Na błoniach pojawiłam się najszybciej jak
tylko mogłam. Nie ukrywam, że nie spodobał mi się fakt, że muszę o tej porze
opuszczać dormitorium, co tak na marginesie było niezgodne z regulaminem, ale
wiedziałam, iż Harry nigdy nie poprosiłby mnie o coś takiego bez powodu.
Zawiał mroźny wiatr, a ja szczelniej opatuliłam się swetrem. Dobrze, że przewidziałam taką pogodę i cieplej się ubrałam. Nie chciałam nabawić się zapalenia płuc. Rozejrzałam się wokół siebie. Mimo że wszystko spowite było ciemnością, to w oddali, pod rozłożystym, starym bukiem, majaczyła jakaś ciemna postać. Uśmiechnęłam się do siebie. To musiał być Harry.
Gdy tylko usłyszał moje kroki raptownie się do mnie odwrócił.
- Już się bałem, że nie przyjdziesz – powiedział na powitanie.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego i nie bez powodu ściągnąłeś mnie tu o tej porze – odpowiedziałam, puszczając mimo uszu jego wypowiedź – Dlaczego nie mogliśmy spotkać się o innej porze?
Chłopak spuścił głowę. Wzrokiem błądził po swoich butach, widocznie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Cierpliwie czekałam aż przerwie ciszę.
- Wyjeżdżam – powiedział w końcu, jakby to wszystko miało wyjaśnić.
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, co też mógł mieć na myśli. On tymczasem przeniósł wzrok na znajdujące się tuż obok nas jezioro i zapatrzył się gdzieś w dal.
- Jak to... wyjeżdżasz? – wyszeptałam – Kiedy? Gdzie?
- Przepraszam, Hermiono. Dubledore prosił, żebym nikomu nie mówił. Miałem wyjechać bez pożegnania, po cichu, żeby nikt się nie zorientował, ale tobie musiałem powiedzieć. Nie mogłem zostawić cię tu samej, nieświadomej niebezpieczeństwa.
- Jakiego niebezpieczeństwa? Harry, przecież to Hogwart, na miłość boską! Gdzie może być bezpieczniej?
- To już nie jest ten sam Hogwart – powiedział w przestrzeń, a w jego zielonym oku można było dostrzec błysk rozgoryczenia – Nikomu już nie można ufać.
Stałam kompletnie zaskoczona. Nie wiedziałam, co mogę powiedzieć, jak zareagować. Na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ale żadnego nie wypowiedziałam na głos, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, od którego mogłabym zacząć.
- Nie chcę dokładać ci zmartwień, ale musisz wiedzieć, co się tu dzieje, żebyś mogła się bronić – odezwał się chłopak po dłuższej chwili milczenia i momentalnie przeniósł na mnie wzrok – Pewnie wyda ci się to nieprawdopodobne, ale Voldemort wzbogacił swoje szeregi w nowe, młode okazy. Dubledore nie powiedział mi, kto to konkretnie, ale wiem, że uczą się tu, w Hogwarcie, dlatego musisz uważać, szczególnie na Ślizgonów.
- Jesteś tego pewny? – zapytałam z niedowierzaniem. Iskierki błyszczące w oczach Harrego trochę mnie przerażały, momentami sprawiał wrażenie jakby postradał zmysły.
- Tak, to wszystko jest potwierdzone przez Dumbledore’a – odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem, po czym znów odwrócił się w stronę jeziora – Ale nie tylko przed Ślizgonami powinnaś się bronić.
Z każdą minutą byłam coraz bardziej zaskoczona i co gorsze, przerażona. Nigdy nie pomyślałabym jak wiele dzieje się tuż pod moim nosem, a ja nawet nie zdaję sobie z tego sprawy.
- Co masz na myśli?
- Ron nas zdradził – rzucił z goryczą.
- To jakiś absurd! – zaprzeczyłam – On by nigdy czegoś takiego nie zrobił!
Gryfon pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Ludzie są zdolni do różnych paskudnych rzeczy, gdy ktoś ich szantażuje. Dubledore twierdzi, że Ron nie miał wyboru, musiał przystać na ich warunki i wstąpić w szeregi Voldemorta.
- Chcesz powiedzieć, że… Ron jest Śmierciożercą? – wyszeptałam.
