Dla Łezki ;* - bo
to dzięki Tobie powstał ten rozdział. Gdyby nie Ty, pewnie jeszcze długo by się
nie pojawił. Dziękuję kochana! Z mojego całego, małego serduszka!
Weszłam do przedziału, w którym leżał Blaise. Przypatrzyłam
mu się uważniej. Mięśnie delikatnie odznaczające się na obcisłej koszulce,
spokojny wyraz twarzy i... delikatny uśmiech?
Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się by zamknąć za sobą
drzwiczki, a kiedy ponownie spojrzałam na Ślizgona ten nie leżał już bezwładnie
na siedzeniach. Rozpostarł się wygodnie wkładając jedną rękę pod głowę i
przyglądając mi się z aroganckim uśmiechem. Typowy Ślizgon. Moje współczucie
względem jego osoby prysnęło jak bańka mydlana.
- Widzę, że już wszystko w porządku. Nie potrzebujesz mojej
pomocy – powiedziałam chcąc jak najszybciej wyjść.
- Uwierzysz, jeśli zaprzeczę? – zapytał zmieniając pozycję
do siedzącej.
- Jesteś Ślizgonem. Wam nie wolno ufać.
- Nie proszę o zaufanie.
Wywróciłam oczami.
- Przed chwilą powiedziałeś...
- Poprosiłem o wiarę nie o zaufanie. A to różnica –
powiedział z kpiną – Kto by pomyślał. Granger, nasza Panna Najmądrzejsza,
popełniła tak znaczący błąd.
- Wiesz, co? Skoro masz na tyle dużo siły, żeby ze mnie kpić
to lepiej wykorzystaj ją do opatrzenia swoich ran, bo sam się tym zajmiesz –
odpowiedziałam zdenerwowana na siebie, że choć przez chwilę mogłam współczuć
kumplowi Malfoya. W końcu oni są jednakowi. I obaj nigdy się nie zmienią.
- Chyba mnie z tym nie zostawisz, co? – zapytał wskazując na
mocno opuchniętą brew – Profesor McGonagall nie byłaby z ciebie dumna – ciągnął
swój wywód, a z twarzy nie schodził mu ten irytujący uśmieszek.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i złością w oczach.
Złapałam za apteczkę i usiadłam obok chłopaka. Nie robiłam tego tylko ze
wzglądu na McGonagall. Wiedziałam, że jak go teraz zostawię, sumienie nie da mi
spokoju. A teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie niż zamartwianie się o jakiś
nędznych Ślizgonów.
- Wiedziałem, że zostaniesz – rzekł, gdy wyciągałam z
apteczki wacik – Wy, Gryfoni, jesteście tacy przewidywalni… Ała! – krzyknął,
gdy szybkim ruchem starłam z jego wargi resztki krwi – Nie można delikatniej?
To boli!
- Skoro my, Gryfoni, jesteśmy tacy przewidywalni, czemu nie
przewidziałeś tego? – zapytałam i z
impetem przyłożyłam mu woreczek z lodem do opuchniętego miejsca.
Zabini skrzywił się z bólu. Uśmiechnęłam się do niego mściwie.
- Coś jeszcze cię boli? Może to opatrzę? – zapytałam
zerkając kątem oka, jak zareaguje.
- Obejdzie się – odpowiedział uśmiechając się ironicznie.
Kolejna wspólna cecha wszystkich Ślizgonów.
- Wiesz, co? Malfoy po raz pierwszy miał rację. Powinnam
zostawić cię z tym całym Lenkeyem, żebyście się pozabijali – dodałam wstając z
miejsca i z trzaskiem zamykając apteczkę – Nie wierzę, że dałeś mu się tak
pobić.
- Czasem trzeba pozwolić innym, żeby dostali to, czego chcą.
Bo są ludzie, którzy tylko wtedy potrafią ci odpuścić.
~*~*~
Chłopak o rudej czuprynie i piegowatej twarzy, szedł krok w
krok za profesor McGonagall. Kątem oka zerkał na wciąż uśmiechającego się
Malfoya i Toma, którego twarz była wykrzywiona złością i pogardą. Ron Weasley
wiedział, że w każdym człowieku musi tkwić jakieś dobro, ale gdy po raz
pierwszy ujrzał twarz Lenkeya, zaczął poważnie wątpić w swoją teorię. Może
dlatego, że ich pierwsze spotkanie stało się dla rudzielca najgorszym
wspomnieniem.
