niedziela, 17 stycznia 2010

Rozdział 3: Przepaść wspomnień i straconych dni


Dla Lanni – bo uwielbiam jej długie komentarze i historię pełną poczucia humoru ;*

- ...ojciec? Co... co ty wygadujesz?! Jaki ojciec?! Mój ojciec stoi w kuchni! Przed chwilą wrócił z pracy i teraz pewnie je kolację! – krzyczała Hermiona, do oczu napłynęły jej pierwsze łzy, które zaraz miały spłynąć po policzkach – Przecież to wszystko jakieś bzdury! Bzdury! Kłamiesz! Musisz kłamać... – teraz już płakała na dobre. Matka wyciągnęła do niej ręce, chcąc ją przytulić, ale Hermiona zareagowała pierwsza – Nie dotykaj mnie! Jak mogłaś mnie tak okłamać?! Jak mogłaś?! Przez tyle lat... – zerwała się ze swojego miejsca i wybiegła z pokoju.
Pani Granger nawet nie drgnęła. Nie wiedziała, jak mogła w ogóle kiedyś przypuszczać, że córka wybaczy jej te wszystkie kłamstwa, że przyjmie to ze spokojem i opanowaniem, jak to zawsze czyniła. Nigdy nie wybuchała. Nigdy nie miała ataków złości czy płaczu. Nigdy... Nawet, jako dziecko była nadzwyczaj spokojna. Jean mogła ją wszędzie zabierać ze sobą, nie obawiając się, że ta będzie rozrabiać czy robić histerię w sklepie, tak, jak to potrafiły niektóre dzieci w jej wieku. Na każdym kroku słyszała miłe słowa, od sąsiadów, przyjaciół czy rodziny, że takie dziecko jak Hermiona to błogosławieństwo, że urodziła małego aniołka, najgrzeczniejszą dziewczynkę pod słońcem.
Ray... Gdybyś wiedział, jaką piękną masz córkę...
Po policzkach kobiety popłynęły łzy. Wciąż go kochała. I chociaż przez szesnaście lat wmawiania sobie, że żyje w szczęśliwym małżeństwie, z mężczyzną, którego kocha. Teraz dotarło do niej, że przez te wszystkie lata okłamywała siebie i wszystkich wkoło. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że kłamiąc rujnuje nie tylko swoje życie, ale i swoich bliskich. Zapomniała, że najbardziej cierpi przez to Hermiona i George.
George...
Gdyby jej mąż wiedział, że przez szesnaście lat mógł być tylko jej przyjacielem... Jak bardzo by go wtedy zraniła... A przecież on tak bardzo ją kochał! Odkąd uklęknął przed nią i zapytał czy zostanie jego żoną, każdego ranka budziła się ze świadomością, że skoczyłby za nią w ogień... Dlatego za niego wyszła. Żeby czuć się bezpieczna, stworzyć Hermionie dom i zapewnić jej nie tylko kochającą matkę, ale także i ojca. A on się na to wszystko zgodził - obiecał być ojcem dla Hermiony i mężem dla Jean. Jeszcze przed narodzinami dziewczyny, pokochał ją jak własna córkę. Oddałby za nią życie, jak prawdziwy ojciec...
Jednak nawet on nie zrobił tego całkiem bezinteresownie... Jak każdy musiał postawić jakiś warunek... Ale Jean to nie obchodziło, liczyło się dla niej tylko to, że stworzy jej dziecku bezpieczny dom. Dlatego od razu się zgodziła. Dopiero później zrozumiała, jak wielki popełniła błąd...
Chciałam ci o tym powiedzieć, ale mi nie pozwoliłaś... Teraz jestem ci za to wdzięczna. Bo popełniłabym kolejny błąd...

„Mamy prawo popełniać w życiu wiele błędów. Oprócz jednego: tego, który niszczy nas samych”*

