niedziela, 21 lutego 2010

Rozdział 6: Tylko, jeśli potrafisz komuś przebaczyć, potrafisz go także pokochać


Dla Paradis – bo tak bardzo zaangażowałam się w jej cudowny pomysł ;*


Od razu po rozmowie z rodzicami Hermiona poszła do siebie upewnić się, że wszystko spakowała.
- I jak poszło?
Aż podskoczyła, gdy usłyszała głos kotki.
- Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś?
- Niecodziennie spotykam gadające koty – odpowiedziała i poszła do łazienki sprawdzić, czy stamtąd też wszystko zabrała.
- Czyli wyjeżdżasz? Już na pewno? – zapytała Bella przeciągając się na łóżku.
- Tak, a ty razem ze mną. Powinnaś być w magicznym świecie, a nie wśród mugoli. Poza tym, przyda mi się twoje towarzystwo – pogłaskała ją za uchem i wyjęła spod łóżka koszyk, w którym kiedyś podróżował Krzywołap. Dopóki w ubiegłe wakacje nie przepadł bez śladu.
- Wskakuj.
Bella popatrzyła niepewnie na kosz.
- To konieczne?
- Nie. Jeśli wolisz, znajdziemy twojego pana i on się tobą zaopiekuje – odpowiedziała z udawaną obojętnością.
- Już dobrze, dobrze – odpowiedziała pospiesznie Bel i wskoczyła do koszyka.
~*~*~

Podczas, gdy pan Granger pakował bagaż Hermiony, ona wsiadła do samochodu, i opierając głowę o zagłówek, przymknęła na chwilę powieki. Chciała jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca. Wszystko, co działo się w ostatnich dniach, wydawało jej się jedynie wielkim koszmarem. Marzyła, aby ktoś ją w końcu z niego obudził. Pragnęła wrócić do tych cudownych czasów, kiedy cieszyła się każdą chwilą, miała marzenia, cele do zrealizowania i pomysł na jutro. A teraz? Żyła z dnia na dzień. Czas uciekał jej przez palce, a ona nawet nie wiedziała, jak go powstrzymać. Chciała to wszystko spowolnić, spokojnie wszystko przemyśleć, ale te chwile wymykały jej się z rąk. Z głowy wylatywały wspomnienia, którymi z uporem próbowała zastąpić to, co dzieje się teraz. Starała się żyć tą daleką przeszłością, kiedy jeszcze wszystko było w należytym porządku, ale już nawet na to nie miała siły. Chęci na każdy kolejny dzień, które tak zażarcie gromadziła przez tyle lat pękły jak bańka mydlana. Już nie miała siły na nic; nie miała siły walczyć, nie miała siły myśleć nad przyszłością. Pragnęła jedynie o wszystkim zapomnieć... O wszystkim.
- Hermiono, chodź pożegnać się z matką – usłyszała głos ojca, który właśnie otworzył drzwi pojazdu.
