I co mam jej powiedzieć? Odeszła z twojej winy, dobrze o tym wiesz – odpowiedziałam, ale też łagodniej niż wcześniej. Czyżby Blaise Zabini, Ślizgon z krwi i kości, naprawdę cierpiał?
      - Naprawdę mi na niej zależało – mruknął, wyraźnie się krzywiąc. Widać jemu tak samo jak mi nie odpowiadała ta chwila zwierzeń.
      - Wy, Ślizgoni, dziwnie to okazujecie.
      - Nadal mówimy o mnie? Czy masz na myśli Toma albo Draco? – zerknął na mnie ukradkiem, sprawdzając chyba moją reakcję.
      - Mówię o tobie. Tomowi nie mam nic do zarzucenia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
      - A Malfoya celowo pominęłaś w swojej wypowiedzi?
      - Rozmawiamy o nim czy o tobie i Ginny?
      - Mam wrażenie, że ty i Draco to to samo, co ja i Ginny – uśmiechnął się delikatnie.
      - Skoro tak stawiasz sprawę to możesz być pewny, że nigdy nie będziesz z Gin – warknęłam, a on zaśmiał się głośno.
      - Jesteś strasznie drażliwa, jeśli chodzi o Draco. Przekażę mu to – uśmiechnął się szeroko, a ja prawie eksplodowałam ze złości. Czy oni wszyscy musieli tak ciągle sobie pogrywać? – A jeśli nie porównywać mnie i Ginny do ciebie i Draco… Mam u niej jeszcze jakieś szanse? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
      - Zdradziłeś ją, Blaise – powiedziałam najłagodniej, jak potrafiłam. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że zrozumiałam, dlaczego Ginny się w nim zakochała. Gdy naprawdę tego chciał, nie był wcale aż tak złym człowiekiem – Czego się spodziewasz? Że rzuci ci się w ramiona?
      - Czyli mi nie pomożesz? – mruknął, wstając i kierując się w moją stronę.
      - To moja najlepsza przyjaciółka. Nie pozwolę byś znów ją zranił – odpowiedziałam i otworzyłam przed nim drzwi, dając mu tym do zrozumienia, żeby wyszedł.
      Powinnaś mu pomóc, to dobry chłopak – odezwała się Sus.
      Jeśli naprawdę ją kocha, sam sobie poradzi.
~*~*~
      (…), od kiedy jesteś dziewczyną, która wymyka się w nocy ze swojego dormitorium? Na Merlina, dziewczyno, jest druga w nocy. Szukasz guza? A może… – monolog Susan trwał i trwał, zakłócając wszechobecną ciszę, ale ja już dawno przestałam jej słuchać
      Tak, wymknęłam się ze swojego pokoju w środku nocy. Tak, widocznie szukałam wrażeń. Tak, nie przejmowałam się tym, że mogą mnie złapać i może nawet wyrzucić z turnieju. Tak. I pierwszy raz w życiu byłam z siebie naprawdę dumna.
      Nie wiem do końca, co się ze mną ostatnio dzieje. Właściwie czuję się tak od miesiąca. Ciągle szukam wrażeń, adrenaliny... To zdecydowanie to, co mnie ostatnio kręci.
      Gdybym nie siedziała w twojej głowie, zapytałabym czy coś bierzesz –mruknęła Sus.
      Zaśmiałam się w głos.
      Ciii! Jeszcze ktoś cię usłyszy! – zrugał mnie natychmiast mój wewnętrzny głos – Możesz kpić sobie dowoli, ale…
      Och, zamknij się w końcu! –
rzekłam z irytacją. O dziwo poskutkowało.
      Nagle z końca korytarza dobiegł mnie jakiś dźwięk. Przylgnęłam do ściany i spróbowałam wytężyć wzrok. Było całkowicie ciemno. Trafiłam do części zamku, która była całkowicie pozbawiona okien, a pochodnie już dawno się nie paliły. W końcu nikt nie powinien się tu zapuszczać o tej porze.
      Byłam w tym zamku już od miesiąca, ale przyznam się szczerze, że jeszcze nigdy tu nie byłam. Dosyć długo szłam po schodach, więc wnioskuję, że jestem w jakiś wieży. Ciekawe, gdzie prowadzi…
      Kilka kroków przede mną znów rozległ się jakiś hałas. Trzymając się blisko ściany, ruszyłam w tamtym kierunku.
