Perspektywa Rona
Było grubo po północy. Wszędzie panowała
ciemność, hogwardzkie korytarze rozświetlało tylko wątłe światło księżyca,
wpadające przez okna. W szyby rytmicznie uderzały krople deszczu, tworząc swego
rodzaju akompaniament dla mojej nocnej wycieczki. Czułem jak kolana drżą mi ze
strachu. Nie lękałem się ciemności, a bardziej tego, co może się w niej czaić.
Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, ile zła kryje się w jej odmętach. Nawet
Hogwart, który zawsze był ostają bezpieczeństwa jest teraz pod władaniem tych złych. Bo jak inaczej mogę ich nazwać?
Ludzie, którzy potrafią przejmować kontrole nad umysłem, życiem... może nawet
śmiercią? Wprowadzają w życie strach tak przejmujący, że w końcu nie wiesz, co
jest tylko koszmarem, a co rzeczywistością. Rozglądasz się z obawą, że cię
napadną, zaatakują, że zabiją kogoś, kogo kochasz, na kim ci zależy. Tak wielką
sprawują nad tobą kontrole, że w końcu do nich przystajesz… Zbyt słaby, żeby z
nimi walczyć. Przerażony tym, co zrobili i tym, co mogliby zrobić. Patrzę na przyjaciół,
rodzinę – wszyscy tacy silni i szczęśliwi. Odważni. Jak mogłem przegapić
moment, w którym przestałem do nich pasować? Może nigdy nie pasowałem? Może to
nie jest mój świat, moje życie? Może takie było moje przeznaczenie? Zginąć dla
ich dobra… Czy ktoś by za mną płakał? Słabym, głupim Weasleyem? Czy mogę się
jeszcze tytułować tym nazwiskiem?...
Nagle usłyszałem cichy szelest. Znieruchomiałem i odruchowo sięgnąłem po różdżkę. Prychnąłem z pogardą. Co mi z tego kawałka drewna jak nawet nie potrafiłem się nim posłużyć? Potrzebowałem ponad pięciu lat, żeby zdać sobie sprawę, że we wszystkim przygodach, jakie przeżyłem z Harrym i Hermioną tylko zawadzałem. Przeszkadzałem im w odwalaniu brudnej roboty. Do niczego nie byłem im potrzebny.
Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, ktoś złapał mnie od tyłu, zasłaniając mi ręką usta i wciągnął do nieużywanej sali. Szamotałem się na wszystkie strony, ale to nie wystarczyło. Nie byłem wystarczająco silny. Jak zawsze.
- Uspokój się, Weasley – usłyszałem cichy szept. Od razu rozpoznałem ten władczy ton, Tom Lenkey, syn człowieka, którego nawet imię strach było wymawiać.
Zastosowałem się do jego poleceń. Znieruchomiałem, a on upewniwszy się, że nic nie zrobię, puścił mnie ostrożnie. Odwróciłem się do niego, żeby stać z nim twarzą w twarz. Nie miałem jednak wystarczająco odwagi, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Długo kazałeś na siebie czekać – powiedział powoli. Czułem jak przewierca mnie spojrzeniem. Czy czytał mi teraz w myślach? Nie wiem… Podobno tylko ktoś, kto sam potrafi tę sztukę, umie to rozszyfrować.
Milczałem, bo i nie wiedziałem, co też mógłbym na to odpowiedzieć. Przez ostatnie miesiące nauczyłem się, że im, Śmierciożercom, można mówić tylko to, co chcą usłyszeć, nic więcej.
- Pewnie byłeś zaskoczony, że tak długo cię nie wzywałem – rzekł – Od ostatniego spotkania wraz z twoją uroczą siostrą, nie mieliśmy okazji porozmawiać na osobności.
- Zabini donosił mi o wszystkim, o czym powinienem wiedzieć. Czarny Pan nie ma na razie żadnych pytań. Powiedziałem mu wszystko, co wiedziałem o Harrym – odpowiedziałem i zacisnąłem zęby.
Ciągle nie mogłem sobie darować tego, co zrobiłem. Harry mi tak ufał... Mówił mi o wszystkim. Wiedział, że go nie zdradzę, a ja? Wbiłem mu nóż w plecy. Brzydziłem się sobą! Gdyby on się dowiedział, pewnie czułby to samo. Może mi kiedyś wybaczy... Przecież to wszystko dla Ginny.