- Nie do końca – odpowiedział, a ja w duchu odetchnęłam z ulgą – Jest swego rodzaju donosicielem, najbliższą osobą z mojego otoczenia. Przekazuje Voldemortowi informacje na mój temat.
- Jak on mógł to zrobić? – powiedziałam prawie bezgłośnie. Czułam, jak łzy ponownie spływają mi po policzkach. Już drugi raz, w tak krótkim czasie, zostałam zdradzona przez przyjaciela. Najpierw Susan, teraz Ron... Kto będzie następny?
- Tego nikt nie wie. Może sam się kiedyś przyzna.
- To, dlatego trzyma się tak na uboczu, prawda? Nigdy nie umiał kłamać, więc postanowił się od nas odsunąć... Nie możemy mu jakoś pomóc?
- Na razie nie. I proszę, Hermiono, nie daj po sobie poznać, że cokolwiek wiesz. Nikomu o niczym nie mów. Nawet Ginny. Plotki szybko się rozejdą, szczególnie, że Dumbledore zniknie w tym samym momencie, co ja, ale to zawsze będą tylko plotki. Jeśli ktoś się ciebie zapyta czy coś wiesz, powiedz, że także jesteś rozczarowana, bo nikt o niczym cię nie poinformował. Trzymając się tej wersji w końcu wszyscy uwierzą.
Westchnęłam głośno i otarłam łzy rękawem.
- Musisz wyjeżdżasz? – wyszeptałam spuszczając wzrok.
Nim się zorientowałam, poczułam jak silne ramiona oplatają mnie mocno i przytulają do siebie.
- Wiesz, że muszę. Ale nie płacz, wrócę, zobaczysz. I wszystko będzie dobrze – wyszeptał mi brunet do ucha.
Przez chwilę mu uwierzyłam, ale później dotarła do mnie brutalna prawda. Wszyscy wiedzieli, że jeszcze długo nic nie będzie dobrze.
Nagle mnie olśniło.
- Mogę ci pomóc – wyszeptałam.
Chłopak odsunął się ode mnie, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Nie możesz ze mną wyjechać, to by było zbyt niebezpieczne.
- Nie o to mi chodzi... Mogłabym ci pomóc tutaj, w Hogwarcie.
Jego zielone oczy śledziły z uwagą każdy mój gest.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Domyślasz się, kto może być Śmierciożercą? Tutaj ze szkoły? – zapytałam, coraz bardziej podniecona swoim pomysłem.
- Szczerze mówiąc mam tylko jeden typ – Malfoy. Ma ojca Śmierciożerce, no i nigdy nie krył się z tym, że popiera wszystkie ideologie Voldemorta.
- A gdybym się do niego zbliżyła? Może powiedziałby mi coś więcej... Co ty na to? – zapytałam.
- O nie! Nie będziesz tak ryzykować. Jeśli przyłączył się do Śmierciożerców to może być zdolny do wszystkiego.
- Wiesz, że i tak spróbuje – nie dawałam za wygraną.
- Hermiono, z całym szacunkiem, ale jak zamierzasz to zrobić? Jesteś Gryfonką, a on Ślizgonem.
Zrobiłam naburmuszoną minę.
- Wątpisz w moje zdolności? – spojrzałam na niego wyzywająco – Nawet, jeśli jesteśmy w dwóch przeciwnych domach, to Malfoy wciąż jest chłopakiem, a u was łatwo znaleźć słaby punkt.
- Hermiono, nie o to mi chodzi. Po prostu...
- Harry, poradzę sobie. Przecież nic mi nie może zrobić w szkole, a nawet jeśli to potrafię się bronić.
- Ale obiecaj mi, że będziesz bardzo ostrożna.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Postaram się.
Zawiał mroźny wiatr, a ja szczelniej opatuliłam się swetrem. Dobrze, że przewidziałam taką pogodę i cieplej się ubrałam. Nie chciałam nabawić się zapalenia płuc. Rozejrzałam się wokół siebie. Mimo że wszystko spowite było ciemnością, to w oddali, pod rozłożystym, starym bukiem, majaczyła jakaś ciemna postać. Uśmiechnęłam się do siebie. To musiał być Harry.
Gdy tylko usłyszał moje kroki raptownie się do mnie odwrócił.
