Wolnym krokiem zmierzałam na Zaklęcia. Kątem oka
obserwowałam Harrego i Rona idących tuż obok. Rozmawiali z przejęciem na temat
Quidditcha, ale mimo ich zaangażowania w rozmowę można było dostrzec, że coś
jest nie tak. Uśmiech, który widziałam na twarzy Rona nie sięgał jego oczu, a
błysk w oku Harrego mówił mi, że woli się trzymać na dystans. Zastanawiało mnie
ich zachowanie. Rudzielec już dawno zwrócił moją uwagę, ale sceptycyzm Pottera
nie zainteresował mnie dotąd tak bardzo. Ukradkiem przyglądałam im się chcąc
dowiedzieć się czegoś z ich zachowań, ale obaj byli nie do odgadnięcia.
Szczególnie Harry. Widziałam, że ufa swojemu przyjacielowi bez reszty, ale jego
gesty dały mi do myślenia. Zachowywał się, jakby Ron stał się mu obcy. Może i
on dostrzegł jego zmianę?
Weszliśmy do sali Zaklęć, w której siedziała już większość
uczniów. To była moja ulubiona sala lekcyjna. Ławki były tu ustawione w kształt
litery „U”, a u ich szczytu stało biurko nauczycielskie. Rzadko coś na nim
leżało, bo zazwyczaj służyło po prostu, jako podwyższenie, na którym stawał
profesor Flitwick na swoich lekcjach. Uwielbiałam za równo tego niskiego
staruszka jak i przedmiot, który wykładał. Zaklęcia były jedynymi z moich ulubionych
zajęć w Hogwarcie.
Zajęliśmy miejsca. Po mojej lewej stronie usiadła Krukonka,
której imienia nie znałam, a po prawej Harry. Zaraz za nim przycupnął Ron.
Teraz na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Zaczynałam się o niego
poważnie martwić. Chyba najwyższy czas z nim porozmawiać. Zamierzałam to zrobić
jak najszybciej, ale na razie wolałam skupić się na lekcji.
Profesor zaczął opowiadać o pierwszym zaklęciu, jakie
mieliśmy poznać w tym roku, a ja z przyzwyczajenia przebiegłam wzrokiem po
klasie. Nagle moje spojrzenie spoczęło na blondwłosym chłopaku siedzącym
centralnie naprzeciwko mnie. Tom Lenkey. Nie dość, że trafiłam z nim na zajęcia
z Eliksirów, Transmutacje, Numerologię, Obronę Przed Czarną Magią i Zielarstwo
to teraz jeszcze Zaklęcia! Ten chłopak mnie prześladuje.
Po prostu macie te
same zainteresowania – Lekko drgnęłam słysząc nagle głos Susan.
Nic jej na to nie odpowiedziałam tylko znów przeniosłam
spojrzenie na Toma. Uważnie mi się przyglądał, a gdy spostrzegł, że też na
niego patrzę, delikatnie się uśmiechnął. Odwdzięczyłam się tym samym i poczułam
jak krew powoli napływa mi do policzków.
Hermiono, ty się
rumienisz! No, no, no… - mimo że starałam się nie zwracać na nią uwagi ona
nie dawała za wygraną. Speszona jego uważnym spojrzeniem i komentarzami Susan
przeniosłam wzrok na nauczyciela chcąc skupić się na lekcji. Niewiele to dało.
Czułam jak chłopak świdruje mnie spojrzeniem, a to nie ułatwiało mi
koncentracji. Jakby tego było mało, zauważył to Harry.
- On znowu ci się przygląda – wyszeptał. Tym razem nie
musiał wskazywać, o kogo mu chodzi. Sama się domyśliłam.
- Ale jak słusznie zauważyłeś to on przygląda się mi, ale
nie ja jemu, więc czemu masz pretensje do mnie? – odszepnęłam poirytowana całą
sytuacją. Tom, Susan, teraz jeszcze Harry!
- Nie mam pretensji, po prostu powinnaś na niego uważać, to
Ślizgon.
