Przez ostatnie dni wakacji starałam się zostać z mamą sam na
sam, żeby dowiedzieć się, co też takiego ważnego miała mi do powiedzenia
tamtego wieczoru, a o czym nie mógł dowiedzieć się tata, ale George nie
odstępował nas na krok. Wziął sobie nawet wolne, twierdząc, że musimy obudować
więzy rodzinne zanim znów się rozstaniemy, dlatego każdą chwilę spędzaliśmy we
trójkę.
Nie sądziłam, że rodzice mają przed sobą sekrety, zawsze
postrzegałam ich, jako idealne małżeństwo, a to według mnie wiązało się ze
szczerością i bezgranicznym zaufaniem. Przypomniały mi się słowa ojca: Wbrew pozorom, nigdy nie byliśmy z Jean
idealnym małżeństwem. Czyżby właśnie tę tajemnicę miał na myśli?
Skończyłam, po raz drugi w ciągu ostatniego tygodnia,
pakować swój kufer. Mama uparła się po moim powrocie, że mam się rozpakować, bo
ona chce jeszcze raz wszystko przeprać zanim wrócę do szkoły. Myśl o powrocie
do Hogwartu napawała mnie nieopisaną radością. Czego nie można powiedzieć, o
mojej nowej współlokatorce, Belli. Strasznie przywiązała się do tego domu i
wciąż marudziła, powtarzając, że wolałaby tu zostać. Jednak ja obstając twardo
przy swoim, chciałam ją zabrać. Głośno mówiłam, że powinna znaleźć się w
świecie magii, a nie wśród mugoli, ale tak naprawdę potrzebowałam jej
towarzystwa. Strasznie przywiązałam się do tego kota.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – odpowiedziałam wyraźnie i podniosłam wzrok na
osobę, która postanowiła zakłócić mi rozmyślania.
- Przyszedłem po kufer. Spakowana? – zapytał tata pojawiając
się w progu.
- Jasne, możesz go już wziąć – odpowiedziałam i uśmiechnęłam
się do niego ciepło. Nareszcie do mojego domu powróciła ta rodzinna atmosfera.
Brakowało mi jej.
- Zaniosę twoje rzeczy do samochodu. Zejdź zaraz na dół,
dobrze?
- Za chwilkę. Chcę się pożegnać ze swoim pokojem – Spuściłam
wzrok lekko zawstydzona. Czasem byłam zbyt sentymentalna, jak na swój wiek...
We wrześniu kończyłam siedemnaście lat, stawałam się pełnoletnia, a nadal
miałam dziecięce odruchy. Z pewnych rzeczy się chyba nie wyrasta.
~*~*~
George Granger schodził powoli po schodach taszcząc za sobą
bagaż córki. Zastanawiał się, co też ona tam zapakowała, że był taki ciężki.
Kobiety... W tej kwestii wszystkie były takie same.
Kiedy znalazł się już na parterze i zmierzał ku drzwiom
wyjściowym, z kuchni wyszła Jean, trzymając w rękach jakąś solidnie zapakowaną
paczuszkę. Mąż spojrzał na nią zaskoczony.
- Kochanie, daj mi na chwilę kufer, chcę zapakować jeszcze
to, Hermionie – powiedziała pani Granger wskazując pakunek, trzymany w rękach.
Mężczyzna posłusznie postawił bagaż na podłodze, czekając aż
jego żona ze wszystkim się upora.
- Powiesz mi, co tam jest? – zapytał – Nie wiedziałem, że
jednak dajemy Hermionie jakiś prezent. Ustaliliśmy, że nie uznajemy jej
siedemnastych urodzin za wyjątkowe, a czekamy do osiemnastych. Tak jak to jest
w naszym świecie – powiedział pan
Granger, dobitnie akcentując dwa ostatnie słowa.
Kobieta nie zareagowała. Włożyła prezent miedzy ubrania
córki i dopiero później zwróciła się do męża.
- Nie mów jej o tym. Chcę, żeby znalazła go dopiero w
szkole.
- Powiesz mi, co to jest? – zapytał jeszcze raz, ale nie
zdążył uzyskać odpowiedzi, bo u szczytu schodów pojawiła się ich córka.
Uśmiechnął się do niej, a później pocałował żonę w policzek,
jak gdyby nigdy nic się nie stało i wziąwszy torbę wyszedł z domu.