- Już się bałem, że nie przyjdziesz – powiedział na powitanie.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego i nie bez powodu ściągnąłeś mnie tu o tej porze – odpowiedziałam, puszczając mimo uszu jego wypowiedź – Dlaczego nie mogliśmy spotkać się o innej porze?
Chłopak spuścił głowę. Wzrokiem błądził po swoich butach, widocznie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Cierpliwie czekałam aż przerwie ciszę.
- Wyjeżdżam – powiedział w końcu, jakby to wszystko miało wyjaśnić.
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, co też mógł mieć na myśli. On tymczasem przeniósł wzrok na znajdujące się tuż obok nas jezioro i zapatrzył się gdzieś w dal.
- Jak to... wyjeżdżasz? – wyszeptałam – Kiedy? Gdzie?
- Przepraszam, Hermiono. Dubledore prosił, żebym nikomu nie mówił. Miałem wyjechać bez pożegnania, po cichu, żeby nikt się nie zorientował, ale tobie musiałem powiedzieć. Nie mogłem zostawić cię tu samej, nieświadomej niebezpieczeństwa.
- Jakiego niebezpieczeństwa? Harry, przecież to Hogwart, na miłość boską! Gdzie może być bezpieczniej?
- To już nie jest ten sam Hogwart – powiedział w przestrzeń, a w jego zielonym oku można było dostrzec błysk rozgoryczenia – Nikomu już nie można ufać.
Stałam kompletnie zaskoczona. Nie wiedziałam, co mogę powiedzieć, jak zareagować. Na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ale żadnego nie wypowiedziałam na głos, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, od którego mogłabym zacząć.
- Nie chcę dokładać ci zmartwień, ale musisz wiedzieć, co się tu dzieje, żebyś mogła się bronić – odezwał się chłopak po dłuższej chwili milczenia i momentalnie przeniósł na mnie wzrok – Pewnie wyda ci się to nieprawdopodobne, ale Voldemort wzbogacił swoje szeregi w nowe, młode okazy. Dubledore nie powiedział mi, kto to konkretnie, ale wiem, że uczą się tu, w Hogwarcie, dlatego musisz uważać, szczególnie na Ślizgonów.
- Jesteś tego pewny? – zapytałam z niedowierzaniem. Iskierki błyszczące w oczach Harrego trochę mnie przerażały, momentami sprawiał wrażenie jakby postradał zmysły.
- Tak, to wszystko jest potwierdzone przez Dumbledore’a – odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem, po czym znów odwrócił się w stronę jeziora – Ale nie tylko przed Ślizgonami powinnaś się bronić.
Z każdą minutą byłam coraz bardziej zaskoczona i co gorsze, przerażona. Nigdy nie pomyślałabym jak wiele dzieje się tuż pod moim nosem, a ja nawet nie zdaję sobie z tego sprawy.
- Co masz na myśli?
- Ron nas zdradził – rzucił z goryczą.
- To jakiś absurd! – zaprzeczyłam – On by nigdy czegoś takiego nie zrobił!
Gryfon pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Ludzie są zdolni do różnych paskudnych rzeczy, gdy ktoś ich szantażuje. Dubledore twierdzi, że Ron nie miał wyboru, musiał przystać na ich warunki i wstąpić w szeregi Voldemorta.
- Chcesz powiedzieć, że… Ron jest Śmierciożercą? – wyszeptałam.
- Nie do końca – odpowiedział, a ja w duchu odetchnęłam z ulgą – Jest swego rodzaju donosicielem, najbliższą osobą z mojego otoczenia. Przekazuje Voldemortowi informacje na mój temat.
- Jak on mógł to zrobić? – powiedziałam prawie bezgłośnie. Czułam, jak łzy ponownie spływają mi po policzkach. Już drugi raz, w tak krótkim czasie, zostałam zdradzona przez przyjaciela. Najpierw Susan, teraz Ron... Kto będzie następny?
- Tego nikt nie wie. Może sam się kiedyś przyzna.
- To, dlatego trzyma się tak na uboczu, prawda? Nigdy nie umiał kłamać, więc postanowił się od nas odsunąć... Nie możemy mu jakoś pomóc?
