sobota, 20 marca 2010

Rozdział 8: Z pewnych rzeczy się po prostu nigdy nie wyrasta




Przez ostatnie dni wakacji starałam się zostać z mamą sam na sam, żeby dowiedzieć się, co też takiego ważnego miała mi do powiedzenia tamtego wieczoru, a o czym nie mógł dowiedzieć się tata, ale George nie odstępował nas na krok. Wziął sobie nawet wolne, twierdząc, że musimy obudować więzy rodzinne zanim znów się rozstaniemy, dlatego każdą chwilę spędzaliśmy we trójkę.
Nie sądziłam, że rodzice mają przed sobą sekrety, zawsze postrzegałam ich, jako idealne małżeństwo, a to według mnie wiązało się ze szczerością i bezgranicznym zaufaniem. Przypomniały mi się słowa ojca: Wbrew pozorom, nigdy nie byliśmy z Jean idealnym małżeństwem. Czyżby właśnie tę tajemnicę miał na myśli?
Skończyłam, po raz drugi w ciągu ostatniego tygodnia, pakować swój kufer. Mama uparła się po moim powrocie, że mam się rozpakować, bo ona chce jeszcze raz wszystko przeprać zanim wrócę do szkoły. Myśl o powrocie do Hogwartu napawała mnie nieopisaną radością. Czego nie można powiedzieć, o mojej nowej współlokatorce, Belli. Strasznie przywiązała się do tego domu i wciąż marudziła, powtarzając, że wolałaby tu zostać. Jednak ja obstając twardo przy swoim, chciałam ją zabrać. Głośno mówiłam, że powinna znaleźć się w świecie magii, a nie wśród mugoli, ale tak naprawdę potrzebowałam jej towarzystwa. Strasznie przywiązałam się do tego kota.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – odpowiedziałam wyraźnie i podniosłam wzrok na osobę, która postanowiła zakłócić mi rozmyślania.  
- Przyszedłem po kufer. Spakowana? – zapytał tata pojawiając się w progu.
- Jasne, możesz go już wziąć – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Nareszcie do mojego domu powróciła ta rodzinna atmosfera. Brakowało mi jej.
- Zaniosę twoje rzeczy do samochodu. Zejdź zaraz na dół, dobrze?
- Za chwilkę. Chcę się pożegnać ze swoim pokojem – Spuściłam wzrok lekko zawstydzona. Czasem byłam zbyt sentymentalna, jak na swój wiek... We wrześniu kończyłam siedemnaście lat, stawałam się pełnoletnia, a nadal miałam dziecięce odruchy. Z pewnych rzeczy się chyba nie wyrasta.

~*~*~

George Granger schodził powoli po schodach taszcząc za sobą bagaż córki. Zastanawiał się, co też ona tam zapakowała, że był taki ciężki. Kobiety... W tej kwestii wszystkie były takie same.
Kiedy znalazł się już na parterze i zmierzał ku drzwiom wyjściowym, z kuchni wyszła Jean, trzymając w rękach jakąś solidnie zapakowaną paczuszkę. Mąż spojrzał na nią zaskoczony.
- Kochanie, daj mi na chwilę kufer, chcę zapakować jeszcze to, Hermionie – powiedziała pani Granger wskazując pakunek, trzymany w rękach.
Mężczyzna posłusznie postawił bagaż na podłodze, czekając aż jego żona ze wszystkim się upora.
- Powiesz mi, co tam jest? – zapytał – Nie wiedziałem, że jednak dajemy Hermionie jakiś prezent. Ustaliliśmy, że nie uznajemy jej siedemnastych urodzin za wyjątkowe, a czekamy do osiemnastych. Tak jak to jest w naszym świecie – powiedział pan Granger, dobitnie akcentując dwa ostatnie słowa.
Kobieta nie zareagowała. Włożyła prezent miedzy ubrania córki i dopiero później zwróciła się do męża.
- Nie mów jej o tym. Chcę, żeby znalazła go dopiero w szkole.
- Powiesz mi, co to jest? – zapytał jeszcze raz, ale nie zdążył uzyskać odpowiedzi, bo u szczytu schodów pojawiła się ich córka.
Uśmiechnął się do niej, a później pocałował żonę w policzek, jak gdyby nigdy nic się nie stało i wziąwszy torbę wyszedł z domu.
Czemu masz tyle sekretów, Jean?

