Dla Paradis – bo tak bardzo zaangażowałam się w jej cudowny pomysł
;*
Od razu po rozmowie z rodzicami Hermiona poszła do siebie
upewnić się, że wszystko spakowała.
- I jak poszło?
Aż podskoczyła, gdy usłyszała głos kotki.
- Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś?
- Niecodziennie spotykam gadające koty – odpowiedziała i
poszła do łazienki sprawdzić, czy stamtąd też wszystko zabrała.
- Czyli wyjeżdżasz? Już na pewno? – zapytała Bella przeciągając
się na łóżku.
- Tak, a ty razem ze mną. Powinnaś być w magicznym świecie,
a nie wśród mugoli. Poza tym, przyda mi się twoje towarzystwo – pogłaskała ją
za uchem i wyjęła spod łóżka koszyk, w którym kiedyś podróżował Krzywołap.
Dopóki w ubiegłe wakacje nie przepadł bez śladu.
- Wskakuj.
Bella popatrzyła niepewnie na kosz.
- To konieczne?
- Nie. Jeśli wolisz, znajdziemy twojego pana i on się tobą
zaopiekuje – odpowiedziała z udawaną obojętnością.
- Już dobrze, dobrze – odpowiedziała pospiesznie Bel i
wskoczyła do koszyka.
~*~*~
Podczas, gdy pan Granger pakował
bagaż Hermiony, ona wsiadła do samochodu, i opierając głowę o zagłówek,
przymknęła na chwilę powieki. Chciała jak najszybciej wyrwać się z tego
miejsca. Wszystko, co działo się w ostatnich dniach, wydawało jej się jedynie
wielkim koszmarem. Marzyła, aby ktoś ją w końcu z niego obudził. Pragnęła
wrócić do tych cudownych czasów, kiedy cieszyła się każdą chwilą, miała
marzenia, cele do zrealizowania i pomysł na jutro. A teraz? Żyła z dnia na
dzień. Czas uciekał jej przez palce, a ona nawet nie wiedziała, jak go
powstrzymać. Chciała to wszystko spowolnić, spokojnie wszystko przemyśleć, ale
te chwile wymykały jej się z rąk. Z głowy wylatywały wspomnienia, którymi z
uporem próbowała zastąpić to, co dzieje się teraz. Starała się żyć tą daleką
przeszłością, kiedy jeszcze wszystko było w należytym porządku, ale już nawet
na to nie miała siły. Chęci na każdy kolejny dzień, które tak zażarcie gromadziła
przez tyle lat pękły jak bańka mydlana. Już nie miała siły na nic; nie miała
siły walczyć, nie miała siły myśleć nad przyszłością. Pragnęła jedynie o wszystkim
zapomnieć... O wszystkim.
- Hermiono, chodź pożegnać się z
matką – usłyszała głos ojca, który właśnie otworzył drzwi pojazdu.
- Pożegnaj ją ode mnie – wyszeptała
dziewczyna, nie chcąc przerywać ciszy, jaka panowała w samochodzie i umyśle.
Nareszcie udało jej się wyciszyć. Zapomnieć… Choć na moment oderwać się od
bolesnych wspomnień.
- Kochanie, powinnaś…
- Jedźmy już. Chcę spotkać się z
przyjaciółmi – uparcie obstawała przy swoim.
George westchnął i wsiadł do
samochodu. Nie miał ochoty kłócić się z córką, bo wiedział, że i tak nic nie
wskóra. W odróżnieniu od jej matki, była uparta. Walczyła o swoje i dążyła do
pragnień. Przynajmniej do niedawna...
Jean była inna; łatwo ulegała
wpływom innych. Nawet nie próbowała walczyć. Zazwyczaj biernie czekała na
dalszy bieg wydarzeń i nie zważając, jaki przybrały obrót, godziła się z nimi i
żyła dalej. Tak było też i z ich małżeństwem... Zgodziła się na nie, bo tak
było łatwiej. Wyszła za George’a, bo powinna
za niego wyjść. Całe jej życie opierało się na tym, co trzeba, a nie na tym, czego się naprawdę chce. I tego właśnie
żałował pan Granger. Żałował, że zdał sobie z tego sprawę tak późno. Gdyby
wiedział, że do końca życia, może pozostać tylko jej przyjacielem... Wtedy,
zaślepiony miłością, nie dostrzegł, że ona kocha innego. Nie zauważył, że przez
cały ten czas kocha Raya, nie jego...
