niedziela, 2 maja 2010

Rozdział 9: Najgorsze wspomnienie w życiu pewnego rudego Gryfona




Dla Łezki ;* - bo to dzięki Tobie powstał ten rozdział. Gdyby nie Ty, pewnie jeszcze długo by się nie pojawił. Dziękuję kochana! Z mojego całego, małego serduszka!


Weszłam do przedziału, w którym leżał Blaise. Przypatrzyłam mu się uważniej. Mięśnie delikatnie odznaczające się na obcisłej koszulce, spokojny wyraz twarzy i... delikatny uśmiech?
Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się by zamknąć za sobą drzwiczki, a kiedy ponownie spojrzałam na Ślizgona ten nie leżał już bezwładnie na siedzeniach. Rozpostarł się wygodnie wkładając jedną rękę pod głowę i przyglądając mi się z aroganckim uśmiechem. Typowy Ślizgon. Moje współczucie względem jego osoby prysnęło jak bańka mydlana.    
- Widzę, że już wszystko w porządku. Nie potrzebujesz mojej pomocy – powiedziałam chcąc jak najszybciej wyjść.
- Uwierzysz, jeśli zaprzeczę? – zapytał zmieniając pozycję do siedzącej.
- Jesteś Ślizgonem. Wam nie wolno ufać.
- Nie proszę o zaufanie.
Wywróciłam oczami.
- Przed chwilą powiedziałeś...
- Poprosiłem o wiarę nie o zaufanie. A to różnica – powiedział z kpiną – Kto by pomyślał. Granger, nasza Panna Najmądrzejsza, popełniła tak znaczący błąd.
- Wiesz, co? Skoro masz na tyle dużo siły, żeby ze mnie kpić to lepiej wykorzystaj ją do opatrzenia swoich ran, bo sam się tym zajmiesz – odpowiedziałam zdenerwowana na siebie, że choć przez chwilę mogłam współczuć kumplowi Malfoya. W końcu oni są jednakowi. I obaj nigdy się nie zmienią.
- Chyba mnie z tym nie zostawisz, co? – zapytał wskazując na mocno opuchniętą brew – Profesor McGonagall nie byłaby z ciebie dumna – ciągnął swój wywód, a z twarzy nie schodził mu ten irytujący uśmieszek.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i złością w oczach. Złapałam za apteczkę i usiadłam obok chłopaka. Nie robiłam tego tylko ze wzglądu na McGonagall. Wiedziałam, że jak go teraz zostawię, sumienie nie da mi spokoju. A teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie niż zamartwianie się o jakiś nędznych Ślizgonów.
- Wiedziałem, że zostaniesz – rzekł, gdy wyciągałam z apteczki wacik – Wy, Gryfoni, jesteście tacy przewidywalni… Ała! – krzyknął, gdy szybkim ruchem starłam z jego wargi resztki krwi – Nie można delikatniej? To boli!
- Skoro my, Gryfoni, jesteśmy tacy przewidywalni, czemu nie przewidziałeś tego? – zapytałam i z impetem przyłożyłam mu woreczek z lodem do opuchniętego miejsca.
Zabini skrzywił się z bólu. Uśmiechnęłam się do niego mściwie.
- Coś jeszcze cię boli? Może to opatrzę? – zapytałam zerkając kątem oka, jak zareaguje.
- Obejdzie się – odpowiedział uśmiechając się ironicznie. Kolejna wspólna cecha wszystkich Ślizgonów.
- Wiesz, co? Malfoy po raz pierwszy miał rację. Powinnam zostawić cię z tym całym Lenkeyem, żebyście się pozabijali – dodałam wstając z miejsca i z trzaskiem zamykając apteczkę – Nie wierzę, że dałeś mu się tak pobić.
- Czasem trzeba pozwolić innym, żeby dostali to, czego chcą. Bo są ludzie, którzy tylko wtedy potrafią ci odpuścić.

~*~*~

Chłopak o rudej czuprynie i piegowatej twarzy, szedł krok w krok za profesor McGonagall. Kątem oka zerkał na wciąż uśmiechającego się Malfoya i Toma, którego twarz była wykrzywiona złością i pogardą. Ron Weasley wiedział, że w każdym człowieku musi tkwić jakieś dobro, ale gdy po raz pierwszy ujrzał twarz Lenkeya, zaczął poważnie wątpić w swoją teorię. Może dlatego, że ich pierwsze spotkanie stało się dla rudzielca najgorszym wspomnieniem.