~*~*~
Dziewczyna wpadła do swojego pokoju z trzaskiem zamykając za sobą drzwi i rzucając się z płaczem na łóżko. Nienawidziła matki za to, co jej zrobiła; że przez tyle lat ją okłamywała...
Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nie odpowiedziała, nie chciała teraz nikogo widzieć. Ale przybysz miał inny zamiar, bo chwilę później uszu dziewczyny dobiegł dźwięk otwierających się drzwi. Nawet nie podniosła głowy, żeby sprawdzić, kto to.
- Hermiono, nie chciałem, żeby to tak wyszło... – usłyszała głos pana Grangera.
Dziewczyna poczuła, że mężczyzna, którego tyle lat uważała za ojca, siada obok niej na łóżku.
- Chcę zostać sama.
- To ci nie pomoże. Porozmawiaj ze mną, proszę.
- Chcę zostać sama! – powtórzyła z naciskiem brązowowłosa.
George Granger nic nie odpowiedział, ale także nie ruszył się z miejsca. Nie zamierzał zostawić jej teraz samej. Wciąż ją kochał. Wciąż była jego córeczką. Wiedział, że to się nigdy nie zmieni. Jean może jej powiedzieć o wszystkim, może wywracać jej życie do góry nogami i opowiadać o wspaniałym Ray’u, ale on Hermionę zawsze będzie uważał za córkę. Zawsze... Tak, jak Jean obiecała w dniu ich ślubu trwać u jego boku do końca swoich dni, tak on do końca swoich dni będzie kochał swoją jedyną, malutką córeczkę.
- Proszę... Zostaw mnie samą – znów odezwała się brązowowłosa, siadając obok niego. Popatrzyła na niego zapłakanymi oczami.
- Za bardzo cię kocham, żebym mógł pozwolić ci się męczyć z tym wszystkim samej! – uśmiechnął się do niej i mocno przytulił. Tym razem się nie opierała. I mimo, że wcześniej mówiła, co innego, teraz cieszyła się, że mężczyzna z nią został. Miał rację. Potrzebowała się komuś wyżalić; jej smutek musiał znaleźć swoje ujście.
- Dlaczego mi to zrobiła?... Dlaczego przez tyle lat mnie okłamywała?...
- Nie posądzaj o wszystko tylko jej.
- Ale to ona...
- Wina jest tak samo po jej, jak i po mojej stronie. Nie możesz teraz wszystkiego zwalić na nią. To nie byłoby fair.
- Ciebie też w to wciągnęła?
- W nic mnie nie musiała wciągać. O wszystkim wiedziałem. I się na to zgodziłem...
- I tak jej wina jest większa.
- Musisz ochłonąć. Teraz oskarżasz tylko Jean, dlatego że to ona ci o wszystkim powiedziała. Gdybyś ode mnie to usłyszała, wszystkiemu winny stałbym się ja.
Może jest w tym trochę racji... ­
- Dziękuję, że przyszedłeś...
Pan Granger zaśmiał się serdecznie.
- Wiedziałem, że najpierw nie będziesz mnie chciała widzieć, a później mi podziękujesz, że zostałem – uśmiechnął się do czekoladowookiej – Teraz idź już lepiej spać, skarbie - pocałował ją w czoło i wstał. Gdy już naciskał na klamkę, Hermiona znów się odezwała.
- Obiecasz mi coś? – zapytała łamiącym się głosem.
- Co tylko zechcesz.
- Obiecaj, że zawsze będziesz mnie uważał za córkę.
George uśmiechnął się czule do dziewczyny.
- Obiecuję.
~*~*~
      Następnego dnia Hermiona obudziła się wyjątkowo późno. Na zegarze była za kwadrans dwunasta, a słońce pojawiło się już dawno w swojej pełnej okazałości. Jednak, mimo wszystko, dziewczynie nie było spieszno zejść na dół na śniadanie, gdzie będzie musiała spotkać się z matką. Wiedziała, że to prędzej czy później nastąpi, ale nie potrafiła przełamać pierwszych lodów. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tylko pierwszy krok jest najgorszy, a później wszystko potoczy się już samo, ale, mimo że ten krok w rzeczywistości był tak niewielki, jej się wydawało, że musi przeskoczyć wielką przepaść, która składa się z tych wszystkich kłamstw i dni, jakie straciła myśląc, że to George Granger jest jej prawdziwym ojcem. Dlatego za każdym razem, gdy już chciała spróbować ją przekroczyć, zatrzymywała się w ostatniej chwili, nie wiedząc czy to dobry pomysł. Wiedziała, że od tej jednej chwili zależeć będzie całe jej życie, stosunki z matką i to, jak to wszystko się dalej potoczy. A ona? Nie wiedziała, czego tak naprawdę chcę, co powinna teraz zrobić, jak się zachować… Nadal czynić mamie wyrzuty za to, co zrobiła czy zacząć udawać, że nic się nie stało? Żyć tak, jakby wczorajsza rozmowa nie miała miejsca?... A może zacząć wypytywać matkę o to, jaki jest jej ojciec, gdzie mieszka, pracuje i jak żyje, żeby któregoś dnia go odnaleźć?...
Odnajdę go, i co mu wtedy powiem? „Cześć, jestem twoją córką”? To bez sensu!
Dziewczyna szybkim krokiem przemierzała pokój. Chodziła w kółko, układając sobie plan w głowie, jak mogłaby potoczyć się rozmowa z matką, ale każdy kolejny pomysł wydawał jej się coraz bardziej bez sensu.
- Szlag by to trafił! – zaklęła pod nosem.