- Poradzę sobie – odpowiedziałam i posłałam mu wymowne
spojrzenie. Wiedział, że nie będę dłużej o tym z nim rozmawiać, więc jedynie
westchnął i przeniósł wzrok na nauczyciela.
Ja natomiast czułam jak Tom zawzięcie mi się przygląda, ale
nie miałam odwagi odwrócić się, by potwierdzić swoje przypuszczenia.
Usłyszałam cichy chichot Susan.
Zabawnie na niego
reagujesz – Chwilę zastanowiłam się nad jej słowami. Miałam rację. Aura
tajemniczości, jaka otaczała tego chłopaka, działała na mnie przyciągająco.
Sama nie wiem,
dlaczego – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
To się nazywa
‘fascynacja’ – dodała rzeczowym tonem, a ja wręcz poczułam jak się uśmiecha.
Wiesz, dlaczego
zaczynasz wyczuwać moje uczucia? – znów się odezwała – Bo więź jest coraz silniejsza. Zaczynasz mi ufać na tyle, żeby otworzyć
się ze swoimi uczuciami.
Mówisz, że jest na
tyle silna, żebym ja otworzyła się ze swoimi uczuciami, ale dlaczego w takim
razie ja też czuję TWOJE uczucia?
Bo ja też czasem się
otwieram – znów poczułam jak się uśmiecha, ale nie widziałam potrzeby pytać
o nic więcej. Jedynie ponownie spróbowałam skupić się na lekcji.
*
Już o dziewiętnastej trzydzieści wolnym krokiem zmierzałam w
stronę lochów. To tam czekał na mnie Snape, z jakimś paskudnym szlabanem.
Miałam jeszcze pół godziny do dwudziestej, ale nie chciałam się spóźnić.
Wolałam nie dawać mu pretekstów do kolejnego szlabanu. To i tak źle zapisywało
się w moich aktach. Nie znoszę Snape’a!
Przystanęłam przy jednym z dużych, hogwardzkich okien i
wyjrzałam na zewnątrz. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Świeciło
jaskrawą, pomarańczową poświatą. To znaczy, że jutro będzie ładna pogoda. Tata
zawsze tak mówił... A raczej George. Minęło już trochę czasu, od kiedy mama
powiedziała mi prawdę o ojcu, ale mimo wszystko ciężko było mi to przyjąć.
Wybaczyłam jej te kłamstwa, nadal kocham George’a jak ojca, ale nie mogę
pogodzić się z myślą, że nie poznam Raya. Nigdy go nie zobaczę, nie
porozmawiam, nie powie mi, co było w pracy i nie zapyta jak mi minął dzień. Nie
wiem, gdzie mieszkał, czy miał dom, rodzinę, czy kochał mamę, jak się poznali,
a jak rozstali, czy wiedział o moim istnieniu, czy mama przed nim wszystko
ukryła?... Miałam tyle pytań i żadnych odpowiedzi.
Chciałabyś go poznać?
– usłyszałam cichy głos Sus.
Bardzo… - wyszeptałam
i poczułam jak kąciki oczu mi wilgotnieją, jednak żadna łza nie spływa po
policzku.
Myślę, że twoja matka
ucieszy się, jak się dowie, że chcesz się o nim czegoś dowiedzieć.
Będę musiała do niej
napisać – odpowiedziałam ocierając oczy wierzchem dłoni.
Znam łatwiejszy
sposób.
O czym ty mówisz? – zapytałam
zaskoczona, ale nie udzielono mi odpowiedzi. Cała Susan. Podsyca moją ciekawość,
żeby nagle zniknąć!
- Cześć – Aż podskoczyłam słysząc za sobą męski głos.
Odwróciłam się w stronę przybysza i stanęłam twarzą w twarz z Tomem Lenkeyem –
Nie miałem okazji się jeszcze przedstawić. Tom Lenkey – powiedział z uśmiechem
wyciągając do mnie rękę. Musze przyznać, że miał bardzo ładny uśmiech.