Mężczyzna przekręcił kluczyk i
odpalił samochód.
- No, Hermiono, ostatnie spojrzenia
na dom i jedziemy – powiedział, uśmiechając się promiennie. Jakże jego mina
była nieadekwatna do tego, co działo się w sercu...
Dziewczyna nie otworzyła jednak
oczu i nawet nie starała się udawać, że spogląda na miejsce, w którym się
wychowała.
- Ej, pożegnaj się z domem!
Zobaczysz go dopiero w święta!
- Nie wracam na święta. Zostaję w
Hogwarcie – odparła chłodno.
Uśmiech George’a momentalnie zniknął.
- Jak to, nie wracasz? – zaakcentował dobitnie dwa ostatnie słowa.
- Chcę odpocząć.
- Od nas?
- Od bolesnych wspomnień...
Pan Granger ze smutkiem pokręcił
głową, wcisnął pedał gazu i ruszył przed siebie.
Ile on by oddał, żeby tak, jak jego
córka, móc uciec. Oderwać się od wspomnień… Spróbować o wszystkim zapomnieć.
Zacząć żyć od nowa. Ale nie potrafił…
Mimo wszystko, jego miłość do kobiety, która znajdowała się w budynku,
potocznie zwanym domem, była zbyt wielka, by odejść. Już wiele razy wstawał w
nocy, kiedy Jean głęboko spała i wychodził z domu. Czasem spacerował do rana,
niekiedy wracał po kilku godzinach... ale zawsze wracał. Był związany z tym
miejscem, domem, z nią - czymś
niezniszczalnym... Niewidzialną nicią miłości…
„Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia”*
~*~*~
Tom przechadzał się alejkami miejskiego parku, wciąż licząc,
że spotka tu tę dziewczynę. Pragnął jeszcze raz zobaczyć jej piękne czekoladowe
oczy i burzę brązowych loków na głowie. Kiedy po raz pierwszy ją ujrzał, miał
wrażenie, że Bóg zesłał mu anioła. Anioła w ludzkiej postaci. Wiedział, że już
nigdy nie zapomni aksamitnego głosu dziewczyny i gracji, z jaką się poruszała.
Była ideałem. Jego ideałem...
Blondyn rozejrzał się dookoła podziwiając otaczający go
krajobraz. Nie rozumiał, jak mógł nigdy nie doceniać piękna tego miejsca.
Liście potężnych drzew błyszczące od kropel deszczu, rude wiewiórki, co jakiś
czas pojawiające się wysoko w koronach drzew, zielone ławeczki ustawione wzdłuż
alejek… Wszystko to, składało się na nierozerwalną całość, która tworzyła
piękny widok, przynosząc spokój ciału i duszy. On nigdy tego nie doceniał... Bo
nigdy nie był tak niespokojny... Zakochany.
O tak... Tom Lenkey po raz pierwszy mógł stwierdzić, że
kogoś pokochał. Już niejedna dziewczyna słyszała z jego ust słowa kocham cię, ale dopiero teraz potrafiłby
wypowiedzieć je szczerze. Ale tylko jej.
Bo tylko jej pragnął. Za każdym
razem, kiedy wyobrażał sobie jej postać, jego życie nabierało sensu, takiego prawdziwego sensu. Dopiero wtedy, przed
samym sobą mógł stwierdzić, że żyje; ona była jego życiem. I jedyną nadzieją na
lepsze jutro...