- Na razie nie. I proszę, Hermiono, nie daj po sobie poznać, że cokolwiek wiesz. Nikomu o niczym nie mów. Nawet Ginny. Plotki szybko się rozejdą, szczególnie, że Dumbledore zniknie w tym samym momencie, co ja, ale to zawsze będą tylko plotki. Jeśli ktoś się ciebie zapyta czy coś wiesz, powiedz, że także jesteś rozczarowana, bo nikt o niczym cię nie poinformował. Trzymając się tej wersji w końcu wszyscy uwierzą.
Westchnęłam głośno i otarłam łzy rękawem.
- Musisz wyjeżdżasz? – wyszeptałam spuszczając wzrok.
Nim się zorientowałam, poczułam jak silne ramiona oplatają mnie mocno i przytulają do siebie.
- Wiesz, że muszę. Ale nie płacz, wrócę, zobaczysz. I wszystko będzie dobrze – wyszeptał mi brunet do ucha.
Przez chwilę mu uwierzyłam, ale później dotarła do mnie brutalna prawda. Wszyscy wiedzieli, że jeszcze długo nic nie będzie dobrze.
Nagle mnie olśniło.
- Mogę ci pomóc – wyszeptałam.
Chłopak odsunął się ode mnie, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Nie możesz ze mną wyjechać, to by było zbyt niebezpieczne.
- Nie o to mi chodzi... Mogłabym ci pomóc tutaj, w Hogwarcie.
Jego zielone oczy śledziły z uwagą każdy mój gest.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Domyślasz się, kto może być Śmierciożercą? Tutaj ze szkoły? – zapytałam, coraz bardziej podniecona swoim pomysłem.
- Szczerze mówiąc mam tylko jeden typ – Malfoy. Ma ojca Śmierciożerce, no i nigdy nie krył się z tym, że popiera wszystkie ideologie Voldemorta.
- A gdybym się do niego zbliżyła? Może powiedziałby mi coś więcej... Co ty na to? – zapytałam.
- O nie! Nie będziesz tak ryzykować. Jeśli przyłączył się do Śmierciożerców to może być zdolny do wszystkiego.
- Wiesz, że i tak spróbuje – nie dawałam za wygraną.
- Hermiono, z całym szacunkiem, ale jak zamierzasz to zrobić? Jesteś Gryfonką, a on Ślizgonem.
Zrobiłam naburmuszoną minę.
- Wątpisz w moje zdolności? – spojrzałam na niego wyzywająco – Nawet, jeśli jesteśmy w dwóch przeciwnych domach, to Malfoy wciąż jest chłopakiem, a u was łatwo znaleźć słaby punkt.
- Hermiono, nie o to mi chodzi. Po prostu...
- Harry, poradzę sobie. Przecież nic mi nie może zrobić w szkole, a nawet jeśli to potrafię się bronić.
- Ale obiecaj mi, że będziesz bardzo ostrożna.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Postaram się.
~*~*~
Perspektywa Lucy.
Siedziałam w Pokoju Wspólnym obserwując
ze sceptycyzmem te wszystkie radosne dzieci biegające po pomieszczeniu. W ich
nieświadomych zła oczkach widać było spokój i radość. Taki obrazek ucieszyłby
pewnie niejedną matkę. Mi było ich jedynie żal. Bo przecież prędzej czy
później, ktoś uświadomi te dzieciaki jak wiele brakuje temu światu do
idealności. A wtedy będą jedynie smutne i rozczarowane.
Tak jak ja. Czuję jak powoli tracę brata. Jak z każdym dniem jesteśmy dalej od siebie. Ciągle zastanawiam się czyja to wina. Czy to ja zrobiłam coś źle czy to po prostu przeznaczenie, którego nie da się uniknąć? Zaśmiałam się w myślach. Przeznaczenie... Co z ironia. To właśnie Tom nauczył mnie wierzyć w te brednie. Wciąż powtarzał, że wszystko co robimy było już gdzieś zapisane i my nie mamy na to wpływu. Za każdym razem, gdy próbowałam zrobić coś, co w jego mniemaniu było próbą zmiany mojego przeznaczenie powtarzał, że nie mogę tego zrobić, bo nawet, jeśli teraz mi się to uda to kiedyś to do mnie wróci ze zdwojoną siłą. Tej części jego pokrętnej logiki nigdy nie udało mi się zrozumieć, chociaż bardzo się starałam. Nauczyłam się jednak z czasem ją akceptować, a nawet w nią wierzyć, co bardzo cieszyło Toma.