Wspomnienie Rona

Obudziło mnie ostre kłucie. Otworzyłem zaspany oczy i spojrzałem na sowę, która spoglądała na mnie z wrogością, nie przestając dzióbać mnie w ramię. Miała pióra koloru smoły i jeszcze ciemniejsze oczy. Nigdy nie widziałem piękniejszego i bardziej przerażającego stworzenia. Zaskoczyła mnie jej obecność tutaj. Spojrzałem na zegarek. Było czterdzieści minut po północy. Czego chce ode mnie ten cholerny ptak o tej porze?
Odwiązałem zwitek pergaminu przywiązany do jego nóżki i zapaliwszy lampkę przyjrzałem się treści wiadomości.

„Chcesz, żeby Twoja siostra wróciła żywa do domu? Jeśli tak to lepiej się pospiesz...”

Przerażony przeczytałem to kilka razy. A jeśli to głupi żart? Tylko, kto mógłby zrobić coś tak paskudnego?
Wyskoczyłem z łóżka i po cichu, żeby nie obudzić rodziców, poszedłem do pokoju Ginny. W środku wszystko było w porządku. Jak zawsze pomieszczenie aż świeciło czystością – ale to było akurat zasługą tylko i wyłącznie mamy. Łóżko stało w kącie pokoju starannie posłane, a na środku czerwonej kapy leżał kolejny kawałek pergaminu.
Coś aż ścisnęło mnie w gardle, ale podszedłem i wziąłem do ręki kolejny liścik.


„Spotkajmy się przy starym dębie nieopodal twojego domu. Zadbaj o to, żeby nikt cię nie zauważył. Chyba nie chcesz, żeby twojej siostrzyczce stała się krzywda, prawda?
Tak więc gra rozpoczęta, panie Weasley”