      W tej chwili wracaj do swojego dormitorium! Ale to już! – wrzasnęła na mnie Susan. Jej matczyna postawa jakoś mnie rozbawiła, ale postanowiłam zdusić to w sobie, żeby nie spłoszyć osobnika, który ta jak ja, wybrał się na nocny spacer.
      Niespodziewanie przede mną wyrosła ściana. Dobrze, że szłam powoli, bo bym na nią wpadła i mogłoby się to skończyć dość boleśnie i prawdopodobnie marnie w skutkach. Zaczęłam powoli błądzić rękoma po ścianie. Tak jak się spodziewałam, w końcu moje dłonie napotkały klamkę. Nacisnęłam ją i ostrożnie otworzyłam drzwi. Mroźne, zimowe powietrze od razu musnęło moje rozgrzane adrenaliną policzki, a oczy dostrzegły srebrny, błyszczący księżyc. Wieża. Tak jak myślałam. Całkowicie zapominając o chłodzie i osobie, za którą tu przyszłam, wyszłam na zewnątrz i oparłam się o murek, który miał tworzyć swego rodzaju barierkę. Widok był cudowny. Przede mną rozpościerał się cały zamek i jego okolice. Dachy i drzewa pokryte jeszcze resztkami śniegu tworzyły wręcz bajeczny nastrój. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w świszczący wiatr, który tworzył przyjemny akompaniament, do tego całego krajobrazu.
      - Nie przeszkadzam? – Aż podskoczyłam słysząc za sobą męski głos. Odwróciłam się natychmiast – Śledziłaś mnie? – zapytał chłopak z lekkim wyrzutem. Pierwszy raz go widziałam, a to dziwne, bo po miesiącu w tej szkole zaczynałam powoli rozpoznawać twarze. Do tego płynnie mówił z angielskim akcentem. Czyżby nie był stąd?
      - Jesteś stąd? – wyrzuciłam z siebie zanim ugryzłam się w język.
      - Tak – odpowiedział automatycznie, a potem dodał poirytowanym głosem – Dlaczego zmieniasz temat?
      - A mamy jakiś temat? -  zapytałam zaskoczona. Dziwny chłopak.
      - Pytałem czy mnie śledziłaś – burknął.
      - Dlaczego miałabym cię śledzić? – zapytałam z rozbawieniem.
      - Chyba oboje wiemy, dlaczego. Tylko po to tu przyjechałaś, prawda? Żeby mi dokopać. Pokazać, że jesteś najlepsza, tak? I że był głupi zostawiając ciebie i twoją matką dla nas? – plótł trzy po trzy nieznajomy, a ja nie mogłam zrozumieć, o co te wszystkie wyrzuty. Jaki on? Co ma do tego moja matka?
      Ja chyba wiem… - nagle usłyszałam w swojej głowie równie zdezorientowany jak mój, głos Susan.
      - Na Merlina! O co ci chodzi! – warknęłam przez zęby. Miałam już dosyć tej dziwnej konwersacji.
      - Nie udawaj głupiej – mruknął i zmrużył wściekle oczy. Dopiero teraz przyjrzałam mu się uważniej. Ktoś tak robił… I te brązowe oczy.
      - Cholera jasna! Nie znam cię, człowieku! – krzyknęłam, próbując go wyminąć. Złapał mnie za nadgarstki i zdecydowanym ruchem zatrzymał. Odsunął mnie na odległość ramion i uważniej mi się przyjrzał. Milczał przez dłuższą chwilę, w czasie której ja posyłałam mu co rusz zniecierpliwione spojrzenie.
      - Naprawdę mnie nie znasz – szepnął, patrząc na mnie z niedowierzaniem – Ty naprawdę mnie nie znasz – powtórzył, puszczając mnie.
      - Możesz mi wytłumaczyć, o co tu chodzi? – zapytałam zniecierpliwiona, unosząc wysoko brwi.
      Chłopak westchnął przeciągle i wyciągnął w moim kierunku rękę.
      - Nazywam się Michael Corner, syn Raya Cornera – powiedziała na wydechu – twój przyrodni brat, Hermiono.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by MIA