Wspomnienie Rona
Obudziło mnie ostre
kłucie. Otworzyłem zaspany oczy i spojrzałem na sowę, która spoglądała na mnie
z wrogością, nie przestając dzióbać mnie w ramię. Miała pióra koloru smoły i
jeszcze ciemniejsze oczy. Nigdy nie widziałem piękniejszego i bardziej
przerażającego stworzenia. Zaskoczyła mnie jej obecność tutaj. Spojrzałem na
zegarek. Było czterdzieści minut po północy. Czego chce ode mnie ten cholerny
ptak o tej porze?
Odwiązałem zwitek
pergaminu przywiązany do jego nóżki i zapaliwszy lampkę przyjrzałem się treści
wiadomości.
„Chcesz, żeby Twoja
siostra wróciła żywa do domu? Jeśli tak to lepiej się pospiesz...”
Przerażony
przeczytałem to kilka razy. A jeśli to głupi żart? Tylko, kto mógłby zrobić coś
tak paskudnego?
Wyskoczyłem z łóżka i
po cichu, żeby nie obudzić rodziców, poszedłem do pokoju Ginny. W środku
wszystko było w porządku. Jak zawsze pomieszczenie aż świeciło czystością – ale
to było akurat zasługą tylko i wyłącznie mamy. Łóżko stało w kącie pokoju
starannie posłane, a na środku czerwonej kapy leżał kolejny kawałek pergaminu.
Coś aż ścisnęło mnie w
gardle, ale podszedłem i wziąłem do ręki kolejny liścik.
„Spotkajmy się przy
starym dębie nieopodal twojego domu. Zadbaj o to, żeby nikt cię nie zauważył. Chyba
nie chcesz, żeby twojej siostrzyczce stała się krzywda, prawda?
Tak więc gra rozpoczęta, panie Weasley”
Tak więc gra rozpoczęta, panie Weasley”
Z każdą kolejną
linijką coraz bardziej uginały się pode mną nogi. Ginny jest w poważnym
niebezpieczeństwie. Nie mogę jej zostawić samej, nie mogę pozwolić jej zginąć.
Jakbym później spojrzał rodzicom w twarz? Co bym powiedział braciom? Że
pozwoliłem jej umrzeć, bo zapanował nade mną strach? Nie mogę się poddać.
Na palcach przeszedłem
przez dom i wyszedłem na podwórko. Zawiał przyjemny, sierpniowy wiaterek. Byłem
w piżamie i bluzie, którą zdarzyłem po drodze na siebie włożyć. Nie było
chłodno, ale nogi i tak mi się trzęsły. Prawdopodobnie ze strachu.
Rozejrzałem się wokół
siebie i popatrzyłem po oknach, czy aby na pewno nikt mnie nie obserwuje.
Nigdzie nikogo nie dostrzegłem, więc ruszyłem w stronę starego dębu. Dopóki sam
nie znalazłem się w cieniu drzewa, nie zauważyłem, że stała tam postać w
czarnym płaszczu i kapturze naciągniętym na głowę, spod którego widać było
jasną grzywkę.
- Gdzie jest moja
siostra?! – warknąłem i sam się zdziwiłem słysząc, jak groźnie to zabrzmiało. Sięgnąłem
po różdżkę starając się przypomnieć sobie jakieś obronne zaklęcia, ale
wszystkie ulatywały mi z głowy. Strach mnie powoli paraliżował. Jednak dopiero,
gdy w kieszeni piżamy nie znalazłem różdżki, zdałem sobie sprawę w jak
beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Mój „towarzysz” prychnął pod nosem, a ja
poczułem, jak z twarzy odpływa mi krew.
- Mówili mi, że jesteś
głupi, ale tego bym się nie spodziewał – powiedział nieznajomy zdejmując
kaptur. W pierwszej chwili myślałem, że to Malfoy. Ba! Ja byłem pewny, że to
on! Dopiero, gdy wytężyłem wzrok zdałem sobie sprawę, że między tym chłopakiem,
a Ślizgonem jest jedynie ogromne podobieństwo. Bo ten Malfoy, który stał przede
mną, był poważniejszy i... groźniejszy.