- Pożegnaj ją ode mnie – wyszeptała dziewczyna, nie chcąc przerywać ciszy, jaka panowała w samochodzie i umyśle. Nareszcie udało jej się wyciszyć. Zapomnieć… Choć na moment oderwać się od bolesnych wspomnień.
- Kochanie, powinnaś…
- Jedźmy już. Chcę spotkać się z przyjaciółmi – uparcie obstawała przy swoim.
George westchnął i wsiadł do samochodu. Nie miał ochoty kłócić się z córką, bo wiedział, że i tak nic nie wskóra. W odróżnieniu od jej matki, była uparta. Walczyła o swoje i dążyła do pragnień. Przynajmniej do niedawna...
Jean była inna; łatwo ulegała wpływom innych. Nawet nie próbowała walczyć. Zazwyczaj biernie czekała na dalszy bieg wydarzeń i nie zważając, jaki przybrały obrót, godziła się z nimi i żyła dalej. Tak było też i z ich małżeństwem... Zgodziła się na nie, bo tak było łatwiej. Wyszła za George’a, bo powinna za niego wyjść. Całe jej życie opierało się na tym, co trzeba, a nie na tym, czego się naprawdę chce. I tego właśnie żałował pan Granger. Żałował, że zdał sobie z tego sprawę tak późno. Gdyby wiedział, że do końca życia, może pozostać tylko jej przyjacielem... Wtedy, zaślepiony miłością, nie dostrzegł, że ona kocha innego. Nie zauważył, że przez cały ten czas kocha Raya, nie jego...
Mężczyzna przekręcił kluczyk i odpalił samochód.
- No, Hermiono, ostatnie spojrzenia na dom i jedziemy – powiedział, uśmiechając się promiennie. Jakże jego mina była nieadekwatna do tego, co działo się w sercu...
Dziewczyna nie otworzyła jednak oczu i nawet nie starała się udawać, że spogląda na miejsce, w którym się wychowała.
- Ej, pożegnaj się z domem! Zobaczysz go dopiero w święta!
- Nie wracam na święta. Zostaję w Hogwarcie – odparła chłodno.
Uśmiech George’a momentalnie zniknął.
- Jak to, nie wracasz? – zaakcentował dobitnie dwa ostatnie słowa.
- Chcę odpocząć.
- Od nas?
- Od bolesnych wspomnień...
Pan Granger ze smutkiem pokręcił głową, wcisnął pedał gazu i ruszył przed siebie.
Ile on by oddał, żeby tak, jak jego córka, móc uciec. Oderwać się od wspomnień… Spróbować o wszystkim zapomnieć. Zacząć żyć od nowa. Ale nie potrafił… Mimo wszystko, jego miłość do kobiety, która znajdowała się w budynku, potocznie zwanym domem, była zbyt wielka, by odejść. Już wiele razy wstawał w nocy, kiedy Jean głęboko spała i wychodził z domu. Czasem spacerował do rana, niekiedy wracał po kilku godzinach... ale zawsze wracał. Był związany z tym miejscem, domem, z nią - czymś niezniszczalnym... Niewidzialną nicią miłości…

„Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia”*

~*~*~
Tom przechadzał się alejkami miejskiego parku, wciąż licząc, że spotka tu tę dziewczynę. Pragnął jeszcze raz zobaczyć jej piękne czekoladowe oczy i burzę brązowych loków na głowie. Kiedy po raz pierwszy ją ujrzał, miał wrażenie, że Bóg zesłał mu anioła. Anioła w ludzkiej postaci. Wiedział, że już nigdy nie zapomni aksamitnego głosu dziewczyny i gracji, z jaką się poruszała. Była ideałem. Jego ideałem...
Blondyn rozejrzał się dookoła podziwiając otaczający go krajobraz. Nie rozumiał, jak mógł nigdy nie doceniać piękna tego miejsca. Liście potężnych drzew błyszczące od kropel deszczu, rude wiewiórki, co jakiś czas pojawiające się wysoko w koronach drzew, zielone ławeczki ustawione wzdłuż alejek… Wszystko to, składało się na nierozerwalną całość, która tworzyła piękny widok, przynosząc spokój ciału i duszy. On nigdy tego nie doceniał... Bo nigdy nie był tak niespokojny... Zakochany.
O tak... Tom Lenkey po raz pierwszy mógł stwierdzić, że kogoś pokochał. Już niejedna dziewczyna słyszała z jego ust słowa kocham cię, ale dopiero teraz potrafiłby wypowiedzieć je szczerze. Ale tylko jej. Bo tylko jej pragnął. Za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie jej postać, jego życie nabierało sensu, takiego prawdziwego sensu. Dopiero wtedy, przed samym sobą mógł stwierdzić, że żyje; ona była jego życiem. I jedyną nadzieją na lepsze jutro...
~*~*~
W jednym z pokoi, który obecnie zamieszkiwali Draco z Blaisem, na podłodze tuż pod oknem leżała dziewczyna. Na jej twarz opadało kilka kosmyków blond włosów, które wypadły z kucyka. Spała już od dobrych kilku godzin nieświadoma, ile zamieszania narobiła. Wokół niej, po całym pokoju porozwalane były resztki szklanek, które w złości rozbiła o ścianę. Drobne odłamki szkła błyszczały w świetle księżyca, który już jakiś czas temu pojawił się na sklepieniu. Blondynka bardzo dobrze pamiętała, że kiedy jeszcze była mała, ten srebrzący się na niebie rogal zawsze zachwycał ją swoim pięknem. Kochała mu się przyglądać i wypatrywać spadającej gwiazdy, która spełniłaby jej życzenia.
Właściwie to Lucy Lenkey miała tylko jedno życzenie; na zawsze zatrzymać przy sobie brata. Najbardziej na świecie pragnęła tego, by zawsze być przy nim. Chciała widzieć każdy jego uśmiech i zetrzeć każdą łzę, która spłynie po jego policzku. Chciała go mieć tylko dla siebie... Jednak, czym zachłanniej próbowała go zatrzymać przy sobie, tym bardziej on się oddalał, a ona czuła się bezsilna... Ostatnio zaczęły nawiedzać ją także koszmary, a raczej koszmar, bo noc w noc śniła o tym samym.
Widziała oczami wyobraźni Toma, który podchodzi do niej powoli i mocno ją przytula, a gdy tylko ona to odwzajemnia, odsuwa się i ze smutnym uśmiechem wypowiada jedno słowo, które rani ją jak nic innego na świecie. Żegnaj.
Pamiętała, że nigdy nie może się ruszyć. Ból, jaki ją wtedy przytłacza, paraliżuje wszystkie jej mięśnie, a ona zamiast biec za bratem i błagać go, żeby wrócił, może tylko patrzeć, jak odchodzi, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu.
Nagle panna Lenkey zerwała się z podłogi i rozejrzała po pustym pokoju. Wokół panowała ciemność. Dziewczyna zmrużyła zielone oczy próbując ustalić, gdzie jest. Ostatnie, co pamiętała, to sprzeczka z Zabinim i to, że później sporo wypiła. Od zawsze miała słabą głowę do alkoholu. Jakby potwierdzając tę myśl, jej głowę przeszył ostry ból. Zamknęła oczy i rozmasowała skroń dłonią. Nic to niestety nie pomogło.