~*~*~

Przez całą drogę na peron uśmiech nie schodził z mych ust. Byłam szczęśliwa, że jednak rozstaję się z rodzicami w dobrych stosunkach. Ale tak samo cieszył mnie powrót do Hogwartu. Za niczym innym nie tęskniłam tak bardzo, jak za przyjaciółmi, przygodami i tylko na pozór zimnymi murami szkoły. Nauka nigdy nie była dla mnie uciążliwa, dlatego też z chęcią do niej powracałam. Zapach książek mnie uspokajał, a dobre oceny mobilizowały do dalszej pracy. Cieszył mnie fakt, że z każdym dniem staję się mądrzejsza, co przybliża mnie do spełnienia marzeń związanych z karierą. Chociaż te, nie były jeszcze takie pewne...
- No, córeczko. Chyba czas się pożegnać – odezwał się, do tej pory milczący tata, parkując na zatłoczonym parkingu – Chyba, że chcesz, żeby z tobą przejść do pociągu?
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie – odpowiedziałam całując go w policzek i mocno przytulając – Do zobaczenia w święta.
- Jednak zmieniłaś zdanie? – zapytał uśmiechając się ciepło.
Odpowiedziałam mu tym samym i kiwnęłam lekko głową. Już chciałam wychodzić, ale ojciec znów się odezwał.
- Hermiono, jeszcze jedno. Jak wróciłaś do domu od państwa Weasleyów? – zapytał – Trochę mnie zaskoczyłaś takim szybkim powrotem...
- Błędnym Rycerzem, autobusem dla ludzi magicznych – powiedziałam, a widząc, że chce zaprotestować, szybko dodałam – Spokojnie. Jest całkowicie bezpieczny – puściłam do niego oczko – Pa, tato.
- Pa, pa... Ucz się dobrze! – krzyknął jeszcze zanim zamknęłam drzwi. Wzięłam swój bagaż oraz kosz z Bellą i wolnym krokiem ruszyłam w stronę peronu.
Wciągnęłam głęboko powietrze, chcąc poczuć powiew lata, ale jedyne, co zdołałam wyczuć to spaliny samochodowe. Skrzywiłam się lekko. Dobrze, że niedługo będę w Hogwarcie, tam nie ma tych paskudnych maszyn. Bywają bardzo pomocne, to fakt, ale strasznie niszczą środowisko.
Stanęłam na skraju chodnika i rozejrzałam się po ulicy, patrząc czy nic nie jedzie. Niestety był strasznych ruch, jak to zawsze przy peronach. Musiałam dosyć długo czekać, zanim jakiś miły pan przepuścił mnie na przejściu dla pieszych. Cieszyłam się w duchu, że wyjechałam wcześniej z domu, teraz przynajmniej nie musiałam się spieszyć. Nie lubię się spóźniać.
Kiedy już nalazłam się bezpiecznie po drugiej stronie ulicy, kilka metrów dalej ujrzałam postać Malfoya wychodzącego z taksówki. Zaraz za nim wysiadł jego przyjaciel, Blaise Zabini i jeszcze jakaś trójka osób. Dwie dziewczyny i chłopak. Wszyscy mieli taki sam kolor włosów jak pierwszy Ślizgon. Cała czwórka była strasznie podobna, a łączył ich nie tylko kolor włosów. Mieli bardzo podobne rysy twarzy i budowę, choć oczywiście dziewczyny były drobniejsze. Przypatrywałam im się intensywnie, sama nie wiedząc, dlaczego. Dopiero, gdy blondyn się odwrócił, zdałam sobie sprawę, że już go widziałam. To był właściciel Belli, ten sam chłopak, na którego wpadłam w parku. Teraz wiem, czemu wydawał mi się tak łudząco podobny do Malfoya... Muszą być rodziną.
Dopiero, gdy chłopak na mnie spojrzał, zdałam sobie sprawę, że się zatrzymałam. Spuściłam speszona głowę czując, jak na policzki wpływają mi rumieńce. Szybko się odwróciłam i niespiesznie zmierzałam w stronę wejścia na peron. Nie chciałam, żeby pomyślał, że przed nim uciekam. Zastanawia mnie tylko fakt, czy mnie pamięta. Spojrzałam na kosz z Bellą. Ciekawe, czy ten chłopak jest czarodziejem... W końcu miał gadającego kota. Muszę spytać Bells, czy ujawniła mu swoje zdolności. No i zastanawiające jest, co tu robi. W Hogwarcie nigdy go nie widziałam. Może po prostu przyszedł odprowadzić Malfoya? Ale w takim razie musi być czarodziejem... W innym wypadku fretka by się z nim nie pokazała... Te jego chore uprzedzenia.
Gdy tylko znalazłam się przy pociągu, poczułam smak Hogwartu. Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Postanowiłam zapomnieć o Ślizgonie i wszystkich przykrych sprawach z nim związanych. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać przyjął go w swoje szeregi. Przecież on miał dopiero szesnaście lat! Chyba, że to kwestia genów. Powinność przechodząca z ojca na syna... Coś, czego nie można się wyrzec... Chociaż nie sądzę, żeby był załamany faktem służby u Czarnego Pana. Tępienie świata ze szlam przynosi mu pewnie przyjemność, przecież to Malfoy, oni mają to we krwi.
Na stacji było jeszcze niewiele osób. Nic dziwnego; zostało sporo czasu do odjazdu pociągu. Postanowiłam to wykorzystać i zająć spokojnie przedział. Nie miałam ochoty przepychać się później przez tłumy rozkrzyczanych uczniów. Wolałam przeczekać to w środku.
Weszłam do opustoszałego pociągu i ciągnąc za sobą kufer zatrzymałam się dopiero przy ostatnim przedziale. Tam będę mogła spokojnie porozmawiać z przyjaciółmi, chociaż pewnie i tak większość czasu minie mi na spotkaniu prefektów i patrolowaniu korytarzy. Nie uważam tego jedynie za przykry obowiązek, ale także za ogromną odpowiedzialność. Nie mniej, wolałbym spędzić ten czas z Harrym, Ronem i Ginny.
Włożyłam kufer na górą półkę i usiadłam wygodnie przy oknie. Patrzyłam, jak peron się zapełnia i rodzice żegnają się ze swoimi pociechami na kolejny rok szkolny, powtarzając tak utarte zwroty, jak bądź grzeczny czy ucz się dobrze. Zapłakane matki przytulały swoje dzieci całe je obcałowując, a poważni ojcowie klapali jedynie po ramieniu, czy podawali rękę żegnając się cmoknięciem w policzek. Uśmiechnęłam się do siebie. Przez chwile pożałowałam, że nie ma tu i moich rodziców... 