- Gdzie jest moja siostra? – powtórzyłem, ale
nie zabrzmiało to już tak ostro. Resztki mojej udawanej odwagi zniknęły wraz ze
zdaniem sobie sprawy, że byłem tak głupi i przyszedłem tu bez różdżki.
- Chcesz odzyskać
siostrę? To lepiej bądź grzeczny, bo jeśli cokolwiek dziś przeskrobiesz – nie
ręczę za siebie. Ani za to, co stanie się z uroczą, rudą panną Weasley.
Po tych słowach
niespodziewanie złapał mnie za ramię i deportowaliśmy się. Znalazłem się na
skraju jakiegoś ciemnego lasu, ale nim zdążyłem się rozejrzeć, blondyn ruszył
szybkim krokiem przed siebie. Poszedłem za nim. To był jedyny sposób, żeby odzyskać
siostrę...
Po kilku straszliwie
dłużących się minutach doszliśmy do pozłacanej, ogromnej bramy, nad którą
wisiała tablica z ozdobnym napisem „Malfoy Manor”. Wiedziałem, że ten chłopak
musi mieć coś wspólnego z Malfoyami.
Młodzieniec machnął
różdżką, wypowiadając pod nosem jakąś skomplikowaną formułę i przeszedł przez
otwierające się wrota. Gdy tylko obaj znaleźliśmy się na dróżce prowadzącej do
rezydencji Malfoyów, brama zatrzasnęła się za nami z hukiem, który zaraz
rozniósł się głuchym echem po pobliskim lesie. Po plecach przeszły mi ciarki. To
wszystko było bez sensu. Mam nadzieję, że to tylko zły sen. Bardzo zły sen.
Podeszliśmy do drzwi
wejściowych. Klon Malfoya zapukał trzy razy mosiężną kołatką.
- Kto? – dobiegło
moich uszu ciche i lakoniczne pytanie.
- Tom. Tom Lenkey.
Wróciłem z naszą nową zdobyczą – odpowiedział kpiąco się uśmiechając.
Potem ten sam głos
zadał jakieś pytanie w języku, którego nie znałem. Chłopak nazywany Tomem
wywrócił oczami, ale odpowiedział. Musiał udzielić właściwej odpowiedzi, bo
drzwi otworzyły się, a my weszliśmy do środka. Wciąż posłusznie podążałem za
Lenkeyem. Nie chciałem, żeby skrzywdził Ginny, dlatego szedłem grzecznie i
starałem się nie rozglądać. Nie chciałem jeszcze większych kłopotów – o ile to
w ogóle możliwe.
Weszliśmy do jakiegoś ogromnego pomieszczenia.
Meble były zsunięte na boki. Jedynie na samym środku znajdował się ogromny –
teraz pusty – fotel, a przed nim leżał długi, czerwony dywan. W ciemnym rogu
pomieszczenia stał drewniany stół, przy którym ustawiony był z tuzin krzeseł.
Całość wyglądała trochę jak sala tronowa. Dopiero, gdy usłyszałem cichy jęk
dobiegający z przeciwnej strony sali, ujrzałem swoją siostrę. Była przywiązana
do krzesła, na którym siedziała. Usta miała zakneblowane, włosy potargane, oczy
zaczerwienione, a na policzkach widniały ślady łez. Rzuciłem się do niej
biegiem, ale zanim zdałem sobie sprawę, że to nie jest dobry pomysł, poczułem,
jak jakaś niewidzialna nić związuje mi nogi. Upadłem boleśnie na twarz.
Chciałem ją rozmasować, ale w tym samym momencie i ręce zostały unieruchomione.
- Nie tak szybko,
Weasley. Tutaj działasz na naszych warunkach – usłyszałem głos Toma zza pleców.
Potem poczułem, jak coś przeciąga mnie po podłodze z powrotem do niego. A kiedy
już leżałem żałośnie skulony u jego stóp, do pomieszczenia weszła kolejna
osoba.
- No, no, no. Kogo ja
widzę... Czyż to nie kolejny Weasley w moim domu? Przyszedłeś ratować
siostrzyczkę? – zapytał Malfoy, podchodząc do Ginny. Złapał ją za podbródek, by
na niego spojrzała i nie odwracając od niej wzroku kontynuował – Chyba nie
chcesz, żeby coś stało się tej ślicznej, piegowatej buźce, prawda?