~*~*~
W jednym z pokoi, który obecnie zamieszkiwali Draco z
Blaisem, na podłodze tuż pod oknem leżała dziewczyna. Na jej twarz opadało
kilka kosmyków blond włosów, które wypadły z kucyka. Spała już od dobrych kilku
godzin nieświadoma, ile zamieszania narobiła. Wokół niej, po całym pokoju
porozwalane były resztki szklanek, które w złości rozbiła o ścianę. Drobne
odłamki szkła błyszczały w świetle księżyca, który już jakiś czas temu pojawił się
na sklepieniu. Blondynka bardzo dobrze pamiętała, że kiedy jeszcze była mała,
ten srebrzący się na niebie rogal zawsze zachwycał ją swoim pięknem. Kochała mu
się przyglądać i wypatrywać spadającej gwiazdy, która spełniłaby jej życzenia.
Właściwie to Lucy Lenkey miała tylko jedno życzenie; na
zawsze zatrzymać przy sobie brata. Najbardziej na świecie pragnęła tego, by
zawsze być przy nim. Chciała widzieć każdy jego uśmiech i zetrzeć każdą łzę,
która spłynie po jego policzku. Chciała go mieć tylko dla siebie... Jednak,
czym zachłanniej próbowała go zatrzymać przy sobie, tym bardziej on się
oddalał, a ona czuła się bezsilna... Ostatnio zaczęły nawiedzać ją także
koszmary, a raczej koszmar, bo noc w noc śniła o tym samym.
Widziała oczami wyobraźni Toma, który podchodzi do niej
powoli i mocno ją przytula, a gdy tylko ona to odwzajemnia, odsuwa się i ze
smutnym uśmiechem wypowiada jedno słowo, które rani ją jak nic innego na
świecie. Żegnaj.
Pamiętała, że nigdy nie może się ruszyć. Ból, jaki ją wtedy
przytłacza, paraliżuje wszystkie jej mięśnie, a ona zamiast biec za bratem i
błagać go, żeby wrócił, może tylko patrzeć, jak odchodzi, by po chwili
rozpłynąć się w powietrzu.
Nagle panna Lenkey zerwała się z podłogi i rozejrzała po
pustym pokoju. Wokół panowała ciemność. Dziewczyna zmrużyła zielone oczy
próbując ustalić, gdzie jest. Ostatnie, co pamiętała, to sprzeczka z Zabinim i
to, że później sporo wypiła. Od zawsze miała słabą głowę do alkoholu. Jakby
potwierdzając tę myśl, jej głowę przeszył ostry ból. Zamknęła oczy i
rozmasowała skroń dłonią. Nic to niestety nie pomogło.
Podniosła się ostrożnie z podłogi i przeciągnęła. Mięśnie
miała strasznie zdrętwiałe od leżenia na twardych panelach. Przeszła dwa kroki
i aż jęknęła z bólu.
- Niech to szlag! -
zaklęła pod nosem wyjmując odłamek szkła z gołej stopy.
Dalszą drogę do drzwi pokonała już ostrożniej i bez
większych problemów. Wyszła na zewnątrz i od razu zbiegła schodami na dół. Zajrzała
do salonu. Niestety nie znalazła tam tej osoby, której szukała.
- Gdzie jest Tom? Już wrócił? – rzuciła niedbale w stronę
Malfoya.
Draco zaśmiał się pod nosem.
- Już myślałem, że się nigdy nie obudzisz. Przez ciebie nie
mielibyśmy z Blaisem, gdzie spać – odpowiedział udając zbulwersowanego.
- Wiesz, że mało obchodzi mnie, gdzie ułożysz swój zadek. A
jeszcze mniej obchodzi mnie Zabini – warknęła Lucy, wciąż męczona bólem głowy –
Spytam jeszcze raz. Gdzie jest mój brat?
- Może trochę grzeczniej?
Dziewczyna przewróciła oczami i odwróciła się na pięcie.
Miała dość. Zarówno Zabiniego jak i Malfoya.
Kiedy już wchodziła na pierwsze stopnie, usłyszała głos
Dracona.