Podniosła się ostrożnie z podłogi i przeciągnęła. Mięśnie miała strasznie zdrętwiałe od leżenia na twardych panelach. Przeszła dwa kroki i aż jęknęła z bólu.
- Niech to szlag!  - zaklęła pod nosem wyjmując odłamek szkła z gołej stopy.
Dalszą drogę do drzwi pokonała już ostrożniej i bez większych problemów. Wyszła na zewnątrz i od razu zbiegła schodami na dół. Zajrzała do salonu. Niestety nie znalazła tam tej osoby, której szukała.
- Gdzie jest Tom? Już wrócił? – rzuciła niedbale w stronę Malfoya.
Draco zaśmiał się pod nosem.
- Już myślałem, że się nigdy nie obudzisz. Przez ciebie nie mielibyśmy z Blaisem, gdzie spać – odpowiedział udając zbulwersowanego.
- Wiesz, że mało obchodzi mnie, gdzie ułożysz swój zadek. A jeszcze mniej obchodzi mnie Zabini – warknęła Lucy, wciąż męczona bólem głowy – Spytam jeszcze raz. Gdzie jest mój brat?
- Może trochę grzeczniej?
Dziewczyna przewróciła oczami i odwróciła się na pięcie. Miała dość. Zarówno Zabiniego jak i Malfoya.
Kiedy już wchodziła na pierwsze stopnie, usłyszała głos Dracona.
- Powinnaś poszukać w waszym pokoju. Dziwię się, że sama na to nie wpadłaś. Cóż... Kac robi swoje – blondyn zaśmiała się pod nosem, a Lucy ze złości miała ochotę czymś rzucić. Po raz kolejny dzisiaj...
~*~*~
Przez całą podróż w samochodzie panowała cisza. Dopiero, gdy dojeżdżali na miejsce przerwał ją George.
- Hermiono, wiesz, że matka bardzo cię kocha...
Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała. Nawet nie spojrzała na pana Grangera, jedynie uparcie wpatrywała się przed siebie.
- Dlaczego ją tak traktujesz? Bo powiedziała ci prawdę? Przecież chciałaś ją usłyszeć! Sama tak powiedziałaś.
Nadal milczała. Jedyne, co zmieniło się w jej postawie to to, że w oczach pojawiły się łzy, przysłaniając lekką mgiełką ich piękną czekoladową barwę.
- Jean długo nie mogła podjąć decyzji. Zarówno wtedy, gdy tylko dowiedziała się o ciąży, jak i teraz – kontynuował pan Granger, jednocześnie parkując samochód niedaleko Nory - Starała się wybrać dla ciebie to rozwiązanie, które będzie najlepsze. Widocznie się myliła... Ale, jak każdy z nas, jest tylko człowiekiem. Ona też popełnia błędy, a my żyjemy po to, żeby przebaczać. Po tym właśnie poznaje się prawdziwą miłość. Tylko, jeśli potrafisz komuś przebaczyć, potrafisz go także pokochać.
Hermiona spuściła głowę, a po jej policzkach popłynęły łzy.
- Wbrew pozorom, nigdy nie byliśmy z Jean idealnym małżeństwem. Twoja matka popełniła wiele błędów. Wciąż je popełnia, ale ja jej wybaczam. Ty też powinnaś – przerwał na moment, bo głos zaczął mu się załamywać - Chociaż żadne z nas nie mówi o tym głośno, dzieli nas więcej niż mogłoby się wydawać. Jednak za bardzo ją kocham, żebym mógł ją zostawić.
George zerknął z nadzieją na córkę, ale ta nadal na niego nie patrzyła. Otarła jedynie rękawem bluzy słone kropelki z policzków i pociągnęła nosem.
- Pa, tato – wychrypiała i wyszła z samochodu, zostawiając ojca z natłokiem myśli.
~*~*~
W pokoju, którego ściany miały barwę soczystej pomarańczy, siedziało dwóch chłopaków. Obaj rozsiedli się w wygodnych fotelach stojących w niedalekiej odległości od siebie. Każdy z nich obrał sobie inny punkt, w który uparcie się wpatrywał, pozwalając dowoli krążyć myślom. Wiele ich dzieliło. Za równo z wyglądu, jak i z charakteru. Jeden był blondynem o niebieskich oczach, drugi zaś miał włosy koloru ciemnego brązu i jeszcze ciemniejsze tęczówki. Blaise kochał spontaniczność, Tom natomiast wolał mieć wszystko zawsze zaplanowane. Szatyn zawsze się uśmiechał, a Lenkey już prawie zapomniał, co to takiego. Jednak było jedno uczucie, które dzieliło ich, jak nic innego. Uczucie do Lucy... Jeden pałał do niej nienawiścią, a drugi miłością. Oba te uczucia były tak silne, że niektórzy nie byli w stanie sobie tego nawet wyobrazić. Należał do nich także Malfoy, a fakt, że był ich przyjacielem, niczego tutaj nie zmieniał. On także nie potrafił sobie wyobrazić, jak można rozpalić w sobie aż tak silne uczucia.
