niedziela, 30 maja 2021

11. Dzień piąty: Poranek


Notka od autorki: Zanim to powiem, proszę, miejcie na uwadze to, że nie jestem totalnym potworem i spróbujcie nie panikować, dopóki nie skończycie czytać.

Ale…

Ostrzeżenie: Śmierć głównego bohatera.


Notka od tłumaczki: Po prostu przeczytajcie. Warto. A od siebie do pierwszego fragmentu polecam włączyć sobie to:

https://www.youtube.com/watch?v=1Q_qvN7s2ec


_________________


– Poruszaj nogami – powiedziała Hermiona, sama kopiąc swoimi w Draco, pomimo własnego zmęczenia spowodowanego tym, że nie spała ponad dwadzieścia cztery godziny.

– Nie mo… – powtórzył Draco. – …już…

– Draco, musisz – prosiła. – Nie możesz się poddać, pamiętasz?

– Nie… przetrwam… tego – powiedział, przewracając oczami i próbując pozostać przytomnym.

– Nie, nie, nie – błagała Hermiona. – Proszę… Draco, proszę, zostań ze mną. Wytrzymałeś tak długo. Zostań ze mną.

– Nie… czuję… – powieki zaczynały mu opadać – ciała…

– Draco, nie! Posłuchaj. Musisz… musisz pozostać wybudzony. Nie mam siły znów cię ożywić. Draco…

Zamrugał ze zmęczeniem, wydając z siebie szorstki, burkliwy dźwięk.

– Draco – powiedziała, wykręcając głowę tak, żeby mówić wprost do jego ucha. – Mów do mnie. 

Hermiona praktycznie czuła jak jego ciało się wyłącza, więc przycisnęła go swoim.

– Draco!

– Hmm? – wymruczał oszołomiony.

– Opowiedz mi coś.

Zapadła długa cisza i Hermiona była bliska tego, żeby znów go kopnąć, kiedy usłyszała ciche:

– Co?

– Cokolwiek – powiedziała łamiącym się głosem. – Powiedz mi… powiedz mi, dlaczego mnie nienawidzisz.

Draco próbował potrząsnąć głową, ale jego słaby stan ledwie pozwolił na to, że przesunął ją odrobinę w jednym kierunku.

– Nie… nienawidzę – wyszeptał, jego szybki, płytki oddech rozlał się ciepłem na jej szyi. – Kocham… cię.

– Draco – odszepnęła łamiącym się tonem.

– Powody… dlaczego cię kocham – kontynuował – twoja… postawa.

Hermiona zachichotała chrapliwie, kiedy łzy spływały jej po policzkach.

– Jesteś… natarczywa…nikt ci nie… podskoczy… 

– Niee. – Pociągnęła nosem ze słabym uśmiechem.

– Twoje… włosy. – Nabrał powietrza. – Cztery dni… w dziurze… a wciąż pachną… jak jabłka.

– Znów majaczysz – droczyła się smutno.

– Nie – odparł prawie niedosłyszalnie, kiedy naprawdę zaczął słabnąć. – Twoje… imię…

Ciało Hermiony zadrżało przy nim, kiedy próbowała w sobie stłumić strach przed tym, co wiedziała, że było nieuchronne.

– Moje imię – podpowiedziała, kiedy jedynie cicho sapnął. – Draco? Draco, co z moim imieniem?

– Najbardziej… – Zdołał jeszcze westchnąć, zanim jego głowa zjechała ostatecznie w sposób, na który Hermiona zamknęła oczy. Jej wargi zadrżały przez to, jak nagle zapadła cisza i uchyliła powiekę, żeby na niego zerknąć. Miał zamknięte oczy. Twarz rozluźnioną, usta lekko otwarte. Nie ruszał się.

– Draco? – wyszeptała, a mimo to dźwięk rozniósł się echem wokół nich. – Draco. Draco!

Nie otrzymała odpowiedzi, z ust Hermiony wyrwał się pełen boleści szloch. Skrzywiła się, spoglądając nieszczęśliwie na swojego pozbawionego życia kompana w niedoli. Uniosła drżącą dłoń i przyłożyła czule do jego szyi.

– Draco – wyszeptała żałośnie, kiedy nie poczuła pulsu. Skłoniła głowę, żeby złączyć razem ich policzki tak, jak robili podczas czarów w tandemie i zamknęła oczy. – Draco – powtórzyła, zanim znów głośno zaszlochała.

Cofnęła się, przez moment wpatrywała się w jego nieruchome ciało swoimi zapuchniętymi oczami, zanim rozejrzała się wokoło.

– Ja… zamierzam cię stąd wyciągnąć – wyjąkała przez łzy. – Draco… wyciągnę nas stąd.

Złożyła pocałunek na jego policzku i zwróciła głowę do wyjścia nad nimi. Minę miała zdeterminowaną, zamknęła mocno oczy i zebrała w sobie siłę.

– POMOCY! – wrzasnęła tak głośno, jak tylko potrafiła. Dźwięk odbijał się echem w górę i z powrotem w dół szczeliny. – POMOCY! KTOŚ! – Spojrzała z powrotem na pustą twarz Draco, kiedy opadał na niego kurz ze ścian. – Ktokolwiek…

Jej wzrok błądził dookoła, a kiedy prawdziwość sytuacji stała się oczywista, Hermiona zaczęła wpadać w panikę.

– Kurwa – zawyła. – Kurwa! KURWA!

Wtedy przeszła do zwykłego krzyku, najgłośniejszego, na jaki pozwalały płuca i szarpała się mocno w przód i w tył między ciałem Draco a ścianą. Walczyła desperacko, dopóki nie uderzyła głową w kamień za sobą, otwierając na nowo ranę w czaszce, z towarzyszącym temu obrzydliwym dźwiękiem pęknięcia. Zrobiło jej się ciemno przed oczami od siły uderzenia i straciła przytomność, opadając do głową do przodu, tuż obok Draco.


_________________


– WEASLEY!

– PROSZĘ PANA?! – odkrzyknął uważnie Ron Weasley, zrywając się na równe nogi ze swojej cichej warty, kiedy dowódca jego zespołu się zbliżał.

– Zwijajcie obóz. Ty i Marshall macie randkę z Potterem i Longbottomem na następnym wzgórzu jeszcze przed południem – poinstruował mężczyzna, wskazując na skalisty klif majaczący w oddali.

– Tak jest, proszę pana – potwierdził Ron. Mężczyzna kiwnął głową z aprobatą.

– Zwróćcie szczególną uwagę na teren – powiedział z powagą. – Ta okolica jest usiana szczelinami i jaskiniami. I upewnijcie się, że wypełniacie poprzednie dyrektywy, znajdując i zbierając wszystkie inwazyjne, magiczne odmiany roślin, które napotkacie po drodze.

– Tak jest, proszę pana – powtórzył Ron.

– Ruszajcie więc! – powiedział mężczyzna, zanim się skrzywił i podreptał w kierunku kolejnego obozu.

Ron spojrzał na oddalające się plecy mężczyzny i podbiegł do namiotu.

– John! – krzyknął, wkładając głowę do środka. – John, wstawaj, kurwa! Dostaliśmy rozkazy, żeby ruszać dalej.

John Marshall warknął i przekręcił się w swoim kempingowym łóżku, żeby spojrzeć na swojego partnera od treningów.

– Ale jest jakaś piąta rano – narzekał. Ron wszedł do namiotu i natychmiast chwycił plecak, zaczynając do niego lewitować racje żywnościowe i zapasy.

– Po prostu wstawaj. Musimy przed południem dotrzeć na spotkanie z Harrym i Neville’em po drugiej stronie wzgórza – wyjaśnił, pracując. John znowu warknął, ale w końcu zwlekł się ze swojego niskiego łóżka i ruszył, żeby towarzyszyć Ronowi.

– Dokończ tutaj – powiedział Ron, zarzucając plecak na ramię. – A ja zaczną ściągać czary ochronne.

John przytaknął, a Ron schylił się i wyszedł na zewnątrz, natychmiast zamierając w miejscu i upuszczając plecak, kiedy usłyszał słaby krzyk. Wykręcił głowę, ponownie nasłuchując. Kiedy kolejny wrzask dobiegł jego uszu kilka sekund później, odwrócił się do wejścia do namiotu.

– John! John! Chodź tu, szybko!

– Co jest?! – zapytał zaalarmowany John, spiesząc ku niemu.

– Myślę… Myślę, że słyszałem krzyk kobiety.

John zmarszczył brwi.

– Tutaj? Jesteśmy pośrodku niczego…

– Jest, znowu! – powiedział Ron, ruszając w stronę dźwięku z różdżką w pogotowiu. John pobiegł za nim.

– To prawdopodobnie niespodziewane ćwiczenie – powiedział – żeby przetestować, jak radzimy sobie w awaryjnych sytuacjach.

– Nie sądzę – odparł Ron, zwalniając i praktycznie się zatrzymując, kiedy krzyk nagle ustał. Zmrużył oczy w świetle wczesnego poranka, patrząc na groźny krajobraz, kiedy John kroczył u jego boku. – To brzmiało… tak realnie.

John również ze zmrużonymi oczami skanował okolicę.

– Nic nie słyszę.

Ron zacisnął usta i zaczął przedzierać się przez skały i trawy wokół nich. Wyciągnął różdżkę przed siebie.

Hominem revelio! – krzyknął.

W jednej chwili świecąca, pomarańczowa kula wydobyła się z końca jego różdżki i pomknęła w przestrzeń. Obaj obserwowali, jak się przemieszcza i nagle zatrzymuje kawałek dalej, żeby zawisnąć na sekundę, a potem opaść i zniknąć w trawie.

– Tam! – oświadczył Ron, pokazując w kierunku niewidocznej już kuli. Obaj pospieszyli we wskazaną stronę.

– Nikogo tu nie ma – zakomunikował sfrustrowany John, kiedy dotarli do miejsca, które wyznaczyła kula. Ron mocno zmarszczył brwi i przebiegł wzrokiem po gęstej roślinności pokrywającej ziemię.

– Zaklęcie twierdzi, że jest – powiedział z przekonaniem. – Zacznij szukać! – dodał, kiedy sam też przeczesywał okolicę. John ruszył w przeciwnym kierunku, żeby sprawdzić większy obszar i nagle zawołał:

– Hej, Ron! Spójrz, co znalazłem – krzyknął, trzymając obity skórą dziennik. Ron pospieszył do niego i złapał książkę.

– Cholera jasna – rzekł, spoglądając na znalezisko. – To… to należy do Hermiony.

– Granger? – zapytał John.

– Taak – odpowiedział Ron, patrząc na lekko rozmiękczone i zniszczone wodą strony, zmarszczył czoło. – Kurwa, padało dwa dni temu! – Upuścił dziennik, obracając szybko głowę. – HERMIONO?!

– Po jaką cholerę przychodziłaby aż tutaj? – powiedział John, ściągając brwi.

Ron nawet nie odpowiedział, powracając do poszukiwań.

– HERMIONO! Hermiono, słyszysz mnie?!

– To musi być test – nalegał John, chociaż głos łamał mu się z nerwów.

– HERMI… – urwał Ron, kiedy zderzył się z czymś stopą. Schylił się szybko i podniósł mały kuferek. Rzucił pospiesznie Alohomorę i otworzył zatrzask, żeby znaleźć w środku różnorodne fiolki i słoiczki… oraz różdżkę Hermiony. Krew odpłynęła mu z twarzy.

– Była tu, żeby zebrać składniki do eliksirów – powiedział i prędko odłożył przedmiot, zaczynając przedzierać się rękoma przez trawę w celu przeszukania terenu.

– Tutaj jest kolejny pakunek – powiedział John, trzymając dużą, szarą i ubłoconą sakiewkę. – Z wyżłobionym „M”.

Ron spojrzał zmieszany na nieznajomą torbę i powrócił do poszukiwań.

– HERMIONO!

– GRANGER! – przyłączył się John, podążając za przykładem Rona. –GRANG…aaach!

– Whoa! – wykrzyknął Ron, wyciągając rękę i chwytając swojego partnera za ramię, kiedy ten nagle zachwiał się i zaczął przechylać do przodu. Dzięki Ronowi zamiast tego, opadł do tyłu i wylądował w trawie, leżąc na plecach. – Wszystko w porządku? – zapytał Ron, pomagając mu się podnieść. John przytaknął.