- Powinnaś poszukać w waszym pokoju. Dziwię się, że sama na
to nie wpadłaś. Cóż... Kac robi swoje – blondyn zaśmiała się pod nosem, a Lucy
ze złości miała ochotę czymś rzucić. Po raz kolejny dzisiaj...
~*~*~
Przez całą podróż w samochodzie panowała cisza. Dopiero, gdy
dojeżdżali na miejsce przerwał ją George.
- Hermiono, wiesz, że matka bardzo cię kocha...
Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała. Nawet nie spojrzała
na pana Grangera, jedynie uparcie wpatrywała się przed siebie.
- Dlaczego ją tak traktujesz? Bo powiedziała ci prawdę?
Przecież chciałaś ją usłyszeć! Sama tak powiedziałaś.
Nadal milczała. Jedyne, co zmieniło się w jej postawie to
to, że w oczach pojawiły się łzy, przysłaniając lekką mgiełką ich piękną
czekoladową barwę.
- Jean długo nie mogła podjąć decyzji. Zarówno wtedy, gdy
tylko dowiedziała się o ciąży, jak i teraz – kontynuował pan Granger,
jednocześnie parkując samochód niedaleko Nory - Starała się wybrać dla ciebie
to rozwiązanie, które będzie najlepsze. Widocznie się myliła... Ale, jak każdy
z nas, jest tylko człowiekiem. Ona też popełnia błędy, a my żyjemy po to, żeby
przebaczać. Po tym właśnie poznaje się prawdziwą miłość. Tylko, jeśli potrafisz
komuś przebaczyć, potrafisz go także pokochać.
Hermiona spuściła głowę, a po jej policzkach popłynęły łzy.
- Wbrew pozorom, nigdy nie byliśmy z Jean idealnym
małżeństwem. Twoja matka popełniła wiele błędów. Wciąż je popełnia, ale ja jej
wybaczam. Ty też powinnaś – przerwał na moment, bo głos zaczął mu się załamywać
- Chociaż żadne z nas nie mówi o tym głośno, dzieli nas więcej niż mogłoby się
wydawać. Jednak za bardzo ją kocham, żebym mógł ją zostawić.
George zerknął z nadzieją na córkę, ale ta nadal na niego
nie patrzyła. Otarła jedynie rękawem bluzy słone kropelki z policzków i
pociągnęła nosem.
- Pa, tato – wychrypiała i wyszła z samochodu, zostawiając
ojca z natłokiem myśli.
~*~*~
W pokoju, którego ściany miały barwę soczystej pomarańczy,
siedziało dwóch chłopaków. Obaj rozsiedli się w wygodnych fotelach stojących w
niedalekiej odległości od siebie. Każdy z nich obrał sobie inny punkt, w który
uparcie się wpatrywał, pozwalając dowoli krążyć myślom. Wiele ich dzieliło. Za
równo z wyglądu, jak i z charakteru. Jeden był blondynem o niebieskich oczach,
drugi zaś miał włosy koloru ciemnego brązu i jeszcze ciemniejsze tęczówki. Blaise
kochał spontaniczność, Tom natomiast wolał mieć wszystko zawsze zaplanowane.
Szatyn zawsze się uśmiechał, a Lenkey już prawie zapomniał, co to takiego.
Jednak było jedno uczucie, które dzieliło ich, jak nic innego. Uczucie do
Lucy... Jeden pałał do niej nienawiścią, a drugi miłością. Oba te uczucia były
tak silne, że niektórzy nie byli w stanie sobie tego nawet wyobrazić. Należał
do nich także Malfoy, a fakt, że był ich przyjacielem, niczego tutaj nie
zmieniał. On także nie potrafił sobie wyobrazić, jak można rozpalić w sobie aż
tak silne uczucia.
Nagle ktoś nacisnął na klamkę i lekko pchnął drzwi,
przerywając tym ciszę panującą w pomieszczeniu. W progu pojawiła się blondynka,
o której obecnie rozmyślali obaj Ślizgoni.
W momencie, gdy dziewczyna zobaczyła szatyna, na jej twarzy
pojawił się wyraźny grymas, co nie uszło niczyjej uwadze.