Czemu masz tyle
sekretów, Jean?
~*~*~
Przez całą drogę na peron uśmiech nie schodził z mych ust.
Byłam szczęśliwa, że jednak rozstaję się z rodzicami w dobrych stosunkach. Ale
tak samo cieszył mnie powrót do Hogwartu. Za niczym innym nie tęskniłam tak
bardzo, jak za przyjaciółmi, przygodami i tylko na pozór zimnymi murami szkoły.
Nauka nigdy nie była dla mnie uciążliwa, dlatego też z chęcią do niej
powracałam. Zapach książek mnie uspokajał, a dobre oceny mobilizowały do
dalszej pracy. Cieszył mnie fakt, że z każdym dniem staję się mądrzejsza, co
przybliża mnie do spełnienia marzeń związanych z karierą. Chociaż te, nie były
jeszcze takie pewne...
- No, córeczko. Chyba czas się pożegnać – odezwał się, do
tej pory milczący tata, parkując na zatłoczonym parkingu – Chyba, że chcesz,
żeby z tobą przejść do pociągu?
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie – odpowiedziałam całując go w
policzek i mocno przytulając – Do zobaczenia w święta.
- Jednak zmieniłaś zdanie? – zapytał uśmiechając się ciepło.
Odpowiedziałam mu tym samym i kiwnęłam lekko głową. Już
chciałam wychodzić, ale ojciec znów się odezwał.
- Hermiono, jeszcze jedno. Jak wróciłaś do domu od państwa
Weasleyów? – zapytał – Trochę mnie zaskoczyłaś takim szybkim powrotem...
- Błędnym Rycerzem, autobusem dla ludzi magicznych –
powiedziałam, a widząc, że chce zaprotestować, szybko dodałam – Spokojnie. Jest
całkowicie bezpieczny – puściłam do niego oczko – Pa, tato.
- Pa, pa... Ucz się dobrze! – krzyknął jeszcze zanim
zamknęłam drzwi. Wzięłam swój bagaż oraz kosz z Bellą i wolnym krokiem ruszyłam
w stronę peronu.
Wciągnęłam głęboko powietrze, chcąc poczuć powiew lata, ale
jedyne, co zdołałam wyczuć to spaliny samochodowe. Skrzywiłam się lekko.
Dobrze, że niedługo będę w Hogwarcie, tam nie ma tych paskudnych maszyn. Bywają
bardzo pomocne, to fakt, ale strasznie niszczą środowisko.
Stanęłam na skraju chodnika i rozejrzałam się po ulicy,
patrząc czy nic nie jedzie. Niestety był strasznych ruch, jak to zawsze przy
peronach. Musiałam dosyć długo czekać, zanim jakiś miły pan przepuścił mnie na
przejściu dla pieszych. Cieszyłam się w duchu, że wyjechałam wcześniej z domu,
teraz przynajmniej nie musiałam się spieszyć. Nie lubię się spóźniać.
Kiedy już nalazłam się bezpiecznie po drugiej stronie ulicy,
kilka metrów dalej ujrzałam postać Malfoya wychodzącego z taksówki. Zaraz za
nim wysiadł jego przyjaciel, Blaise Zabini i jeszcze jakaś trójka osób. Dwie
dziewczyny i chłopak. Wszyscy mieli taki sam kolor włosów jak pierwszy Ślizgon.
Cała czwórka była strasznie podobna, a łączył ich nie tylko kolor włosów. Mieli
bardzo podobne rysy twarzy i budowę, choć oczywiście dziewczyny były drobniejsze.
Przypatrywałam im się intensywnie, sama nie wiedząc, dlaczego. Dopiero, gdy
blondyn się odwrócił, zdałam sobie sprawę, że już go widziałam. To był
właściciel Belli, ten sam chłopak, na którego wpadłam w parku. Teraz wiem,
czemu wydawał mi się tak łudząco podobny do Malfoya... Muszą być rodziną.