Nagle ktoś nacisnął na klamkę i lekko pchnął drzwi, przerywając tym ciszę panującą w pomieszczeniu. W progu pojawiła się blondynka, o której obecnie rozmyślali obaj Ślizgoni.
W momencie, gdy dziewczyna zobaczyła szatyna, na jej twarzy pojawił się wyraźny grymas, co nie uszło niczyjej uwadze.
- Ma pani rację, panno Lenkey. Już się wynoszę – rzekł z kpiną Blaise, wstając ze swojego miejsca – W końcu nikt nie chce oberwać żadną szklanką, nieprawdaż?
- Blaise. Dosyć – odezwał się cicho Tom, ale w jego głosie można było dosłyszeć rozkaz.
Chłopak uśmiechnął się na to ironicznie i mijając wściekłą Lucy w drzwiach, odezwał się do niej na tyle cicho, by tylko ona zdołała to usłyszeć.
- Co? Odebrało mowę? Od kiedy to musi bronić cię braciszek? Czyżby Panna Niezależna przestała być samowystarczalna?
Nawet nie zdążył zareagować, gdy otwarta dłoń blondynki z rozmachem wylądowała na jego policzku. Siła uderzenia była na tyle duża, że aż odrzuciło mu głowę do tyłu. Ręka chłopaka automatycznie powędrowała do twarzy rozmasowując obolałe miejsce.
- Co? Odebrało mowę? – warknęła Lenkey, powtarzając słowa chłopaka.
Blaise bez zastanowienia wyjął różdżkę i przyłożył jej koniec do gardła dziewczyny, na co ta się jedynie zaśmiała.
- I co teraz zrobisz? Zabijesz mnie? – zakpiła – Nie... Nie zrobisz tego. Nie miałbyś odwagi. Jesteś tchórzem. Zwykłym tchórzem!
- Dość tego! – krzyknął Tom zrywając się z miejsca – Blaise, w tej chwili schowaj różdżkę!
Jednak szatyn ani drgnął. Patrzył prosto w szarozielone oczy blondynki, a na jego twarzy malowała się nienawiść w najczystszej postaci.
- Odsuń się, Blaise – powiedział już spokojniej Lenkey, łapiąc chłopaka za rękę, w której trzymał różdżkę i próbując zmusić go do jej opuszczenia – Blaise, proszę ostatni raz...
Nagle szatyn zaśmiał się kpiąco i powoli zaczął opuszczać różdżkę.
- Tom nie zawsze będzie cię bronił, skabie. A wtedy uważaj, żeby nie wpaść na mnie w jakimś ciemnym zaułku – szepnął, nadal szyderczo się uśmiechając.
- Blaise, przestań bredzić – warknął Lenkey.
- Ależ przyjacielu, ja nie bredzę. Po prostu próbuję przekazać twojej siostrzyczce, że nie zawsze będziesz przy niej, żeby stanąć w jej obronie – powiedział spokojnie, wciąż drwiąco się uśmiechając.
Wtedy blondyn rzucił się na niego i przyparł do ściany. Jednocześnie jego ręka powędrowała na gardło szatyna, zaciskając się na nim w żelaznym uścisku.
- Jeśli choćby ją tkniesz, pożałujesz – powiedział przez zaciśnięte zęby Tom.
W tym momencie w korytarzu pojawiła się jeszcze jedna osoba.
- Co tu się dzieje? Tom, co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! – krzyknął Malfoy i odciągnął od siebie przyjaciół.
- Zapamiętaj to sobie. Pożałujesz – powiedział Lenkey i odwracając się na pięcie, wrócił do pokoju. Jego siostra poszła za nim, posyłając na odchodnym buziaka Blaise’owi i chichocząc pod nosem. Gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi, znów odezwał się Draco.
- Co to wszystko ma znaczyć, do jasnej cholery?! Co wam strzeliło do głowy?! – warknął.
- Sprzeczka... Zwykła sprzeczka.

„Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami”**


*Stanisław Jerzy Lec.
**Carlos Ruíz Zafón.


*Beta - Bezsprzeczna

2 komentarze:

Theme by MIA