Susan zachichotała.
Zamknij się –
warknęłam w myślach.
- Hermiona Granger – odpowiedziałam przyjaźnie i uścisnęłam
jego dłoń.
- Przerwałem podziwianie zachodu Słońca? – zapytał, a lewa
brew podjechała mu do góry. Dokładnie zapamiętałam ten gest.
- Właściwie to zaraz zaczyna mi się szlaban… - rzekłam lekko
się rumieniąc. Szlaban? Phi! To poniżej godności Hermiony Granger!
- Ten u Snape’a?
- Ten sam. Pójdę już, nie chcę się spóźnić – dodałam i
odwróciwszy się na pięcie wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Czułam jego
wzrok na swoich placach. Zupełnie jak na Zaklęciach, czułam jak świdruje mnie
wzrokiem. Miałam ochotę odwrócić się i na niego za to nawrzeszczeć. Jego zachowania
mnie krępowały.
Zachowujesz się jak
sześciolatka.
O, wypraszam sobie! To
on się tak zachowuje. O co mu w ogóle chodzi?
Wpadłaś mu w oko i
tyle. Daj się chłopakowi nacieszyć, chociaż samym widokiem.
Wywróciłam oczami, ale w głębi serca byłam z siebie
zadowolona. Dlaczego? Sama do końca nie wiem.
*
Następnego dnia na śniadaniu, dyrektor ogłosił spotkanie
wszystkich prefektów. Miał dla nas jakieś ważne zadanie i prosił o przybycie na
godzinę osiemnastą do nieużywanej sali numer jedenaście. Cały dzień nurtowało
mnie, o co chce nas prosić Dumbledore, dlatego w umówione miejsce przybyłam
pierwsza. Przechadzałam się pod salą w tą i z powrotem. W końcu po kilku
dłużących się minutach zaczęli przybywać pierwsi prefekci. O równej osiemnastej
zjawiła się także profesor McGonagall i zaprosiła nas do środka. Wszyscy
zasiedli parami z domów. Ja musiałam usiąść sama. Z niewiadomych mi przyczyn
Ron się nie zjawił.
- Niestety profesor Dumbledore nie mógł się dziś z wami
spotkać osobiście, dlatego poprosił mnie, żebym wyręczyła go w tym –
powiedziała nauczycielka transmutacji – Jak już słyszeliście dyrektor
przygotował dla was bardzo ważne i odpowiedzialne zadanie. W związku z
rosnącymi siłami Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać szkoła postanowiła
zwiększyć środki bezpieczeństwa. Chcemy, żebyście wy, jako prefekci i jedni z
najlepszych uczniów, pomogli nam w tym. Możemy na was liczyć?
Wszyscy kiwnęli głowami.
- A na czym polegałby nasze obowiązki? – zapytałam patrząc z
zainteresowaniem na profesorkę.
- Codziennie przez trzy godziny, parami, patrolowalibyście
korytarze. Chodzi nam o bezpieczeństwo uczniów. Chcemy, żeby wszyscy do godziny
dwudziestej pierwszej byli w swoich Domach. Nie od dziś wiadomo, że my,
nauczyciele, nie dajemy rady tego upilnować. Dlatego doszliśmy do wniosku, że
wy, jako rówieśnicy, lepiej się w tym orientujecie i łatwiej będzie wam
utrzymać porządek. Każdego złapanego ucznia macie obowiązek ukarać, a jego
nazwisko podać opiekunowi jego Domu. Oni również będą wyciągać dalsze
konsekwencje z nieposłuszeństwa swoich wychowanków.
Zamilkła czekając zapewne na dalsze pytania. Postanowiłam
znów się odezwać.
- W jakich parach będziemy patrolować korytarze?
- Dobrze, że o to zapytałaś, panno Granger. Wraz z innymi
opiekunami domów postanowiliśmy pozwolić losowi dobrać was w pary. On będzie w
tym przypadku najbardziej sprawiedliwy. Dlatego każda z obecnych tu dziewcząt
wylosuje sobie partnera. Proszę bardzo, po kolei. Może pani pierwsza, panno
Granger? – zapytała patrząc na mnie znacząco.