Dopiero, gdy chłopak na mnie spojrzał, zdałam sobie sprawę,
że się zatrzymałam. Spuściłam speszona głowę czując, jak na policzki wpływają
mi rumieńce. Szybko się odwróciłam i niespiesznie zmierzałam w stronę wejścia
na peron. Nie chciałam, żeby pomyślał, że przed nim uciekam. Zastanawia mnie
tylko fakt, czy mnie pamięta. Spojrzałam na kosz z Bellą. Ciekawe, czy ten
chłopak jest czarodziejem... W końcu miał gadającego kota. Muszę spytać Bells,
czy ujawniła mu swoje zdolności. No i zastanawiające jest, co tu robi. W
Hogwarcie nigdy go nie widziałam. Może po prostu przyszedł odprowadzić Malfoya?
Ale w takim razie musi być czarodziejem... W innym wypadku fretka by się z nim
nie pokazała... Te jego chore uprzedzenia.
Gdy tylko znalazłam się przy pociągu, poczułam smak
Hogwartu. Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Postanowiłam zapomnieć o
Ślizgonie i wszystkich przykrych sprawach z nim związanych. Wciąż nie mogłam
uwierzyć, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać przyjął go w swoje szeregi.
Przecież on miał dopiero szesnaście lat! Chyba, że to kwestia genów. Powinność
przechodząca z ojca na syna... Coś, czego nie można się wyrzec... Chociaż nie
sądzę, żeby był załamany faktem służby u Czarnego Pana. Tępienie świata ze
szlam przynosi mu pewnie przyjemność, przecież to Malfoy, oni mają to we krwi.
Na stacji było jeszcze niewiele osób. Nic dziwnego; zostało
sporo czasu do odjazdu pociągu. Postanowiłam to wykorzystać i zająć spokojnie
przedział. Nie miałam ochoty przepychać się później przez tłumy rozkrzyczanych
uczniów. Wolałam przeczekać to w środku.
Weszłam do opustoszałego pociągu i ciągnąc za sobą kufer
zatrzymałam się dopiero przy ostatnim przedziale. Tam będę mogła spokojnie
porozmawiać z przyjaciółmi, chociaż pewnie i tak większość czasu minie mi na
spotkaniu prefektów i patrolowaniu korytarzy. Nie uważam tego jedynie za
przykry obowiązek, ale także za ogromną odpowiedzialność. Nie mniej, wolałbym
spędzić ten czas z Harrym, Ronem i Ginny.
Włożyłam kufer na górą półkę i usiadłam wygodnie przy oknie.
Patrzyłam, jak peron się zapełnia i rodzice żegnają się ze swoimi pociechami na
kolejny rok szkolny, powtarzając tak utarte zwroty, jak bądź grzeczny czy ucz się
dobrze. Zapłakane matki przytulały swoje dzieci całe je obcałowując, a
poważni ojcowie klapali jedynie po ramieniu, czy podawali rękę żegnając się cmoknięciem
w policzek. Uśmiechnęłam się do siebie. Przez chwile pożałowałam, że nie ma tu
i moich rodziców...
~*~*~
Tom Lenkey, gdy tylko wyszedł z ciasnej taksówki, w której
siedzieli aż w piątkę, poczuł, że ktoś mu się intensywnie przygląda. Spojrzał
na swoich towarzyszy. Żadne z nich się nie odzywało. Każdy pozostawał w swoim
własnym świcie, nie chcąc mącić panującej ciszy. Z dnia na dzień coraz więcej
ich dzieliło, a kontakty uległy pogorszeniu. Popatrzył na siostrę, która
unikała jego wzroku; Blaise’a, który wciąż się szyderczo uśmiechał i nie
odezwał do niego ani słowem od ostatniej kłótni; Malfoya, który z dziwnym dla
niego zainteresowaniem wpatrywał się w Zabiniego; i Roksanę, która odwróciła
wzrok, by ukryć łzy przed Draconem. Ona pierwsza zaczęła kruszyć kamienną
powłokę jego serca, Tom miał nadzieję, że w końcu jej się to uda...
Odwrócił się, dręczony uczuciem, że ktoś się mu przygląda.
Rozejrzał się wokoło i jego wzrok padł na dziewczynę z brązowymi lokami,
stojącą parę metrów dalej. Od razu ją poznał.
To jego anioł.
Kiedy ujrzał, że ma ze sobą kufer, a w ręku kosz,
prawdopodobnie z jakimś zwierzątkiem, uśmiechnął się lekko do siebie. To mogło
znaczyć tylko jedno: uczy się w Hogwarcie.