- Masz rację, mój ojciec nie ma na razie więcej pytań, czego nie można jednak powiedzieć o mnie… - odparł tajemniczo i zaczął przechadzać się powoli po sali – Przyjaźnisz się nie tylko z Potterem, ale i z Hermioną Granger, prawda?
Powoli pokiwałem głową. Proszę, tylko nie wciągaj w to jeszcze jej... Błagałem w myślach, żeby dał jej spokój. Widziałem jak na nią patrzy. Już dawno domyślałem się, że coś kombinuje. Czułem, że ta chwila nadejdzie, ale wciąż miałem nadzieję... Chciałem, żeby chociaż jednej drogiej mi sobie, odpuścili! Przynajmniej jej.
- Skoro się przyjaźnicie – zaakcentował z kpiną – To pewnie wiesz o jej wyskoku z Malfoyem – słysząc te słowa raptownie uniosłem głowę, zapominając o całym strachu.
- Wyskoku? – zapytałem prawie bezgłośnie. Hermiona i Malfoy?! Nie… to nie możliwe.
- Nie słyszałeś – rzucił Tom z grymasem na twarzy – Chcę, żebyś dowiedział się o wszystkim jak najwięcej. Od Hermiony. Z pierwszej ręki. Masz mi mówić o wszystkim. Gdzie wychodzi, o której, z kim się spotyka. Wszystko, co uda ci się dowiedzieć. O niej, Malfoyu, tym, co zaszło – wyrzucał z siebie wszystkie te polecanie z nieskrywaną złością, a na koniec dodał złowieszczym tonem zwracając się konkretnie do mnie – I radzę ci się pospieszyć. Masz niewiele czasu.
Zanim zdążyłem zareagować, Ślizgon odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Nie chciał narobić hałasu. Obaj woleliśmy, żeby nikt się nie dowiedział o naszej znajomości. Tak było najlepiej... To było jedyne rozwiązanie.
Westchnąłem głęboko i schowałem twarz w dłoniach. Marzyłem tylko o tym, żeby obudzić się z mojego własnego koszmaru. Szkoda tylko, że to wcale nie był sen.
Nagle usłyszałem cichy szelest. Znieruchomiałem i odruchowo sięgnąłem po różdżkę. Prychnąłem z pogardą. Co mi z tego kawałka drewna jak nawet nie potrafiłem się nim posłużyć? Potrzebowałem ponad pięciu lat, żeby zdać sobie sprawę, że we wszystkim przygodach, jakie przeżyłem z Harrym i Hermioną tylko zawadzałem. Przeszkadzałem im w odwalaniu brudnej roboty. Do niczego nie byłem im potrzebny.
Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, ktoś złapał mnie od tyłu, zasłaniając mi ręką usta i wciągnął do nieużywanej sali. Szamotałem się na wszystkie strony, ale to nie wystarczyło. Nie byłem wystarczająco silny. Jak zawsze.
- Uspokój się, Weasley – usłyszałem cichy szept. Od razu rozpoznałem ten władczy ton, Tom Lenkey, syn człowieka, którego nawet imię strach było wymawiać.
Zastosowałem się do jego poleceń. Znieruchomiałem, a on upewniwszy się, że nic nie zrobię, puścił mnie ostrożnie. Odwróciłem się do niego, żeby stać z nim twarzą w twarz. Nie miałem jednak wystarczająco odwagi, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Długo kazałeś na siebie czekać – powiedział powoli. Czułem jak przewierca mnie spojrzeniem. Czy czytał mi teraz w myślach? Nie wiem… Podobno tylko ktoś, kto sam potrafi tę sztukę, umie to rozszyfrować.
Milczałem, bo i nie wiedziałem, co też mógłbym na to odpowiedzieć. Przez ostatnie miesiące nauczyłem się, że im, Śmierciożercom, można mówić tylko to, co chcą usłyszeć, nic więcej.
- Pewnie byłeś zaskoczony, że tak długo cię nie wzywałem – rzekł – Od ostatniego spotkania wraz z twoją uroczą siostrą, nie mieliśmy okazji porozmawiać na osobności.