Mimo wszystko czasem wybiegałam poza swoje fatum, bo wiedziałam, że stać mnie na więcej. Dlatego postanowiłam pomóc bratu. Obiecałam, że dołączę do szeregów jego ojca, żeby móc go wspierać. Nie wiedziałam tylko jak bardzo to na mnie wpłynie. Czułam jak z każdym dniem się zmieniam, jak to całe zło wypełnia mnie od środka i powoli zaczyna na mnie wpływać. Nie panowałam nad tym, chociaż bardzo tęskniłam za starą, radosną Lucy, która cieszyła się z bratem nawet najmniejszej drobnostki i spędzała z nim każdą wolną chwilę. Zamiast niej pojawiła się nowa, zgorzkniała dziewczyna, dla której nikt nie ma czasu.
- Nawet nie wiesz, ile czekałem na tę chwilę – usłyszałam za plecami. Odwróciłam się w fotelu by spojrzeć na przybysza. Przede mną stał Blaise Zabini z tym swoim uśmieszkiem.
- O co ci chodzi? – warknęłam w jego stronę. Moja zaduma prysnęła jak bańka mydlana, a twarz stężała nie wyrażając żadnych uczuć. Zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę, bo to była moja linia obrony opracowana już dawno, dawno temu. Tak było po prostu lepiej… bezpieczniej.
-‘Czuję jak powoli tracę brata’ albo lepsze ‘bardzo tęskniłam za starą, radosną Lucy’ – zapił, próbując naśladować mój głos i równocześnie opadając na kanapę, stojącą przy fotelu, który obecnie zajmowałam. I wtedy zdałam sobie sprawę, jaki błąd popełniłam. Po raz pierwszy tak bardzo udało mi się odprężyć i zatopić w myślach, że zapomniałam o kontroli umysłu… A on to wykorzystał.
- Jak mogłeś – warknęłam przez zęby.
Zabini prychnął po nosem patrząc na mnie wyzywająco.
- Tak samo jak ty możesz każdego dnia, każdemu człowiekowi i o każdej porze. Masz gdzieś, że ktoś może chcieć coś zachować dla siebie. Masz wszystkich gdzieś. I nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo stajesz się męcząca. Jesteś zarozumiała, wydaje ci się, że jesteś najważniejsza, najmądrzejsza i wszystko ci wolno. Nic dziwnego, że już nawet Tom ma cię dość – ostatnie zdanie wyrzucił z siebie z taką lekkością jakby mówił o pogodzie. Wstał powoli z fotela i ruszył w kierunku swojego dormitorium. Przez moment siedziałam jak sparaliżowana. Nie wiedziałam jak zareagować. Dopiero głośne trzaśnięcie drzwiami przez Blaise mnie ocuciło. Zerwałam się z miejsca i pobiegał za nim. Wpadłam do jego pokoju zamykając za sobą drzwi. Wyjęłam różdżkę i szybkim krokiem do niego podeszłam. Przyłożyłam mu ją do gardła, na co on się tylko kpiąco uśmiechnął. Nawet nie drgnął, nie próbował się bronić. Stał tak, wpatrując się we mnie z rozbawieniem. Mijały kolejne sekundy ciszy. Nie wiedziałam, od czego zacząć, co powiedzieć. Nie mogłam znaleźć ujścia dla złości, która z każdą chwilą coraz bardziej we mnie narastała.
- I co zrobisz? – zapytał śmiejąc się w głos – Nie masz odwagi, żeby...
- Crucio! – krzyknęłam, zanim zdałam sobie sprawę, co robię. Chłopak upadł na ziemie, wijąc się i jęcząc z bólu. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, więc szybko otarłam je dłonią. Cofnęłam zaklęcie i kucnęłam przy Zabinim. Złapałam go za koszulkę, żeby jego twarz znalazła się bliżej mojej, po czym wyszeptałam z nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy nie czułam.
- Nie masz prawa nigdy więcej zaglądać mi do umysłu, a tym bardziej wyrażać opinii na temat tego, co z niego wyczytałeś, zrozumiałeś? – warknęłam przez zęby – Bo następnym razem nie potraktuję cię tak delikatnie. Następnym razem cie zabiję.
Odrzuciłam go z powrotem na ziemię i powstrzymując łzy wyszłam z dormitorium.