Z każdą kolejną linijką coraz bardziej uginały się pode mną nogi. Ginny jest w poważnym niebezpieczeństwie. Nie mogę jej zostawić samej, nie mogę pozwolić jej zginąć. Jakbym później spojrzał rodzicom w twarz? Co bym powiedział braciom? Że pozwoliłem jej umrzeć, bo zapanował nade mną strach? Nie mogę się poddać.
Na palcach przeszedłem przez dom i wyszedłem na podwórko. Zawiał przyjemny, sierpniowy wiaterek. Byłem w piżamie i bluzie, którą zdarzyłem po drodze na siebie włożyć. Nie było chłodno, ale nogi i tak mi się trzęsły. Prawdopodobnie ze strachu.
Rozejrzałem się wokół siebie i popatrzyłem po oknach, czy aby na pewno nikt mnie nie obserwuje. Nigdzie nikogo nie dostrzegłem, więc ruszyłem w stronę starego dębu. Dopóki sam nie znalazłem się w cieniu drzewa, nie zauważyłem, że stała tam postać w czarnym płaszczu i kapturze naciągniętym na głowę, spod którego widać było jasną grzywkę.
- Gdzie jest moja siostra?! – warknąłem i sam się zdziwiłem słysząc, jak groźnie to zabrzmiało. Sięgnąłem po różdżkę starając się przypomnieć sobie jakieś obronne zaklęcia, ale wszystkie ulatywały mi z głowy. Strach mnie powoli paraliżował. Jednak dopiero, gdy w kieszeni piżamy nie znalazłem różdżki, zdałem sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Mój „towarzysz” prychnął pod nosem, a ja poczułem, jak z twarzy odpływa mi krew.   
- Mówili mi, że jesteś głupi, ale tego bym się nie spodziewał – powiedział nieznajomy zdejmując kaptur. W pierwszej chwili myślałem, że to Malfoy. Ba! Ja byłem pewny, że to on! Dopiero, gdy wytężyłem wzrok zdałem sobie sprawę, że między tym chłopakiem, a Ślizgonem jest jedynie ogromne podobieństwo. Bo ten Malfoy, który stał przede mną, był poważniejszy i... groźniejszy.
 - Gdzie jest moja siostra? – powtórzyłem, ale nie zabrzmiało to już tak ostro. Resztki mojej udawanej odwagi zniknęły wraz ze zdaniem sobie sprawy, że byłem tak głupi i przyszedłem tu bez różdżki.
- Chcesz odzyskać siostrę? To lepiej bądź grzeczny, bo jeśli cokolwiek dziś przeskrobiesz – nie ręczę za siebie. Ani za to, co stanie się z uroczą, rudą panną Weasley.
Po tych słowach niespodziewanie złapał mnie za ramię i deportowaliśmy się. Znalazłem się na skraju jakiegoś ciemnego lasu, ale nim zdążyłem się rozejrzeć, blondyn ruszył szybkim krokiem przed siebie. Poszedłem za nim. To był jedyny sposób, żeby odzyskać siostrę...
Po kilku straszliwie dłużących się minutach doszliśmy do pozłacanej, ogromnej bramy, nad którą wisiała tablica z ozdobnym napisem „Malfoy Manor”. Wiedziałem, że ten chłopak musi mieć coś wspólnego z Malfoyami.
Młodzieniec machnął różdżką, wypowiadając pod nosem jakąś skomplikowaną formułę i przeszedł przez otwierające się wrota. Gdy tylko obaj znaleźliśmy się na dróżce prowadzącej do rezydencji Malfoyów, brama zatrzasnęła się za nami z hukiem, który zaraz rozniósł się głuchym echem po pobliskim lesie. Po plecach przeszły mi ciarki. To wszystko było bez sensu. Mam nadzieję, że to tylko zły sen. Bardzo zły sen.
Podeszliśmy do drzwi wejściowych. Klon Malfoya zapukał trzy razy mosiężną kołatką.
- Kto? – dobiegło moich uszu ciche i lakoniczne pytanie.
- Tom. Tom Lenkey. Wróciłem z naszą nową zdobyczą – odpowiedział kpiąco się uśmiechając.
Potem ten sam głos zadał jakieś pytanie w języku, którego nie znałem. Chłopak nazywany Tomem wywrócił oczami, ale odpowiedział. Musiał udzielić właściwej odpowiedzi, bo drzwi otworzyły się, a my weszliśmy do środka. Wciąż posłusznie podążałem za Lenkeyem. Nie chciałem, żeby skrzywdził Ginny, dlatego szedłem grzecznie i starałem się nie rozglądać. Nie chciałem jeszcze większych kłopotów – o ile to w ogóle możliwe.
 Weszliśmy do jakiegoś ogromnego pomieszczenia. Meble były zsunięte na boki. Jedynie na samym środku znajdował się ogromny – teraz pusty – fotel, a przed nim leżał długi, czerwony dywan. W ciemnym rogu pomieszczenia stał drewniany stół, przy którym ustawiony był z tuzin krzeseł. Całość wyglądała trochę jak sala tronowa. Dopiero, gdy usłyszałem cichy jęk dobiegający z przeciwnej strony sali, ujrzałem swoją siostrę. Była przywiązana do krzesła, na którym siedziała. Usta miała zakneblowane, włosy potargane, oczy zaczerwienione, a na policzkach widniały ślady łez. Rzuciłem się do niej biegiem, ale zanim zdałem sobie sprawę, że to nie jest dobry pomysł, poczułem, jak jakaś niewidzialna nić związuje mi nogi. Upadłem boleśnie na twarz. Chciałem ją rozmasować, ale w tym samym momencie i ręce zostały unieruchomione.
- Nie tak szybko, Weasley. Tutaj działasz na naszych warunkach – usłyszałem głos Toma zza pleców. Potem poczułem, jak coś przeciąga mnie po podłodze z powrotem do niego. A kiedy już leżałem żałośnie skulony u jego stóp, do pomieszczenia weszła kolejna osoba.