- Ma pani rację, panno Lenkey. Już się wynoszę – rzekł z
kpiną Blaise, wstając ze swojego miejsca – W końcu nikt nie chce oberwać żadną
szklanką, nieprawdaż?
- Blaise. Dosyć – odezwał się cicho Tom, ale w jego głosie
można było dosłyszeć rozkaz.
Chłopak uśmiechnął się na to ironicznie i mijając wściekłą
Lucy w drzwiach, odezwał się do niej na tyle cicho, by tylko ona zdołała to
usłyszeć.
- Co? Odebrało mowę? Od kiedy to musi bronić cię braciszek?
Czyżby Panna Niezależna przestała być samowystarczalna?
Nawet nie zdążył zareagować, gdy otwarta dłoń blondynki z
rozmachem wylądowała na jego policzku. Siła uderzenia była na tyle duża, że aż
odrzuciło mu głowę do tyłu. Ręka chłopaka automatycznie powędrowała do twarzy
rozmasowując obolałe miejsce.
- Co? Odebrało mowę? – warknęła Lenkey, powtarzając słowa
chłopaka.
Blaise bez zastanowienia wyjął różdżkę i przyłożył jej
koniec do gardła dziewczyny, na co ta się jedynie zaśmiała.
- I co teraz zrobisz? Zabijesz mnie? – zakpiła – Nie... Nie
zrobisz tego. Nie miałbyś odwagi. Jesteś tchórzem. Zwykłym tchórzem!
- Dość tego! – krzyknął Tom zrywając się z miejsca – Blaise,
w tej chwili schowaj różdżkę!
Jednak szatyn ani drgnął. Patrzył prosto w szarozielone oczy
blondynki, a na jego twarzy malowała się nienawiść w najczystszej postaci.
- Odsuń się, Blaise – powiedział już spokojniej Lenkey,
łapiąc chłopaka za rękę, w której trzymał różdżkę i próbując zmusić go do jej
opuszczenia – Blaise, proszę ostatni raz...
Nagle szatyn zaśmiał się kpiąco i powoli zaczął opuszczać
różdżkę.
- Tom nie zawsze będzie cię bronił, skabie. A wtedy uważaj,
żeby nie wpaść na mnie w jakimś ciemnym zaułku – szepnął, nadal szyderczo się
uśmiechając.
- Blaise, przestań bredzić – warknął Lenkey.
- Ależ przyjacielu, ja nie bredzę. Po prostu próbuję
przekazać twojej siostrzyczce, że nie zawsze będziesz przy niej, żeby stanąć w
jej obronie – powiedział spokojnie, wciąż drwiąco się uśmiechając.
Wtedy blondyn rzucił się na niego i przyparł do ściany. Jednocześnie
jego ręka powędrowała na gardło szatyna, zaciskając się na nim w żelaznym
uścisku.
- Jeśli choćby ją tkniesz, pożałujesz – powiedział przez
zaciśnięte zęby Tom.
W tym momencie w korytarzu pojawiła się jeszcze jedna osoba.
- Co tu się dzieje? Tom, co ty do jasnej cholery
wyprawiasz?! – krzyknął Malfoy i odciągnął od siebie przyjaciół.
- Zapamiętaj to sobie. Pożałujesz – powiedział Lenkey i
odwracając się na pięcie, wrócił do pokoju. Jego siostra poszła za nim,
posyłając na odchodnym buziaka Blaise’owi i chichocząc pod nosem. Gdy tylko
zatrzasnęła za sobą drzwi, znów odezwał się Draco.
- Co to wszystko ma znaczyć, do jasnej cholery?! Co wam
strzeliło do głowy?! – warknął.
- Sprzeczka... Zwykła sprzeczka.
„Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami”**
**Carlos Ruíz Zafón.
*Beta - Bezsprzeczna
Oj tak - chodzi pogłoska-Ty jesteś BOSKA!!!
OdpowiedzUsuńhmmmm dziwna ta rodzina :(
OdpowiedzUsuń