Tak jak ja. Czuję jak powoli tracę brata. Jak z każdym dniem jesteśmy dalej od siebie. Ciągle zastanawiam się czyja to wina. Czy to ja zrobiłam coś źle czy to po prostu przeznaczenie, którego nie da się uniknąć? Zaśmiałam się w myślach. Przeznaczenie... Co z ironia. To właśnie Tom nauczył mnie wierzyć w te brednie. Wciąż powtarzał, że wszystko co robimy było już gdzieś zapisane i my nie mamy na to wpływu. Za każdym razem, gdy próbowałam zrobić coś, co w jego mniemaniu było próbą zmiany mojego przeznaczenie powtarzał, że nie mogę tego zrobić, bo nawet, jeśli teraz mi się to uda to kiedyś to do mnie wróci ze zdwojoną siłą. Tej części jego pokrętnej logiki nigdy nie udało mi się zrozumieć, chociaż bardzo się starałam. Nauczyłam się jednak z czasem ją akceptować, a nawet w nią wierzyć, co bardzo cieszyło Toma.
Mimo wszystko czasem wybiegałam poza swoje fatum, bo wiedziałam, że stać mnie na więcej. Dlatego postanowiłam pomóc bratu. Obiecałam, że dołączę do szeregów jego ojca, żeby móc go wspierać. Nie wiedziałam tylko jak bardzo to na mnie wpłynie. Czułam jak z każdym dniem się zmieniam, jak to całe zło wypełnia mnie od środka i powoli zaczyna na mnie wpływać. Nie panowałam nad tym, chociaż bardzo tęskniłam za starą, radosną Lucy, która cieszyła się z bratem nawet najmniejszej drobnostki i spędzała z nim każdą wolną chwilę. Zamiast niej pojawiła się nowa, zgorzkniała dziewczyna, dla której nikt nie ma czasu.
- Nawet nie wiesz, ile czekałem na tę chwilę – usłyszałam za plecami. Odwróciłam się w fotelu by spojrzeć na przybysza. Przede mną stał Blaise Zabini z tym swoim uśmieszkiem.
- O co ci chodzi? – warknęłam w jego stronę. Moja zaduma prysnęła jak bańka mydlana, a twarz stężała nie wyrażając żadnych uczuć. Zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę, bo to była moja linia obrony opracowana już dawno, dawno temu. Tak było po prostu lepiej… bezpieczniej.
-‘Czuję jak powoli tracę brata’ albo lepsze ‘bardzo tęskniłam za starą, radosną Lucy’ – zapił, próbując naśladować mój głos i równocześnie opadając na kanapę, stojącą przy fotelu, który obecnie zajmowałam. I wtedy zdałam sobie sprawę, jaki błąd popełniłam. Po raz pierwszy tak bardzo udało mi się odprężyć i zatopić w myślach, że zapomniałam o kontroli umysłu… A on to wykorzystał.
- Jak mogłeś – warknęłam przez zęby.
Zabini prychnął po nosem patrząc na mnie wyzywająco.
- Tak samo jak ty możesz każdego dnia, każdemu człowiekowi i o każdej porze. Masz gdzieś, że ktoś może chcieć coś zachować dla siebie. Masz wszystkich gdzieś. I nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo stajesz się męcząca. Jesteś zarozumiała, wydaje ci się, że jesteś najważniejsza, najmądrzejsza i wszystko ci wolno. Nic dziwnego, że już nawet Tom ma cię dość – ostatnie zdanie wyrzucił z siebie z taką lekkością jakby mówił o pogodzie. Wstał powoli z fotela i ruszył w kierunku swojego dormitorium. Przez moment siedziałam jak sparaliżowana. Nie wiedziałam jak zareagować. Dopiero głośne trzaśnięcie drzwiami przez Blaise mnie ocuciło. Zerwałam się z miejsca i pobiegał za nim. Wpadłam do jego pokoju zamykając za sobą drzwi. Wyjęłam różdżkę i szybkim krokiem do niego podeszłam. Przyłożyłam mu ją do gardła, na co on się tylko kpiąco uśmiechnął. Nawet nie drgnął, nie próbował się bronić. Stał tak, wpatrując się we mnie z rozbawieniem. Mijały kolejne sekundy ciszy. Nie wiedziałam, od czego zacząć, co powiedzieć. Nie mogłam znaleźć ujścia dla złości, która z każdą chwilą coraz bardziej we mnie narastała.