- Zabini donosił mi o wszystkim, o czym powinienem wiedzieć. Czarny Pan nie ma na razie żadnych pytań. Powiedziałem mu wszystko, co wiedziałem o Harrym – odpowiedziałem i zacisnąłem zęby.
Ciągle nie mogłem sobie darować tego, co zrobiłem. Harry mi tak ufał... Mówił mi o wszystkim. Wiedział, że go nie zdradzę, a ja? Wbiłem mu nóż w plecy. Brzydziłem się sobą! Gdyby on się dowiedział, pewnie czułby to samo. Może mi kiedyś wybaczy... Przecież to wszystko dla Ginny.
- Masz rację, mój ojciec nie ma na razie więcej pytań, czego nie można jednak powiedzieć o mnie… - odparł tajemniczo i zaczął przechadzać się powoli po sali – Przyjaźnisz się nie tylko z Potterem, ale i z Hermioną Granger, prawda?
Powoli pokiwałem głową. Proszę, tylko nie wciągaj w to jeszcze jej... Błagałem w myślach, żeby dał jej spokój. Widziałem jak na nią patrzy. Już dawno domyślałem się, że coś kombinuje. Czułem, że ta chwila nadejdzie, ale wciąż miałem nadzieję... Chciałem, żeby chociaż jednej drogiej mi sobie, odpuścili! Przynajmniej jej.
- Skoro się przyjaźnicie – zaakcentował z kpiną – To pewnie wiesz o jej wyskoku z Malfoyem – słysząc te słowa raptownie uniosłem głowę, zapominając o całym strachu.
- Wyskoku? – zapytałem prawie bezgłośnie. Hermiona i Malfoy?! Nie… to nie możliwe.
- Nie słyszałeś – rzucił Tom z grymasem na twarzy – Chcę, żebyś dowiedział się o wszystkim jak najwięcej. Od Hermiony. Z pierwszej ręki. Masz mi mówić o wszystkim. Gdzie wychodzi, o której, z kim się spotyka. Wszystko, co uda ci się dowiedzieć. O niej, Malfoyu, tym, co zaszło – wyrzucał z siebie wszystkie te polecanie z nieskrywaną złością, a na koniec dodał złowieszczym tonem zwracając się konkretnie do mnie – I radzę ci się pospieszyć. Masz niewiele czasu.
Zanim zdążyłem zareagować, Ślizgon odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Nie chciał narobić hałasu. Obaj woleliśmy, żeby nikt się nie dowiedział o naszej znajomości. Tak było najlepiej... To było jedyne rozwiązanie.
Westchnąłem głęboko i schowałem twarz w dłoniach. Marzyłem tylko o tym, żeby obudzić się z mojego własnego koszmaru. Szkoda tylko, że to wcale nie był sen.
„Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć”*
~*~*~
Siedziałam w Pokoju Wspólnym nad stertą
książek. Męczyłam się nad kolejnym, piekielnie trudnym wypracowaniem od Snape’a.
Trudno to sobie wyobrazić, ale jako nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią stał
się jeszcze bardziej zgryźliwy.
W momencie, kiedy miałam wziąć się za wertowanie kolejnego opasłego tomu poświęconemu tematowi mojej pracy, poczułam na sobie czyjeś uważne spojrzenie. Uniosłam głowę i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Wieża Gryffindoru, jak zawsze w godzinach wieczornych, była oblegana przez uczniów. Część przykładnie się uczyła, część, tak jak ja, przygotowywała trudne wypracowania zadane przez profesorów, a pozostali zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, rozmowami z przyjaciółmi albo po prostu odpoczywali po kolejnym ciężkim dniu zajęć. Tylko jedno spojrzenie było skierowane w moją stronę. Chłopak o rudej czuprynie siedział wygodnie rozparty na kanapie i patrzył na mnie z uwagą. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że go widzę, wstał i ruszył w moim kierunku. Uśmiechnęłam się ciepło. Chyba po raz pierwszy w tym roku Ron miał ochotę na rozmowę. Do tej pory jedynie mnie unikał.
- Myślałam, że będziesz mnie unikał do końca życia – rzuciłam w uśmiechem, gdy był już wystarczająco blisko, żeby mnie usłyszeć.