- Zostaw moją siostrę!
– krzyknąłem odnajdując w sobie nagłą siłę, szarpnąłem za krępujące mnie więzy,
ale one tylko bardziej się zacisnęły.
- Od kiedy jesteś taki
waleczny, co Weasley? – zakpił Malfoy przenosząc na mnie spojrzenie. Kątem oka
zauważyłem, że do pomieszczenia schodzi się coraz więcej osób. Wszyscy ubrani w
czarne peleryny – Śmierciożercy. Nie miałem jednak czasu przyjrzeć się im
uważniej. Całą moją uwagę pochłonęła Ginny i Malfoy.
Dopiero nagłe
umilknięcie Ślizgona zmusiło mnie do rozejrzenia się. Wciąż leżąc na podłodze
odwróciłem głowę w stronę wejścia, przez które wciąż wchodziły nowe postacie i
ustawiały się w rzędzie przy ścianie. Jednak dopiero w chwili, gdy Malfoy do
nich dołączył dostrzegłem, kto pojawił się w drzwiach. Aż zachłysnąłem się
powietrzem z przerażenia, bo chociaż nigdy go nie widziałem, byłem pewien, kogo
mam przed sobą... Sam Lord Voldemort zmierzał w stronę środka sali, gdzie stał
fotel. Prawdopodobnie przygotowany dla niego.
Wszystkie zebrane
osoby pochyliły głowy widząc swojego Pana, jakby lękały się, że spotka je kara
nawet za jedno spojrzenie. Jedynie Tom stał nadal niewzruszony. Albo potęga
Czarnego Pana nie robiła na nim wrażenia, albo dobrze się maskował.
- Tom, czy tak traktujemy gości? – wysyczał
Voldemort siadając w fotelu.
W tej samej chwili
poczułem, że więzy rozluźniają się. Szybko się podniosłem, potykając się przy
tym o własne nogi. O mały włos znów nie wylądowałem na podłodze. Wśród
Śmierciożerców przeszedł szmer chichotu. Utkwiłem wzrok w swoich butach. Bałem
się spojrzeć na Tego-Którego-Iminia-Nie-Wolno-Wymawiać.
- Więc, kogo my tu
mamy... – ponownie odezwał się Tom Riddle – Nie sądziłem, że kiedykolwiek
któryś z was, tchórzliwych Weasleyów, dostąpi zaszczytu spotkania się ze mną
twarzą w twarz...
- Wcale nie...
- Milcz, gdy Pan mówi!
Crucio! – przerwał mi Lenkey ostrym tonem i nim zdążyłem w jakikolwiek sposób
zareagować, upadłem na posadzkę, wijąc się z bólu. Myśli ulatywały mi z głowy.
Nie mogłem się nad niczym skupić. Pragnąłem jedynie umrzeć.
- Tom, wystarczy.
Będzie nam jeszcze potrzebny – Zanim te słowa dotarły do mojego umysłu, ból
prawie zupełnie ustał. Jego skutki jednak nadal pozostawały – Wstań!
Polecenie Czarnego
Pana szybko do mnie przemówiło, chociaż nie miałem na nie siły i ochoty,
wstałem z chłodnej posadzki. Chwiejąc się lekko na nogach stałem tak ze
spuszoną głową, modląc się, żeby jak najszybciej wypuścili stąd mnie i Ginny.
- Pewnie chcesz nas
jak najszybciej opuścić... – kontynuował diabeł w ludzkim ciele, jakby czytał
mi w myślach. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było – Jeśli jednak chcesz
wyjść stąd żywy i odzyskać swoją uroczą siostrzyczkę, lepiej obiecaj mi
posłuszeństwo.
Nie wiedziałem, co
zrobić. Nie mogłem opuścić Ginny. Odważyłem się podnieść wzrok i na nią
spojrzeć. Oczy miała pełne łez, które spływały po jej bladych policzkach.
Kręciła uparcie głową chcąc mnie powstrzymać przed podjęciem najtrudniejszej
decyzji w moim życiu. Wiedziałem jednak jedno, nie mogłem dla tej decyzji
poświęcić JEJ życia.
- Tak jest, Panie – wydukałem cicho i znów
spuściłem wzrok. Nie chciałem nadal patrzeć na zapłakaną siostrę.