Podeszłam do biurka, na którym stało papierowe pudełeczko i
wyciągnęłam w jego kierunku rękę, żeby wziąć los z nazwiskiem, ale McGonagall
mnie powstrzymała.
- Nie tak szybko. Pudełeczko jest zaczarowane, żeby nikt nie
mógł go oszukać. Proszę wyjąć różdżkę – zmarszczyłam brwi ze zdziwienia, ale
posłusznie wykonałam polecenie – Teraz proszę nią trzy razy lekko w nie zapukać
– Zrobiłam to, o co prosiła.
W momencie, gdy po raz trzeci odrywałam drewniany patyk od
kartonika, jedna z karteczek z nazwiskiem uniosła się w powietrze i zawisła
kilka sentymentów od mojej twarzy. Złapałam ją delikatnie między palce i sprawdziłam,
co jest na niej napisane. Moje oczy momentalnie się rozszerzyły, a usta wykrzywił
grymas.
- Draco Malfoy – wycedziłam i odwróciwszy się do zebranych
posłałam swojemu partnerowi nienawistne spojrzenie. On jedynie się na to
ironicznie uśmiechnął.
Schowałam los do kieszeni i odeszłam w stronę swojej ławki.
W momencie, kiedy za nią usiadłam napotkałam wzrok nauczycielki.
- Mam nadzieję, że nieporozumienia, jakie od dawna dzielą
wasze domy, nie wpłyną negatywnie na obowiązki, które musicie od jutra
wykonywać? – zapytała i spojrzała na mnie karcąco. Phi! Jakby to była tylko
moja wina.
- Nie, pani profesor – odpowiedziałam, chociaż szczere wątpiłam
we własne słowa.
McGonagall kiwnęła głową na znak, że mi ufa i przystąpiła do
dalszego wyznaczania par. Hanna Abbott z Hufflepuffu wylosowała Rona, a jej
kolegę z Domu, Erniego Macmillana - Padma Patil. Parkinson dostała Anthonego
Goldsteina, Krukona. Obstawiam, że on był tak samo niezadowolony ze swojej pary
jak ja. Uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo.
- Teraz każda z par wylosuje dwa dni w tygodniu, przez które
będzie musiała patrolować korytarze. Jednej się poszczęści i będzie miała tylko
jeden dzień – Kiedy usłyszałam te słowa modliłam się w duchu, żebyśmy to byli
my, niestety na modlitwach się zakończyło. Ja wylosowałam środę, a Malfoy
piątek. Cudownie. Ronowi i Hannie się upiekło, mięli tylko jeden dzień patrolu.
- W takim razie nie zatrzymuję was dłużej. Patrole
zaczynacie od jutra od panny Granger i panna Malfoya. Spotykacie się o
dwudziestej pierwszej pod moim gabinetem. Bądźcie punktualni! Dobranoc –
pożegnała się z nami i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Wyszłam z sali, jako
ostatnia. Niespodziewanie zaraz za drzwiami dołączył do mnie Malfoy. Starałam
się nie zwracać na niego uwagi, dlatego gdy tylko ujrzałam go kątem oka,
przyspieszyłam kroku. Nie dawał za wygraną. Zrównał się krokiem ze mną i
przyglądając mi się uważnie z tym jego ironicznym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy,
odezwał się.
- Widzę Granger, że szczęście dopisuje. W końcu wylosowałaś
nie byle kogo.
Prychnęłam pod nosem. Nie miałam ochoty wdawać się z nim w
kłótnie. Nie dam się sprowokować, nie tym razem.
- Oczami wyobraźni widzę, jak w głębi cieszysz się na te
dodatkowe sześć godzin w tygodniu, który musisz ze mną spędzić – ironiczny
nastrój go po prostu nie opuszczał. Że też to się nigdy nie nudzi.