W tym samym momencie usłyszała ciche pukanie do drzwi. Aż podskoczyła za strachu. Zanim zdążyła się otrząsnąć z szoku, ktoś nacisnął klamkę i ostrożnie pchnął drzwi, wchodząc do środka.
- Och, już nie śpisz – powiedziała nieśmiało matka, pojawiając się w pomieszczeniu. Miała spuszczony wzrok, a w rękach tacę z parującym śniadaniem.
- Przyniosłam ci jedzenie. Zrobiłam też herbatę. Pomyślałam, że będziesz głodna, jak wstaniesz... – wciąż niepewnie kontynuowała pani Granger, spoglądając na córkę.
Hermiona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Próbowała się w podziękowaniu uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Jean odchrząknęła, postawiała tacę na stoliku przy łóżku i odwróciła się do wyjścia.
Albo teraz coś powiem, albo już nigdy..
- Mamo... – wyszeptała dziewczyna.
Jej matka odwróciła się i spojrzała na nią pytająco.
- Jaki on jest?... – Niepewnie zaczęła – Mój... ojciec.
Pani Granger uśmiechnęła się czule do córki.
- Był świetnym czarodziejem, a do tego najwspanialszym człowiekiem, jakiego poznałam...
- Jak to, był? – zapytała zdezorientowana dziewczyna.
Jej rozmówczyni znowu spochmurniała.
- Nie żyje. Kilka tygodni temu dostałam wiadomość o jego śmierci...
Hermiona zaśmiała się lekko histerycznie.
- Że jak?! Teraz już kompletnie nie rozumiem, dlaczego w takim razie o wszystkim mi powiedziałaś!...
- Uznałam, że powinnaś wiedzieć...
- Teraz? Dopiero teraz?! Nie uważasz, że jest na to trochę za późno?! – brązowowłosa krzyczała ze łzami w oczach, zapominając całkiem, jak wiele miało zależeć od tej rozmowy. Jej stosunki z matką, przyszłość... Teraz ją to nie obchodziło, a cały strach przed tą rozmową wyparował, nie zostawiając po sobie ani śladu.
- Przepraszam... Teraz wiem, że popełniłam błąd, mówiąc ci o tym. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz...
Hermiona popatrzyła ze smutkiem na matkę. Nie potrafiła jej nic na to odpowiedzieć... Kiedy łzy zaczęły spływać jej po policzkach spuściła głowę i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia, nawet nie spojrzawszy na rodzicielkę...
~*~*~
Dziewczyna z burzą kręconych włosów na głowie wybiegła z domu z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Nawet nie zwróciła uwagi na rzęsisty deszcz, który w szybkim tempie moczył jej ubranie. Biegła przed siebie, a słone łzy płynące po policzkach, łączyły się z kroplami padającymi z nieba.
Po kilku minutach biegu dotarła tam, gdzie chciała - miejski park. Kiedy weszła między zielone drzewa, których liście błyszczały od wody, w końcu zwolniła. Głęboko oddychając ze zmęczenia, spacerowała po parkowych uliczkach. Wokół niej nie było żywej duszy, co nie dziwiło jej specjalnie. Nikt nie miał ochoty na spacer po parku w taką ulewę. Ona była wyjątkiem. Tym wyjątkiem, który chciał zostać sam i pozwolić, by zimne kropelki zmyły z jego ciała ból i rozczarowanie. Wyjątkiem, który miał teraz tylko jedno marzenie – cofnąć czas... Do tej chwili, kiedy życie było jeszcze takie łatwe i beztroskie. Hermiona chciała znów poczuć się jak sześciolatka. Znowu móc śmiać się w głos i nie mieć zmartwień. Wiele by oddała, żeby wszystko wróciło do normy...
Kto by pomyślał, że te dwa krótkie dni mogły przynieść tyle zdarzeń. Wystarczyły dwie doby, żeby życie tej dziewczyny wykonało obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Jedna informacja, która diametralnie zmieniła jej egzystencję, która już na zawsze pozostanie w jej pamięci... A przecież tak o to walczyła! Tak bardzo chciała się dowiedzieć prawdy! Teraz wiedziała, że to był błąd... W dodatku jeden z tych błędów, których nie da się naprawić... Którego skutki są nieodwracalne...
Wtedy, spacerując wśród drzew, nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że to dopiero początek. Początek wszystkiego; jej prawdziwego życia, problemów i komplikacji, które teraz nieustannie będą wkradały się do egzystencji. Wtedy nie wiedziała, że właśnie rozpoczęła się największa przygoda jej życia...

„To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku”**

*Paulo Coelho
**Winston Churchill
 
*Beta - Bezsprzeczna

 

5 komentarzy:

  1. Na gacie Merlina to jest zajebiste. Trochę głupio wyszło z tym ojcem. Ale przyznaje sie bez bicia, że sie popłakała. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, nie sądziłam, że potrafię jeszcze doprowadzać do łez *rumieni się* <3

      Usuń
    2. no wież gacie merlina też są zajebiste ;3

      Usuń
  2. Tak i to bardzo :p

    OdpowiedzUsuń

Theme by MIA