- Wcale cię nie unikałem! – zaprzeczył szybko, co ja skwitowałam pełnym litości spojrzeniem.
- Ron, nigdy nie umiałeś kłamać – powiedziałam, gdy siadał na krześle obok mnie.
Westchnął przeciągle.
- Po prostu miałem ostatnio trochę na głowie – odpowiedział nie patrząc mi w oczy i zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, on zmienił temat – Ale nie o mnie chciałem pogadać.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- W takim razie o kim?
Rudzielec rozejrzał się po Pokoju Wspólnym, upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje i nachylając się w moim kierunku, wyszeptał.
- O tobie i Malfoyu.
Moje policzki oblały się szkarłatnym rumieńcem. Spuściłam wzrok. Czułam jak Ron przewierca mnie spojrzeniem.
- Czyli to prawda.
- Skąd o tym wiesz? – zapytałam również szeptem.
Kątem oka zauważyłam jak jego usta wykrzywia lekki grymas.
- To jest w tej chwili nie ważne.
- Dlaczego o to pytasz?
- A dlaczego ty się z nim zadajesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. W jego głosie słychać było żal i rozgoryczenie.
- Ron, to nie tak... – Chciałam się jakoś wytłumaczyć, ale nie do końca wiedziałam jak.
- A jak, Hermiono? Tyle lat upokorzeń, tyle wylanych przez niego łez… To Ślizgon, na Melina! Co się z tobą dzieje?! – wciąż mówił szeptem. Byłam mu za to wdzięczna, nie chciałam, żeby ktoś się dowiedział. Wystarczyło mi jego krzywe spojrzenie, nikt więcej nie musiał wiedzieć.
- Co się dzieje ze mną?! Ron! Raczej, co się dzieje z tobą! Całkowicie się od nas odsunąłeś! Nie rozmawiasz ze mną ani z Harrym, cały czas trzymasz się na uboczu, unikasz nas, wciąż jesteś jakiś dziwnie nieobecny... Może najpierw ty powinieneś się wytłumaczyć?!
- To nie ja umawiam się w wrogiem... – wyszeptał wyraźnie speszony moją wypowiedzią.
- Wcale się z nim nie umawiam – warknęłam przez zęby i wstałam z miejsca, zbierając swoje zapisane do połowy pergaminy – Jeśli zmienisz zdanie i postanowisz pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć. Ja nie zamierzam nic ci powiedzieć dopóki ty nie odpowiesz na moje pytania – odparłam dumnie i odeszłam w stronę dormitorium. Wypracowanie zamierzałam dokończyć jutro. Dziś już nie miałam do tego głowy.
Weszłam po schodkach i pchnęłam ze złością drzwi do komnaty. Swoje rzeczy rzuciłam na biurko, a sama zaczęłam nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. W głowie kłębiło mi się coraz więcej myśli, których nie byłam w stanie poskładać w całość.
Nie powinnaś się nim tak przejmować – powiedziała oschle Susan.
Dlaczego pojawiasz się w najmniej pożądanych momentach, co? – odwarknęłam – To wszystko twoja wina! To przez ciebie poszłam wtedy na błonia, albo raczej przez to, że ciebie NIE BYŁO! Całowałam się z Malfoyem również przez ciebie! Bo zniknęłaś! Nie było cię, gdy najbardziej tego potrzebowałam! – zaczęłam wylewać z siebie to wszystko, co kłębiło się we mnie przez ostatnie tygodnie – Potrzebowałam kogoś, kto mnie pocieszy, kto po prostu będzie blisko... Moja matka umarła, a ciebie nie było! Zniknęłaś bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia – łzy kapały mi po policzkach, ale ja nawet nie starałam się ich wycierać, czułam, że cały mój żal w końcu znalazł ujście – To wszystko twoja wina...
Przepraszam, mi też nie jest łatwo – słyszałam jak łamie jej się głos – Byłam przy tym jak zginęła – te słowa były dla mnie jak porażenie prądem. Momentalnie przestałam szlochać, a w głowie znów pojawiła mi się ta znajoma pustka – Nie mogłam jej uratować. Kazała mi uciekać... Nawet nie wiesz, jak teraz żałuję, że z nią nie zostałam, że nawet nie próbowałam walczyć... Ja też nie mogłam się pozbierać, dlatego zniknęłam. Gdybym pojawiła się w twoim umyśle w takiej rozsypce nie broniłabym się wystarczająco, kwestią czasu było, żebyś wtargnęła nieświadomie do mojej głowy i poznała moje wspomnienia. A nie chciałam, żebyś to widziała... Zrozum, nie miałam wyjścia.