- Uśmiechnij się! Zobaczysz, będziesz się dobrze bawić. A
jak będziesz grzeczna to pozwolę ci nawet pochwalić się przyjaciółkom, że byłaś
na randce z najbardziej rozchwytywanym chłopakiem w Hogwarcie – raptownie się
zatrzymałam i odwróciłam w jego stronę. On zrobił to samo patrząc na mnie uważnie.
- To nie jest randka, idioto! Spędzę z tobą te kilka godzin,
bo muszę i uwierz, ta myśl mnie nie uskrzydla! Wręcz przeciwnie, nie wiem, jak
los mnie mógł tak ukarać! – wyrzuciłam z siebie przez zaciśnięte zęby,
nieświadomie przez cały czas dźgając go palcem wskazującym w pierś.
Ślizgon spojrzał na mnie, potem na moją rękę z wyciągniętym
palcem, który nadal przykładałam do jego ciała, a potem znów na mnie, aż w
końcu jego lewa brew podjechała do góry - zupełnie jak wczoraj u Toma.
- Przeznaczenie, Granger, przeznaczenie… – wyszeptał,
odwrócił się na pięcie i zszedł schodami prowadzącymi do lochów. I, mimo że on
już jakiś czas temu zniknął mi z pola widzenia, ja wciąż stałam w tym samym
miejscu i zastanawiałam się nad jego słowami.
*
Z perspektywy Draco.
Zszedłem do lochów z uśmiechem na ustach. Los nie mógł mi
bardziej sprzyjać. Jakby wiedział, że każdy dodatkowy czas, który mogę z nią
spędzić przybliża mnie do zaliczenia zadania. Ten cały pomysł Blaise’a z klubem
nie jest taki zły, chociaż mogłem trafić na kogoś lepszego niż Granger. Cóż…
Nie można mieć wszystkiego, a trochę dobrej zabawy każdemu się przyda.
Nabrałem głęboko powietrza i rozkoszowałem się zapachem lochów.
Tylko prawdziwy wychowanek Domu Węża potrafił się nim rozkoszować. Umiał wyczuć
w podziemiach coś więcej niż zapach stęchlizny i ziemi. Bo tu czuć było władze
i szacunek, które może zapewnić tylko Slytherin. W tej szkole tylko ten dom
jest w stanie wznieść człowieka na szczyt. Tylko on uczy przyszłych przywódców.
Zaśmiałem się pod nosem. Tak szybko zaczynałem myśleć jak
ojciec. Przecież wiedziałem, że jego poglądy prędzej czy później dogonią i
mnie. To w końcu rodzinne. Byłem jak każdy Malfoy. Powoli stawałem się utartym
stereotypem tej rodziny. A ja wiem, że stać mnie na więcej niż tylko bycie każdym. Jeszcze udowodnię im wszystkim,
że mogę wznieść się na wyżyny bez niczyjej pomocy czy nazwiska. Udowodnię, że
sam potrafię zapracować na swój sukces.
I tym razem zwyciężę,
tato. Tym razem to ja wygram bitwę.
_________________
Zadowoleni?
Bo ja tak. Podoba mi się końcówka. Lubię pisać z perspektywy Malfoya. No i nie
wiem czy zauważyliście, ale na froncie Hermiona-Draco zaczyna się robić gorąco.
Powoli aczkolwiek skutecznie. Cierpliwości. Obiecuję, że z rozdziału na
rozdział będzie o nich tylko więcej i więcej. Na razie więcej o Tomie niż o
Draco, ale dla mnie ten drugi i tak wszystkich innych przyćmiewa xD
Wyjeżdżam,
nie ma mnie do następnej niedzieli. Ale wieczorem już będę. Mama uparła się,
żeby zobaczyć finał mistrzostw. Nie podejrzewałam, że jest aż taką fanką xD
Całuję!
;*
Kocham to!!! Dramionka♥
OdpowiedzUsuńsuper rozdział
OdpowiedzUsuń