– Taak… myślę, że tak – powiedział, poprawiając szaty. – Dzięki, stary. To byłby paskudny upadek. Zobacz, jaka głęboka szczelina.

Ron spojrzał z niepokojem na towarzysza, a potem odwrócił się, żeby zbadać wejście do szczeliny. Rzucił na nią okiem i wycelował różdżką w dół.

Lumos maxima!

Głębokie pęknięcie w ziemi rozświetliło jasne światło.

– Cholera! – zawył Ron. – Ona tu jest!

– Kto jest z nią? – zapytał John, też spoglądając w dół. Ron go zignorował, klękając i krzycząc do dziury.

– Hermiono! Hermiono, jesteśmy! Wyciągniemy cię stąd!

Wstał i wyciągnął różdżkę w stronę nieba. Strumień czerwonych iskier wystrzelił w powietrze. Prawie natychmiast otoczenie wypełniły dźwięki aportacji wyższych rangą Aurorów.

– Weasley! Marshall! – krzyknął głównodowodzący trener, pospiesznie zmierzając w ich stronę. – Co to za nagły wypadek?!

– Cywile na dole, proszę pana! – przekazał od razu Ron, wskazując na otwór w ziemi. – Usłyszeliśmy krzyk. Zrobiliśmy szybkie przeszukanie. I znaleźliśmy ich tutaj. To Hermiona Granger i nieidentyfikowany osobnik.

Mężczyzna zerknął ostrożnie na szczelinę, a potem uniósł szybko głowę i zaczął wykrzykiwać polecenia do pozostałych. Aurorzy, łącznie z Ronem i Johnem, natychmiast ruszyli do delikatnej pracy, jaką było wydobycie uwięzionej pary.

– Mamy mężczyznę! – krzyknął jeden z nich pięć minut później, kiedy wiotkie ciało Draco lewitowało nad ziemią. – Utrzymywać go w pionie! – rozkazał ktoś pospiesznie.

– Cholera jasna, to Draco Malfoy – zauważył inny, kiedy do akcji wkroczył Auror z przeszkoleniem uzdrowicielskim i zaczął przeprowadzać diagnostykę.

– Czy on nie żyje? – zapytał John, krzywiąc się na widok potwornie zmasakrowanego, lewego ramienia Draco.

Autor-Uzdrowiciel nie odpowiedział, zamiast tego spojrzał ponuro na swojego przełożonego.

– Muszę użyć Świstoklika – powiedział. Dowódca przytaknął, a mężczyzna wyjął z kieszeni zaczarowany długopis i jednym kliknięciem go aktywował, następnie znikając razem z Draco z pola widzenia.

– Mamy też ją!

– To naprawdę ona – wyszeptał ktoś z niedowierzaniem. – To naprawdę Hermiona Granger.

– Hermiono! – zawył Ron na widok nieprzytomnej przyjaciółki, pokrytej krwią, błotem oraz wymiocinami, która unosiła się teraz w kierunku innej Aurorki-Uzdrowicielki. Ron przeciskał się w tamtą stronę pomiędzy innymi, oszołomionymi osobami. – Czy… czy wszystko z nią w porządku?

– Nie – odparła surowo Aurorka. Również wyciągnęła z kieszeni szaty długopis i kiwnęła głową do dowódcy, chcąc aktywować Świstoklik.

– Poczekaj! – krzyknął w panice Ron. Spojrzał na dowódce. – Proszę o pozwolenie, żeby jej towarzyszysz, proszę pana. Jestem wskazany, jako jej najbliższa rodzina.

Dowódca obserwował go przez moment, a potem przeniósł wzrok na Johna.

– Marshall! – zawołał. – Idziesz z Weasleyem. Oczekuję od was obu pełnego raportu z tego incydentu, kiedy tylko stan poszkodowanych zostanie ustalony.

– Tak jest, proszę pana! – odparł John, spiesząc do Rona i Aurorki, która wciąż lewitowała pionowo ciało Hermiony.

– Dziękuję, proszę pana – powiedział Ron, mężczyzna kiwnął poważnie głową i wraz z pstryknięciem długopisem, mała grupa zniknęła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by MIA