- Zostawiłaś ją na pewną śmierć? – wyszeptałam w przestrzeń ledwo dosłyszalnie. Czułam jak zaciska mi się gardło.
Przepraszam.
Zostaw mnie samą. Już raz usunęłaś się z mojego umysłu – rzuciłam bez namysłu – Chcę, żebyś zrobiła tak i tym razem. Ale teraz już nie wracaj.
Hermiono...
Proszę, po prostu odejdź.
W momencie, kiedy miałam wziąć się za wertowanie kolejnego opasłego tomu poświęconemu tematowi mojej pracy, poczułam na sobie czyjeś uważne spojrzenie. Uniosłam głowę i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Wieża Gryffindoru, jak zawsze w godzinach wieczornych, była oblegana przez uczniów. Część przykładnie się uczyła, część, tak jak ja, przygotowywała trudne wypracowania zadane przez profesorów, a pozostali zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, rozmowami z przyjaciółmi albo po prostu odpoczywali po kolejnym ciężkim dniu zajęć. Tylko jedno spojrzenie było skierowane w moją stronę. Chłopak o rudej czuprynie siedział wygodnie rozparty na kanapie i patrzył na mnie z uwagą. Gdy tylko zdał sobie sprawę, że go widzę, wstał i ruszył w moim kierunku. Uśmiechnęłam się ciepło. Chyba po raz pierwszy w tym roku Ron miał ochotę na rozmowę. Do tej pory jedynie mnie unikał.
- Myślałam, że będziesz mnie unikał do końca życia – rzuciłam w uśmiechem, gdy był już wystarczająco blisko, żeby mnie usłyszeć.
- Wcale cię nie unikałem! – zaprzeczył szybko, co ja skwitowałam pełnym litości spojrzeniem.
- Ron, nigdy nie umiałeś kłamać – powiedziałam, gdy siadał na krześle obok mnie.
Westchnął przeciągle.
- Po prostu miałem ostatnio trochę na głowie – odpowiedział nie patrząc mi w oczy i zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, on zmienił temat – Ale nie o mnie chciałem pogadać.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- W takim razie o kim?
Rudzielec rozejrzał się po Pokoju Wspólnym, upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje i nachylając się w moim kierunku, wyszeptał.
- O tobie i Malfoyu.
Moje policzki oblały się szkarłatnym rumieńcem. Spuściłam wzrok. Czułam jak Ron przewierca mnie spojrzeniem.
- Czyli to prawda.
- Skąd o tym wiesz? – zapytałam również szeptem.
Kątem oka zauważyłam jak jego usta wykrzywia lekki grymas.
- To jest w tej chwili nie ważne.
- Dlaczego o to pytasz?
- A dlaczego ty się z nim zadajesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. W jego głosie słychać było żal i rozgoryczenie.
- Ron, to nie tak... – Chciałam się jakoś wytłumaczyć, ale nie do końca wiedziałam jak.
- A jak, Hermiono? Tyle lat upokorzeń, tyle wylanych przez niego łez… To Ślizgon, na Melina! Co się z tobą dzieje?! – wciąż mówił szeptem. Byłam mu za to wdzięczna, nie chciałam, żeby ktoś się dowiedział. Wystarczyło mi jego krzywe spojrzenie, nikt więcej nie musiał wiedzieć.
- Co się dzieje ze mną?! Ron! Raczej, co się dzieje z tobą! Całkowicie się od nas odsunąłeś! Nie rozmawiasz ze mną ani z Harrym, cały czas trzymasz się na uboczu, unikasz nas, wciąż jesteś jakiś dziwnie nieobecny... Może najpierw ty powinieneś się wytłumaczyć?!
- To nie ja umawiam się w wrogiem... – wyszeptał wyraźnie speszony moją wypowiedzią.