Dziewczyna nagle spuściła wzrok i odeszła powoli w stronę
wejścia na stację. Musiała go poznać, był tego więcej jak pewny.
- Draco, co to za dziewczyna? – wskazał podbródkiem na
odchodzącą szatynkę jednocześnie trącając przyjaciela w ramię.
- Granger, szlama. Nie interesuj się nią zbytnio, nie jest
tego warta.
Jednak Malfoy spóźnił się z tym ostrzeżeniem, bo Lenkey był
już jak najbardziej zainteresowany…
~*~*~
Przepychałam się między uczniami idąc do przedziału, w
którym mieli spotkać się wszyscy prefekci. Za mną szedł dziwnie milczący Ron. Jego
zachowanie nie wróżyło nic dobrego. Odkąd go zobaczyłam wchodzącego do pociągu
z dziwnym grymasem na twarzy, który zapewne miał być uśmiechem, wiedziałam, że
jest z nim coś nie tak. Rudy chłopak, który dreptał teraz za mną w ogóle nie
przypominał dawnego Rona Weasleya. Był cichy, milczący i dziwnie blady. Piegi
widniejące na jego twarzy wydawały się także bledsze, a oczy nie błyszczały już
dawnym blaskiem. Kroczył ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Nie
zwracał uwagi na popychających go, co jakiś czas uczniów, jakby zamknięty w
szczelnej kapsule własnych myśli. Normalnie już by na któregoś z nich
nawrzeszczał, nadużywając przy tym pozycji prefekta, ale teraz jego twarz nie
wyrażała żadnych uczuć, co wydawało mi się dziwnie przerażające. Postanowiłam,
że z nim porozmawiam. Jest moim przyjacielem. Nie mogę go tak zostawić.
Otworzyłam przedział, w którym mieliśmy się spotkać. Siedzieli
tam już Hanna Abbott i Ernie Macmillan z Hufflepuffu i Padma Patil z Anthonym
Goldsteinem z Ravenclaw. Brakowało tylko Ślizgonów – to było do przewidzenia.
Uśmiechnęłam się do obecnych i usiadłam przy samym wejściu.
Obok mnie przycupnął Ron, który znów starał się uśmiechnąć. Niestety i tym
razem wyszedł z tego jakiś marny grymas. Zrobiło mi się go naprawdę żal...
W tym momencie do przedziału weszła McGonagall, a zaraz za
nią Pansy Parkinson. Wytrzeszczyłam na nią oczy. Spodziewałam się wszystkich,
ale nie jej. Kto mianował kogoś takiego
prefektem?!
- Witam wszystkich na pierwszym spotkaniu prefektów – zaczęła
profesor McGonagall – Widzę, że pan Malfoy się jeszcze nie pojawił, ale mam
nadzieję, że panna Parkinson przekaże mu jego obowiązki.
Mopsica kiwnęła głową. Cóż… Mamy piękną parę prefektów.
Malfoy i Parkinson. Nie ma co. Wzory do naśladowania. W sam raz na prefektów!
Nie rozumiem, jak Dumbledore mógł popełnić taki błąd... Snape musiał maczać w
tym palce.
- Przejdę od razu do rzeczy. Waszym pierwszym obowiązkiem
będzie patrolowanie korytarzy pociągu. Najpierw para z Gryffindoru, później
Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin. Zmieniać się będziecie, co godzinę –
powiedziała Minerwa i zrobiła krótką pauzę, żebyśmy mogli sobie to
przeanalizować – Gdy znajdziemy się już w zamku, jak co roku, odprowadzicie po
uczcie pierwszorocznych do ich Domów, a następnie stawicie się w gabinecie
profesora Dumbledore’a. Ma on wam coś ważnego do przekazania – przeniosła wzrok
na Pansy i dodała głosem nieznoszącym sprzeciwu - Mam nadzieję, że przekaże pani o tym swojemu
partnerowi i stawi się on dziś wieczorem u dyrektora. Nie wyrabia sobie dobrej
opinii rozpoczynając swoje obowiązki w
taki sposób.
Tak zakończyła nasze spotkanie i gestem dłoni pozwoliła nam
wyjść. Wraz z Ronem ruszyliśmy w przeciwną stronę niż znajdował się nasz
przedział, by zacząć patrol. W tym czasie większość uczniów znalazła już swoje
miejsca, a korytarz świecił pustkami. Postanowiłam to wykorzystać i odezwałam
się do Rona.