- No, no, no. Kogo ja widzę... Czyż to nie kolejny Weasley w moim domu? Przyszedłeś ratować siostrzyczkę? – zapytał Malfoy, podchodząc do Ginny. Złapał ją za podbródek, by na niego spojrzała i nie odwracając od niej wzroku kontynuował – Chyba nie chcesz, żeby coś stało się tej ślicznej, piegowatej buźce, prawda?
- Zostaw moją siostrę! – krzyknąłem odnajdując w sobie nagłą siłę, szarpnąłem za krępujące mnie więzy, ale one tylko bardziej się zacisnęły.
- Od kiedy jesteś taki waleczny, co Weasley? – zakpił Malfoy przenosząc na mnie spojrzenie. Kątem oka zauważyłem, że do pomieszczenia schodzi się coraz więcej osób. Wszyscy ubrani w czarne peleryny – Śmierciożercy. Nie miałem jednak czasu przyjrzeć się im uważniej. Całą moją uwagę pochłonęła Ginny i Malfoy.
Dopiero nagłe umilknięcie Ślizgona zmusiło mnie do rozejrzenia się. Wciąż leżąc na podłodze odwróciłem głowę w stronę wejścia, przez które wciąż wchodziły nowe postacie i ustawiały się w rzędzie przy ścianie. Jednak dopiero w chwili, gdy Malfoy do nich dołączył dostrzegłem, kto pojawił się w drzwiach. Aż zachłysnąłem się powietrzem z przerażenia, bo chociaż nigdy go nie widziałem, byłem pewien, kogo mam przed sobą... Sam Lord Voldemort zmierzał w stronę środka sali, gdzie stał fotel. Prawdopodobnie przygotowany dla niego.
Wszystkie zebrane osoby pochyliły głowy widząc swojego Pana, jakby lękały się, że spotka je kara nawet za jedno spojrzenie. Jedynie Tom stał nadal niewzruszony. Albo potęga Czarnego Pana nie robiła na nim wrażenia, albo dobrze się maskował.
 - Tom, czy tak traktujemy gości? – wysyczał Voldemort siadając w fotelu.
W tej samej chwili poczułem, że więzy rozluźniają się. Szybko się podniosłem, potykając się przy tym o własne nogi. O mały włos znów nie wylądowałem na podłodze. Wśród Śmierciożerców przeszedł szmer chichotu. Utkwiłem wzrok w swoich butach. Bałem się spojrzeć na Tego-Którego-Iminia-Nie-Wolno-Wymawiać.
- Więc, kogo my tu mamy... – ponownie odezwał się Tom Riddle – Nie sądziłem, że kiedykolwiek któryś z was, tchórzliwych Weasleyów, dostąpi zaszczytu spotkania się ze mną twarzą w twarz...
- Wcale nie...
- Milcz, gdy Pan mówi! Crucio! – przerwał mi Lenkey ostrym tonem i nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, upadłem na posadzkę, wijąc się z bólu. Myśli ulatywały mi z głowy. Nie mogłem się nad niczym skupić. Pragnąłem jedynie umrzeć.
- Tom, wystarczy. Będzie nam jeszcze potrzebny – Zanim te słowa dotarły do mojego umysłu, ból prawie zupełnie ustał. Jego skutki jednak nadal pozostawały – Wstań!
Polecenie Czarnego Pana szybko do mnie przemówiło, chociaż nie miałem na nie siły i ochoty, wstałem z chłodnej posadzki. Chwiejąc się lekko na nogach stałem tak ze spuszoną głową, modląc się, żeby jak najszybciej wypuścili stąd mnie i Ginny.
- Pewnie chcesz nas jak najszybciej opuścić... – kontynuował diabeł w ludzkim ciele, jakby czytał mi w myślach. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było – Jeśli jednak chcesz wyjść stąd żywy i odzyskać swoją uroczą siostrzyczkę, lepiej obiecaj mi posłuszeństwo.
Nie wiedziałem, co zrobić. Nie mogłem opuścić Ginny. Odważyłem się podnieść wzrok i na nią spojrzeć. Oczy miała pełne łez, które spływały po jej bladych policzkach. Kręciła uparcie głową chcąc mnie powstrzymać przed podjęciem najtrudniejszej decyzji w moim życiu. Wiedziałem jednak jedno, nie mogłem dla tej decyzji poświęcić JEJ życia.
 - Tak jest, Panie – wydukałem cicho i znów spuściłem wzrok. Nie chciałem nadal patrzeć na zapłakaną siostrę.
- Podejdź tu. Złożysz Przysięgę Wieczystą – odezwał się nagle Lenkey – Wiesz, co się stanie, jeśli ją złamiesz? – pokręciłem głowę przenosząc równocześnie wzrok na niego. Po perfidnym uśmieszku, jaki pojawił się na jego twarzy, wiedziałem już, że cokolwiek odpowie, nie będzie to dla mnie dobre – Umrzesz. A co najlepsze nikt nie będzie musiał brudzić sobie przy tym rąk. Po prostu... umrzesz.
Przerażony przestałem przez chwilę oddychać. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia i muszę złożyć tą przeklętą przysięgę. Z całego serca pragnąłem tego nie robić, ale zdawałem sobie sprawę, że muszę. Dla Ginny.
- Podaj mi rękę – powiedział Tom Lenkey i złapał mnie za nadgarstek. Zrobiłem to samo – Draco, czyń honory – dodał po chwili, a obok nas pojawił się Malfoy z wyciągniętą różdżką. Przyłożył ją do naszych splecionych rąk – Ronie Weasleyu, czy przyrzekasz całkowicie oddać się służbie Czarnemu Panu?
 - Przyrzekam – odpowiedziałem drżącym głosem. Gorączkowo próbowałem wymyślić coś, co mogłoby to przerwać, chociaż wiedziałem, że to nie ma żadnego sensu.
- Czy przyrzekasz stać po jego stronie w każdej sytuacji? Czy przyrzekasz służyć mu do końca swoich dni? – zapytał uśmiechając się kpiąco. Czułem jak robi mi się zimno, jak krew odpływa mi z twarzy. Wiedziałem, że to koniec...
- Przyrzekam – wyszeptałem, a nasze splecione dłonie rozbłysnęły zielonym światłem, które pojawiło się z różdżki Malfoya.
Teraz już nie było odwrotu...