- Podejdź tu. Złożysz
Przysięgę Wieczystą – odezwał się nagle Lenkey – Wiesz, co się stanie, jeśli ją
złamiesz? – pokręciłem głowę przenosząc równocześnie wzrok na niego. Po
perfidnym uśmieszku, jaki pojawił się na jego twarzy, wiedziałem już, że
cokolwiek odpowie, nie będzie to dla mnie dobre – Umrzesz. A co najlepsze nikt
nie będzie musiał brudzić sobie przy tym rąk. Po prostu... umrzesz.
Przerażony przestałem
przez chwilę oddychać. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia i muszę złożyć tą
przeklętą przysięgę. Z całego serca pragnąłem tego nie robić, ale zdawałem
sobie sprawę, że muszę. Dla Ginny.
- Podaj mi rękę –
powiedział Tom Lenkey i złapał mnie za nadgarstek. Zrobiłem to samo – Draco,
czyń honory – dodał po chwili, a obok nas pojawił się Malfoy z wyciągniętą
różdżką. Przyłożył ją do naszych splecionych rąk – Ronie Weasleyu, czy
przyrzekasz całkowicie oddać się służbie Czarnemu Panu?
- Przyrzekam – odpowiedziałem drżącym głosem.
Gorączkowo próbowałem wymyślić coś, co mogłoby to przerwać, chociaż wiedziałem,
że to nie ma żadnego sensu.
- Czy przyrzekasz stać po jego stronie w każdej
sytuacji? Czy przyrzekasz służyć mu do końca swoich dni? – zapytał uśmiechając się
kpiąco. Czułem jak robi mi się zimno, jak krew odpływa mi z twarzy. Wiedziałem,
że to koniec...
- Przyrzekam –
wyszeptałem, a nasze splecione dłonie rozbłysnęły zielonym światłem, które
pojawiło się z różdżki Malfoya.
Teraz już nie było odwrotu...
Rudzielec stał zamyślony w rogu przedziału myślami wciąż
będąc tamtego dnia. To była noc z pierwszego na drugiego sierpnia. Noc, którą
zapamięta do końca życia...
Później, w niewyjaśnionych okolicznościach, znalazł się w
domu. Obudził się, gdy tylko zaczęło wschodzić słońce. Pobiegł do pokoju
siostry i zastał ją tam smacznie śpiącą. Jak się niedługo potem okazało,
Śmierciożercy wymazali jej pamięć. Cieszył się, że nie będzie pamiętać wydarzeń
ostatniej nocy, ale mimo wszystko, czuł się w głębi serca przez to bardzo
samotny. Wiedział, że teraz sam musi dzielić swój sekret.
- Panie Weasley! Czy pan zasnął?! – dobiegł go surowy głos
profesor McGonagall – Pytam, co się dziś wydarzyło między panem Lenkeyem, a
panem Zabinim.
Wzruszył ramionami. Wiedział, że Tom jest groźny. Już
pierwszego dnia, jeszcze w pociągu, wdał się w bójkę. A Ron Weasley na własnej
skórze poczuł, do czego ten chłopak jest jeszcze zdolny.
- Widziałem tyle, co pani. To nie mnie należy o to pytać –
odpowiedział rudzielec i znów wbił wzrok w swoje buty. Cieszył się, że
profesorka nie zadawała mu już więcej pytań. Nie chciał w tym uczestniczyć, nie
chciał uczestniczyć w niczym, do czego się ostatnio zobowiązał. Chciał się po
prostu od tego wszystkiego urwać i znów być szczęśliwym Ronem Weasleyem, który
stara się zdobyć szacunek innych i serce ukochanej dziewczyny.
Dzisiaj, gdy po raz drugi zobaczył twarz Toma, poczuł ten
strach, który towarzyszył mu tamtej feralnej nocy. Tyle, że teraz powrócił ze
zdwojoną siłą. Ron właśnie zdał sobie sprawę, dlaczego... Bo twarz tego
chłopaka miała w sobie coś, co kazało ci zadać sobie pytanie, czy jesteś pewien, że przeżyjesz kolejny
dzień? Rudzielec już znał na to odpowiedź. Nie...
*Beta - Bezsprzeczna
no nie wszyscy tylko nie Ron cos czuje ze tu nie bedzie happy endu na koncu :(
OdpowiedzUsuń