~*~*~

Tom Lenkey, gdy tylko wyszedł z ciasnej taksówki, w której siedzieli aż w piątkę, poczuł, że ktoś mu się intensywnie przygląda. Spojrzał na swoich towarzyszy. Żadne z nich się nie odzywało. Każdy pozostawał w swoim własnym świcie, nie chcąc mącić panującej ciszy. Z dnia na dzień coraz więcej ich dzieliło, a kontakty uległy pogorszeniu. Popatrzył na siostrę, która unikała jego wzroku; Blaise’a, który wciąż się szyderczo uśmiechał i nie odezwał do niego ani słowem od ostatniej kłótni; Malfoya, który z dziwnym dla niego zainteresowaniem wpatrywał się w Zabiniego; i Roksanę, która odwróciła wzrok, by ukryć łzy przed Draconem. Ona pierwsza zaczęła kruszyć kamienną powłokę jego serca, Tom miał nadzieję, że w końcu jej się to uda...
Odwrócił się, dręczony uczuciem, że ktoś się mu przygląda. Rozejrzał się wokoło i jego wzrok padł na dziewczynę z brązowymi lokami, stojącą parę metrów dalej. Od razu ją poznał.
To jego anioł.
Kiedy ujrzał, że ma ze sobą kufer, a w ręku kosz, prawdopodobnie z jakimś zwierzątkiem, uśmiechnął się lekko do siebie. To mogło znaczyć tylko jedno: uczy się w Hogwarcie.
Dziewczyna nagle spuściła wzrok i odeszła powoli w stronę wejścia na stację. Musiała go poznać, był tego więcej jak pewny.
- Draco, co to za dziewczyna? – wskazał podbródkiem na odchodzącą szatynkę jednocześnie trącając przyjaciela w ramię.
- Granger, szlama. Nie interesuj się nią zbytnio, nie jest tego warta.
Jednak Malfoy spóźnił się z tym ostrzeżeniem, bo Lenkey był już jak najbardziej zainteresowany…