Rudzielec stał zamyślony w rogu przedziału myślami wciąż będąc tamtego dnia. To była noc z pierwszego na drugiego sierpnia. Noc, którą zapamięta do końca życia...
Później, w niewyjaśnionych okolicznościach, znalazł się w domu. Obudził się, gdy tylko zaczęło wschodzić słońce. Pobiegł do pokoju siostry i zastał ją tam smacznie śpiącą. Jak się niedługo potem okazało, Śmierciożercy wymazali jej pamięć. Cieszył się, że nie będzie pamiętać wydarzeń ostatniej nocy, ale mimo wszystko, czuł się w głębi serca przez to bardzo samotny. Wiedział, że teraz sam musi dzielić swój sekret.
- Panie Weasley! Czy pan zasnął?! – dobiegł go surowy głos profesor McGonagall – Pytam, co się dziś wydarzyło między panem Lenkeyem, a panem Zabinim.
Wzruszył ramionami. Wiedział, że Tom jest groźny. Już pierwszego dnia, jeszcze w pociągu, wdał się w bójkę. A Ron Weasley na własnej skórze poczuł, do czego ten chłopak jest jeszcze zdolny.
- Widziałem tyle, co pani. To nie mnie należy o to pytać – odpowiedział rudzielec i znów wbił wzrok w swoje buty. Cieszył się, że profesorka nie zadawała mu już więcej pytań. Nie chciał w tym uczestniczyć, nie chciał uczestniczyć w niczym, do czego się ostatnio zobowiązał. Chciał się po prostu od tego wszystkiego urwać i znów być szczęśliwym Ronem Weasleyem, który stara się zdobyć szacunek innych i serce ukochanej dziewczyny.
Dzisiaj, gdy po raz drugi zobaczył twarz Toma, poczuł ten strach, który towarzyszył mu tamtej feralnej nocy. Tyle, że teraz powrócił ze zdwojoną siłą. Ron właśnie zdał sobie sprawę, dlaczego... Bo twarz tego chłopaka miała w sobie coś, co kazało ci zadać sobie pytanie, czy jesteś pewien, że przeżyjesz kolejny dzień? Rudzielec już znał na to odpowiedź. Nie...


*Beta - Bezsprzeczna

1 komentarz:

  1. no nie wszyscy tylko nie Ron cos czuje ze tu nie bedzie happy endu na koncu :(

    OdpowiedzUsuń

Theme by MIA