- Jesteś jakiś nieobecny. Coś się stało? – zapytałam nie
odwracając się do niego, a jedynie kątem oka na niego zerkając, cały czas szłam
przed siebie wolnym krokiem.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu jestem niewyspany –
odpowiedział znów próbując się uśmiechnąć. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale
huk otwierającego się, gdzieś w oddali przedziału, uniemożliwił mi to. Wypadło
z niego dwóch chłopaków okładających się pięściami. Upadli na wąską podłogę
korytarzyku nie przestając ze sobą walczyć. Szybko podbiegłam te kilka metrów,
jakie nas dzieliło, chcąc ich rozdzielić. Wtedy spostrzegłam, że tych dwóch
chłopaków to Blaise Zabini i ten blondyn, na którego wpadłam w parku. Co on tu
robił?
Gdy znalazłam się tuż przy nich zauważyłam, że Zabini leży
na ziemi i jedynie się broni, natomiast nieznajomy okłada go pięściami po
twarzy, nie pozwalając mu uciec. Złapałam tego drugiego za rękę chcąc go
oderwać od Ślizgona, ale na nic się to nie zdało. Upadłam na podłogę tuż obok,
odepchnięta jego silną ręką. Przeniosłam wzrok na Rona, który stał niedaleko
jak sparaliżowany. Był jeszcze bledszy niż wcześniej i wpatrywał się przerażony
w walczących chłopaków. To mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że nie mogę teraz na
niego liczyć.
Po raz drugi spróbowałam odciągnąć blondyna od Blaise’a, ale
tym razem przeszkodziło mi jeszcze coś innego. Jakieś silne ramiona złapały
mnie od tyłu i odciągnęły od chłopaków. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć na
sprawcę tego czynu i tuż przed sobą dostrzegłam Malfoya z tym jego szyderczym
uśmieszkiem dolepionym do twarzy.
- Zostaw ich, muszą to sobie raz na zawsze wyjaśnić –
powiedział podnosząc mnie z podłogi i zaraz po tym puszczając. Otrzepał się z
niewidzialnego brudu, jaki z pewnością na nim zostawiłam. Spodziewałam się
usłyszeć zaraz jakiś wredny komentarz na temat szlam. Nagle przypomniałam sobie
o dwójce chłopaków leżących na ziemi.
- Rozdziel ich! Inaczej się pozabijają! – krzyknęłam, licząc
na jego pomoc.
I wtedy, w tym samym momencie, wydarzyło się kilka rzeczy.
Tajemniczy blondyn przestał okładać pięściami Zabiniego, uczniowie zaczęli
wychodzić z pobliskich przedziałów, zainteresowani zamieszaniem, jakie
powstało, a kilka metrów dalej pojawiła się postać McGonagall patrzącej z
przerażeniem na ciało leżącego na podłodze Ślizgona. Wyglądał przerażająco. Po
spuchniętej od ciosów twarzy, z mnóstwem zadrapań, spływała krew. Jasna
koszulka szatyna rozerwała się w kilku miejscach i pokryła czerwoną mazią. Oczy
miał zamknięte, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko w krótkich,
urywanych oddechach. Na sekundę zaległa pełna napięcia cisza, którą przerwał
srogi głos nauczycielki transmutacji.
- Pan Lenkey, Malfoy i Weasley ze mną – krzyknęła wskazując
na trzech chłopaków. Przynajmniej poznałam nazwisko tego typa, który tak bardzo
przypominał mi Malfoya. – A pani, panno Granger, niech zajmie się Blaisem –
powiedziała przenosząc go za pomocą różdżki do najbliższego przedziału, który
kazała opuścić zajmującym go uczniom, by zapewnić poszkodowanemu prywatność.
Kiedy zobaczyła moją przerażoną minę, dodała łagodniej – to tylko tak poważnie
wygląda, poradzisz sobie, Hermiono – i wyczarowując apteczkę pomaszerowała w
stronę przedziału nauczycieli, a za nią Ron, Malfoy i ten tajemniczy Lenkey.
*Beta - Bezsprzeczna
taki rozdzial i zero komentarzy toż to chańba rewelacja tajemnczy pan L. jeszcze chyba namiesza w zyciu Hermiony :D
OdpowiedzUsuń