- Wcale się z nim nie umawiam – warknęłam przez zęby i wstałam z miejsca, zbierając swoje zapisane do połowy pergaminy – Jeśli zmienisz zdanie i postanowisz pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć. Ja nie zamierzam nic ci powiedzieć dopóki ty nie odpowiesz na moje pytania – odparłam dumnie i odeszłam w stronę dormitorium. Wypracowanie zamierzałam dokończyć jutro. Dziś już nie miałam do tego głowy.
Weszłam po schodkach i pchnęłam ze złością drzwi do komnaty. Swoje rzeczy rzuciłam na biurko, a sama zaczęłam nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. W głowie kłębiło mi się coraz więcej myśli, których nie byłam w stanie poskładać w całość.
Nie powinnaś się nim tak przejmować – powiedziała oschle Susan.
Dlaczego pojawiasz się w najmniej pożądanych momentach, co? – odwarknęłam – To wszystko twoja wina! To przez ciebie poszłam wtedy na błonia, albo raczej przez to, że ciebie NIE BYŁO! Całowałam się z Malfoyem również przez ciebie! Bo zniknęłaś! Nie było cię, gdy najbardziej tego potrzebowałam! – zaczęłam wylewać z siebie to wszystko, co kłębiło się we mnie przez ostatnie tygodnie – Potrzebowałam kogoś, kto mnie pocieszy, kto po prostu będzie blisko... Moja matka umarła, a ciebie nie było! Zniknęłaś bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia – łzy kapały mi po policzkach, ale ja nawet nie starałam się ich wycierać, czułam, że cały mój żal w końcu znalazł ujście – To wszystko twoja wina...
Przepraszam, mi też nie jest łatwo – słyszałam jak łamie jej się głos – Byłam przy tym jak zginęła – te słowa były dla mnie jak porażenie prądem. Momentalnie przestałam szlochać, a w głowie znów pojawiła mi się ta znajoma pustka – Nie mogłam jej uratować. Kazała mi uciekać... Nawet nie wiesz, jak teraz żałuję, że z nią nie zostałam, że nawet nie próbowałam walczyć... Ja też nie mogłam się pozbierać, dlatego zniknęłam. Gdybym pojawiła się w twoim umyśle w takiej rozsypce nie broniłabym się wystarczająco, kwestią czasu było, żebyś wtargnęła nieświadomie do mojej głowy i poznała moje wspomnienia. A nie chciałam, żebyś to widziała... Zrozum, nie miałam wyjścia.
- Zostawiłaś ją na pewną śmierć? – wyszeptałam w przestrzeń ledwo dosłyszalnie. Czułam jak zaciska mi się gardło.
Przepraszam.
Zostaw mnie samą. Już raz usunęłaś się z mojego umysłu – rzuciłam bez namysłu – Chcę, żebyś zrobiła tak i tym razem. Ale teraz już nie wracaj.
Hermiono...
Proszę, po prostu odejdź.
„Nawet najgorsza prawda jest lepsza od najlepszego kłamstwa”**
~*~*~
Długo nie mogłam zasnąć. Łzy nadal kapały mi po policzkach, a ja nie byłam w stanie ich powstrzymać. Dopiero około pierwszej w nocy, ciąg moich nieskładnych myśli przerwało ciche stukanie w szybę.
Machinalnie wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Uśmiechnęłam się delikatnie widząc znajomą sowę. Hedwiga wesoło huczała, spoglądając na mnie przyjaźnie. Wpuściłam ją do środka, a ona od razu wylądowała na moim prawym ramieniu, wystawiając nóżkę z przywiązanym do niej pergaminem. Ostrożnie go odczepiłam, a sowa od razu wyleciała przez otwarte okno. Z ciekawością rozwinęłam karteczkę.
Spotkajmy się na błoniach przy naszym buku. Teraz. Proszę, to bardzo
ważne.
Harry.
Przyglądałam się ze zmarszczonym czołem
tej wiadomości przez kilka długich sekund. Miałam coraz większy zamęt w głowie,
ale zarzuciłam na siebie ciepły sweter i po cichu wyszłam z dormitorium.
Miałam złe przeczucia. Bardzo złe.
Miałam złe przeczucia. Bardzo złe.
*Napoleon Bonaparte
**Walter Scott
**Walter Scott
harry odkryje prawde o ronie hmmmmmm ?
OdpowiedzUsuń