- I co zrobisz? – zapytał śmiejąc się w głos – Nie masz odwagi, żeby...
- Crucio! – krzyknęłam, zanim zdałam sobie sprawę, co robię. Chłopak upadł na ziemie, wijąc się i jęcząc z bólu. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, więc szybko otarłam je dłonią. Cofnęłam zaklęcie i kucnęłam przy Zabinim. Złapałam go za koszulkę, żeby jego twarz znalazła się bliżej mojej, po czym wyszeptałam z nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy nie czułam.
- Nie masz prawa nigdy więcej zaglądać mi do umysłu, a tym bardziej wyrażać opinii na temat tego, co z niego wyczytałeś, zrozumiałeś? – warknęłam przez zęby – Bo następnym razem nie potraktuję cię tak delikatnie. Następnym razem cie zabiję.
Odrzuciłam go z powrotem na ziemię i powstrzymując łzy wyszłam z dormitorium.
~*~*~
Perspektywa Blaise’a.
Następnego dnia rano szedłem wściekły na
błonia. Ginny obudziła mnie już o szóstej liścikiem, w którym prosi o
spotkanie. Jednak nie, dlatego byłem zły. Nadal złościłem się na Lucy za
sytuacje z poprzedniego wieczoru. Nie rozumiałem jak mogła mnie tak
potraktować. Może i nie żywiliśmy do siebie nigdy jakiś wyjątkowo
przyjacielskich uczuć, a wręcz się nie znosiliśmy, ale wszystko miało swoje
granice. A skoro ja miałem jakieś
granice to ona tym bardziej powinna je mieć.
Pchnąłem drzwi wejściowe i wyszedłem na zewnątrz. Poranek był wyjątkowo chłodny, nawet jak na listopadowy. Wiatr przyjemnie pieścił moją zmęczoną twarz. Nadal wszystko mnie bolało, a chłód przynosił ukojenie.
Przy jeziorze już stała Ginny. Szeroko się do mnie uśmiechając, pomachała mi energicznie. Odwzajemniłem uśmiech, który przerodził się momentalnie w grymas bólu. Dziewczyna musiała to dostrzec, bo gdy do niej podchodziłem jej twarz była zatroskana, a oczy wyrażały niepewność.
- Coś się stało? – zapytała i przytuliła mnie na powitanie. Zaskoczony tym syknąłem z bólu. Gin momentalnie się odsunęła i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Miałem… małe starcie z nieprzyjacielem – odpowiedziałem chcąc ją lekko spławić i przy okazji rozbawić. Ona jednak nadal stała z tym swoim nieugiętym spojrzeniem.
- Mów, co się stało.
- Ginny...
- Dobrze, skoro tak... – wyminęła mnie i chciała odejść z powrotem do zamku. Złapałem ją delikatnie za rękę, powstrzymując przed tym.
- Jesteś okropna – powiedziałem wywracają oczami, ale przy tym się uśmiechając. Odwróciła się do mnie z uśmiechem i spojrzała pytająco w oczy.
- Opowiedz mi wszystko – poprosiła a ja wyjaśniłem jej całe starcie z Lucy. Widziałem, że bardzo zdziwił ją fakt, iż opanowałem legilimencję, ale chyba postanowiła tego nie komentować, bo nic nie powiedziała. Odezwała się dopiero, gdy skończyłem swoją opowieść.
- Powinieneś natychmiast iść do Skrzydła Szpitalnego! – krzyknęła na mnie i chyba chciała dźgnąć mnie ostrzegawczo w pierś, ale się powstrzymała, nie chcąc sprawiać mi jeszcze większego bólu.
- I co powiem? To siostra mojego przyjaciela, nie mogę jej wydać. Poza tym Draco już się mną zajął, nic mi się będzie – dostrzegłem jak na twarzy Ginny pojawia się grymas niezadowolenia, gdy usłyszała imię mojego przyjaciela – Nie lubisz go prawda? – zapytałam patrząc jej w oczy.
- Po prostu mu nie ufam.
- Bo go nie znasz.
- Nie miałam okazji poznać, bo nigdy nie pokazał swojej dobrej strony.