~*~*~

Przepychałam się między uczniami idąc do przedziału, w którym mieli spotkać się wszyscy prefekci. Za mną szedł dziwnie milczący Ron. Jego zachowanie nie wróżyło nic dobrego. Odkąd go zobaczyłam wchodzącego do pociągu z dziwnym grymasem na twarzy, który zapewne miał być uśmiechem, wiedziałam, że jest z nim coś nie tak. Rudy chłopak, który dreptał teraz za mną w ogóle nie przypominał dawnego Rona Weasleya. Był cichy, milczący i dziwnie blady. Piegi widniejące na jego twarzy wydawały się także bledsze, a oczy nie błyszczały już dawnym blaskiem. Kroczył ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Nie zwracał uwagi na popychających go, co jakiś czas uczniów, jakby zamknięty w szczelnej kapsule własnych myśli. Normalnie już by na któregoś z nich nawrzeszczał, nadużywając przy tym pozycji prefekta, ale teraz jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, co wydawało mi się dziwnie przerażające. Postanowiłam, że z nim porozmawiam. Jest moim przyjacielem. Nie mogę go tak zostawić.
Otworzyłam przedział, w którym mieliśmy się spotkać. Siedzieli tam już Hanna Abbott i Ernie Macmillan z Hufflepuffu i Padma Patil z Anthonym Goldsteinem z Ravenclaw. Brakowało tylko Ślizgonów – to było do przewidzenia.
Uśmiechnęłam się do obecnych i usiadłam przy samym wejściu. Obok mnie przycupnął Ron, który znów starał się uśmiechnąć. Niestety i tym razem wyszedł z tego jakiś marny grymas. Zrobiło mi się go naprawdę żal...
W tym momencie do przedziału weszła McGonagall, a zaraz za nią Pansy Parkinson. Wytrzeszczyłam na nią oczy. Spodziewałam się wszystkich, ale nie jej. Kto mianował kogoś takiego prefektem?!
- Witam wszystkich na pierwszym spotkaniu prefektów – zaczęła profesor McGonagall – Widzę, że pan Malfoy się jeszcze nie pojawił, ale mam nadzieję, że panna Parkinson przekaże mu jego obowiązki.
Mopsica kiwnęła głową. Cóż… Mamy piękną parę prefektów. Malfoy i Parkinson. Nie ma co. Wzory do naśladowania. W sam raz na prefektów! Nie rozumiem, jak Dumbledore mógł popełnić taki błąd... Snape musiał maczać w tym palce.
- Przejdę od razu do rzeczy. Waszym pierwszym obowiązkiem będzie patrolowanie korytarzy pociągu. Najpierw para z Gryffindoru, później Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin. Zmieniać się będziecie, co godzinę – powiedziała Minerwa i zrobiła krótką pauzę, żebyśmy mogli sobie to przeanalizować – Gdy znajdziemy się już w zamku, jak co roku, odprowadzicie po uczcie pierwszorocznych do ich Domów, a następnie stawicie się w gabinecie profesora Dumbledore’a. Ma on wam coś ważnego do przekazania – przeniosła wzrok na Pansy i dodała głosem nieznoszącym sprzeciwu -  Mam nadzieję, że przekaże pani o tym swojemu partnerowi i stawi się on dziś wieczorem u dyrektora. Nie wyrabia sobie dobrej opinii rozpoczynając swoje obowiązki w taki sposób.
Tak zakończyła nasze spotkanie i gestem dłoni pozwoliła nam wyjść. Wraz z Ronem ruszyliśmy w przeciwną stronę niż znajdował się nasz przedział, by zacząć patrol. W tym czasie większość uczniów znalazła już swoje miejsca, a korytarz świecił pustkami. Postanowiłam to wykorzystać i odezwałam się do Rona.
- Jesteś jakiś nieobecny. Coś się stało? – zapytałam nie odwracając się do niego, a jedynie kątem oka na niego zerkając, cały czas szłam przed siebie wolnym krokiem.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu jestem niewyspany – odpowiedział znów próbując się uśmiechnąć. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale huk otwierającego się, gdzieś w oddali przedziału, uniemożliwił mi to. Wypadło z niego dwóch chłopaków okładających się pięściami. Upadli na wąską podłogę korytarzyku nie przestając ze sobą walczyć. Szybko podbiegłam te kilka metrów, jakie nas dzieliło, chcąc ich rozdzielić. Wtedy spostrzegłam, że tych dwóch chłopaków to Blaise Zabini i ten blondyn, na którego wpadłam w parku. Co on tu robił?
Gdy znalazłam się tuż przy nich zauważyłam, że Zabini leży na ziemi i jedynie się broni, natomiast nieznajomy okłada go pięściami po twarzy, nie pozwalając mu uciec. Złapałam tego drugiego za rękę chcąc go oderwać od Ślizgona, ale na nic się to nie zdało. Upadłam na podłogę tuż obok, odepchnięta jego silną ręką. Przeniosłam wzrok na Rona, który stał niedaleko jak sparaliżowany. Był jeszcze bledszy niż wcześniej i wpatrywał się przerażony w walczących chłopaków. To mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że nie mogę teraz na niego liczyć.
Po raz drugi spróbowałam odciągnąć blondyna od Blaise’a, ale tym razem przeszkodziło mi jeszcze coś innego. Jakieś silne ramiona złapały mnie od tyłu i odciągnęły od chłopaków. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć na sprawcę tego czynu i tuż przed sobą dostrzegłam Malfoya z tym jego szyderczym uśmieszkiem dolepionym do twarzy.
- Zostaw ich, muszą to sobie raz na zawsze wyjaśnić – powiedział podnosząc mnie z podłogi i zaraz po tym puszczając. Otrzepał się z niewidzialnego brudu, jaki z pewnością na nim zostawiłam. Spodziewałam się usłyszeć zaraz jakiś wredny komentarz na temat szlam. Nagle przypomniałam sobie o dwójce chłopaków leżących na ziemi.
- Rozdziel ich! Inaczej się pozabijają! – krzyknęłam, licząc na jego pomoc.
I wtedy, w tym samym momencie, wydarzyło się kilka rzeczy. Tajemniczy blondyn przestał okładać pięściami Zabiniego, uczniowie zaczęli wychodzić z pobliskich przedziałów, zainteresowani zamieszaniem, jakie powstało, a kilka metrów dalej pojawiła się postać McGonagall patrzącej z przerażeniem na ciało leżącego na podłodze Ślizgona. Wyglądał przerażająco. Po spuchniętej od ciosów twarzy, z mnóstwem zadrapań, spływała krew. Jasna koszulka szatyna rozerwała się w kilku miejscach i pokryła czerwoną mazią. Oczy miał zamknięte, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko w krótkich, urywanych oddechach. Na sekundę zaległa pełna napięcia cisza, którą przerwał srogi głos nauczycielki transmutacji.
- Pan Lenkey, Malfoy i Weasley ze mną – krzyknęła wskazując na trzech chłopaków. Przynajmniej poznałam nazwisko tego typa, który tak bardzo przypominał mi Malfoya. – A pani, panno Granger, niech zajmie się Blaisem – powiedziała przenosząc go za pomocą różdżki do najbliższego przedziału, który kazała opuścić zajmującym go uczniom, by zapewnić poszkodowanemu prywatność. Kiedy zobaczyła moją przerażoną minę, dodała łagodniej – to tylko tak poważnie wygląda, poradzisz sobie, Hermiono – i wyczarowując apteczkę pomaszerowała w stronę przedziału nauczycieli, a za nią Ron, Malfoy i ten tajemniczy Lenkey.


*Beta - Bezsprzeczna
 

1 komentarz:

  1. taki rozdzial i zero komentarzy toż to chańba rewelacja tajemnczy pan L. jeszcze chyba namiesza w zyciu Hermiony :D

    OdpowiedzUsuń

Theme by MIA