- Hermiona jest innego zdania – palnąłem bez zastanowienia.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona.
- Co masz na myśli?
- To o niczym ci nie powiedziała? – teraz to i ja byłem zaskoczony.
- O czym mi miała mówić?
- Na przykład o tym jak całowała się z Malfoyem.
Weasley znieruchomiała patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Skąd o tym wiesz? – wyszeptała.
- To chyba jasne – odpowiedziałem – Od samego zainteresowanego.
Stała tak chwile nieruchomo, patrząc na mnie tymi dużymi, brązowymi oczami. W końcu odwróciła się na pięcie, rzuciła krótkie muszę iść i pobiegła w stronę zamku. Patrzyłem za nią zastanawiają się czy przypadkiem nie zniszczyłem właśnie przyjaźni jej i Granger. Nie wiem, czemu, ale naprawdę tego nie chciałem... Naprawdę.
Pchnąłem drzwi wejściowe i wyszedłem na zewnątrz. Poranek był wyjątkowo chłodny, nawet jak na listopadowy. Wiatr przyjemnie pieścił moją zmęczoną twarz. Nadal wszystko mnie bolało, a chłód przynosił ukojenie.
Przy jeziorze już stała Ginny. Szeroko się do mnie uśmiechając, pomachała mi energicznie. Odwzajemniłem uśmiech, który przerodził się momentalnie w grymas bólu. Dziewczyna musiała to dostrzec, bo gdy do niej podchodziłem jej twarz była zatroskana, a oczy wyrażały niepewność.
- Coś się stało? – zapytała i przytuliła mnie na powitanie. Zaskoczony tym syknąłem z bólu. Gin momentalnie się odsunęła i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Miałem… małe starcie z nieprzyjacielem – odpowiedziałem chcąc ją lekko spławić i przy okazji rozbawić. Ona jednak nadal stała z tym swoim nieugiętym spojrzeniem.
- Mów, co się stało.
- Ginny...
- Dobrze, skoro tak... – wyminęła mnie i chciała odejść z powrotem do zamku. Złapałem ją delikatnie za rękę, powstrzymując przed tym.
- Jesteś okropna – powiedziałem wywracają oczami, ale przy tym się uśmiechając. Odwróciła się do mnie z uśmiechem i spojrzała pytająco w oczy.
- Opowiedz mi wszystko – poprosiła a ja wyjaśniłem jej całe starcie z Lucy. Widziałem, że bardzo zdziwił ją fakt, iż opanowałem legilimencję, ale chyba postanowiła tego nie komentować, bo nic nie powiedziała. Odezwała się dopiero, gdy skończyłem swoją opowieść.
- Powinieneś natychmiast iść do Skrzydła Szpitalnego! – krzyknęła na mnie i chyba chciała dźgnąć mnie ostrzegawczo w pierś, ale się powstrzymała, nie chcąc sprawiać mi jeszcze większego bólu.
- I co powiem? To siostra mojego przyjaciela, nie mogę jej wydać. Poza tym Draco już się mną zajął, nic mi się będzie – dostrzegłem jak na twarzy Ginny pojawia się grymas niezadowolenia, gdy usłyszała imię mojego przyjaciela – Nie lubisz go prawda? – zapytałam patrząc jej w oczy.
- Po prostu mu nie ufam.
- Bo go nie znasz.
- Nie miałam okazji poznać, bo nigdy nie pokazał swojej dobrej strony.
- Hermiona jest innego zdania – palnąłem bez zastanowienia.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona.
- Co masz na myśli?
- To o niczym ci nie powiedziała? – teraz to i ja byłem zaskoczony.
- O czym mi miała mówić?
- Na przykład o tym jak całowała się z Malfoyem.
Weasley znieruchomiała patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Skąd o tym wiesz? – wyszeptała.
- To chyba jasne – odpowiedziałem – Od samego zainteresowanego.
Stała tak chwile nieruchomo, patrząc na mnie tymi dużymi, brązowymi oczami. W końcu odwróciła się na pięcie, rzuciła krótkie muszę iść i pobiegła w stronę zamku. Patrzyłem za nią zastanawiają się czy przypadkiem nie zniszczyłem właśnie przyjaźni jej i Granger. Nie wiem, czemu, ale naprawdę tego nie chciałem... Naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz